Nie zwracając uwagi na to, co się dzieje za ich plecami, Markow dodał szeptem:
— Wiesz, nigdy nie byłem przekonany, że kazirodztwo jest naprawdę taką złą rzeczą.
Stoner już chrypiał, ale wciąż mówił, opisując w najdrobniejszych szczegółach każdy z przedmiotów leżących po obu stronach mar. Jednocześnie robił zdjęcia. Tymczasem zaczęły nadchodzić z Tiuratamu i Kwajalein depesze z pytaniami.
— Nie, nie widzę żadnych innych form życia — odpowiedział. — Żadnych nasion, roślin ani zwierząt. Może są za ścianą działową.
— Próbowałem się dostać do innych pomieszczeń, ale nie majak. Ściana działowa jest gładka, jednolita. Ani śladu drzwi. Upłynie sporo czasu, zanim się dowiemy, na jakiej zasadzie skonstruowano tu wejścia i wyjścia.
— Sądzę, że największym moim odkryciem, jeśli chodzi o przedmioty obok ciała, jest mapa nieba. Nie mogę rozróżnić żadnych gwiazdozbiorów, ale są na niej jakieś napisy… W każdym razie tak to wygląda: masa kółeczek i zakrętasów.
Jego relację przerwał ostry głos w słuchawkach.
— Sztoner! Dostałem parametry nowego toru. Wysyłają nam nowy tankowiec. Żeby się z nim spotkać, musimy odpalić rakiety hamujące za jedenaście minut.
— Za jedenaście minut?! — Dech zamarł Stonerowi w piersiach, a jego głos załamał się.
— Dokładnie dziesięć minut i czterdzieści osiem sekund.
Stoner rzucił pośpieszne spojrzenie na leżącą na marach postać. „On poświęcił tysiące lat, aby tu dotrzeć, a ja muszę stąd wyjść za jedenaście pieprzonych minut” — pomyślał zrozpaczony.
— Nie zdążę — zaprotestował. — Potrzebujemy więcej czasu. Nie możemy…
— Nie ma więcej czasu — powiedział Fiodorenko. — Wracaj zaraz do Sojuza. Nie ma innej rady.
— Nikołaju! Nie mogę! Jeszcze nie mogę!
— Szykuj się, Sztoner! Spojrzał poprzez przeźroczysty kadłub sarkofagu na odległe gwiazdy. Potem przeniósł wzrok na maleńką już Ziemię i w końcu odważył się zerknąć na pękatą sylwetkę Sojuza.
— Nikołaju! Proszę…
— Musimy wracać, Sztoner. Inaczej tu umrzemy.
Jego wargi były suche i popękane. Czuł blisko siebie oddech śmierci i jeszcze raz odwrócił się, by spojrzeć na przybysza z gwiazd. „Z tak daleka przybyłeś, by oddać nam swe ciało, swoją wiedzę, wszystko, co posiadasz i co reprezentujesz. Możemy się tyle od ciebie dowiedzieć…”
— Sztoner!
— Nic z tego, Nikołaju — odparł spokojnie. — Nie wracam do ciebie.
— Sztoner!!!
— Zostaję tutaj, razem z nim. Może za parę milionów lat znajdzie nas jakaś inna cywilizacja.
Stoner wyłączył swój radiotelefon.
ROZDZIAŁ LXV
Kwajalein
Było południe. Wyludniona ulica prażyła się w słonecznym skwarze. W klimatyzowanych biurach, bungalowach, przyczepach kempingowych ludzie nie odrywali wzroku od odbiorników telewizyjnych. Na wszystkich ekranach było widać ten sam obraz: unoszący się w przestrzeni statek z gwiazd. Głos, który mu towarzyszył, był głosem Stonera.
— Nic z tego, Nikołaju. Nie wracam do ciebie.
W rojnym ośrodku łączności zapanowała grobowa cisza. Mężczyźni i kobiety zamarli przy pulpitach, wpatrzeni w swe ekrany. Zareagował jedynie Reynaud.
— Nie! On nie może tego zrobić! Nie może! To nie jest konieczne!
— Z zaczerwienioną z emocji twarzą, kosmolog pobiegł do Tuttle’a.
— Proszę mi pozwolić z nim pomówić! — wykrzyknął. — Gdzie jest jakieś łącze? Na litość boską, pozwólcie mi z nim pomówić!
Wszyscy oderwali wzrok od ekranów łączności i spojrzeli na skrzeczącego człowieczka. Tuttle — jakby obawiając się, czy nie ma do czynienia z szaleńcem — wyciągnął przed siebie obie ręce.
— Chce pan rozmawiać ze Stonerem?
— Tak! I to już! Zanim będzie za późno! Mogę go uratować! Wiem to na pewno!
Stoner czuł jakiś przedziwny spokój. Wszystkie węzłowe decyzje miał już za sobą. Nie było już potrzeby o nic walczyć. Nie było trzeba się martwić. Zdał sobie sprawę, że całe jego życie zmierzało właśnie do takiego finału. Zakończy je samotnie, nie dotykany przez nikogo, z dala od wszystkich, zagubiony na gwiezdnych bezdrożach z tym przedstawicielem innej cywilizacji.
„Drugi samotnik — pomyślał, wpatrując się w dziwną, nieruchomą postać kosmity. — Czy tak wyglądałeś za życia? Czy dlatego wybrałeś ten sposób spędzenia wieczności?”
W Nowym Jorku inspektor Komisji Radia i Telewizji krzyczał: „Zdjąć go z anteny!” — podczas gdy wiceprezes sieci ABC, chwyciwszy go za ramię, próbował odciągnąć od głównego pulpitu kontrolnego. W Moskwie radziecki cenzor, posiniały z wściekłości, uderzył całą pięścią w guzik przerywający transmisję z Sojuza na świat. Choć ekrany telewizorów na całym globie wciąż pokazywały statek z gwiazd tak, jak go filmowały kamery Sojuza, obraz był już niemy. Z przestrzeni nie dochodziły żadne głosy.
Stoner zwinął się w kłębek, na tyle, na ile pozwalał mu skafander, i powróciwszy w ten sposób niejako do pozycji przedurodzeniowej, zawisł nieważko nad podłogą kabiny kosmity. Przez przeźroczyste ściany statku wciąż mógł widzieć odległe sierpy Ziemi i Księżyca oraz unoszącego się nadal w odległości stu metrów Sojuza. Pękata konstrukcja wydawała się gromić go oczyma swych iluminatorów.
Stoner znów włączył radiotelefon.
— Musisz wrócić — wolał Fiodorenko, nie panując nad sobą. — Taki jest rozkaz! Zostało tylko siedem minut…
— Mikołaju, właśnie zdałem sobie z czegoś sprawę — odezwał się Stoner i kosmonauta natychmiast umilkł. — Ten statek, czy ten grobowiec, został zbudowany, by szukać gwiazd typu G. Mogę się o to założyć. Nasz przyjaciel przybył z planety okrążającej gwiazdę podobną do naszego Słońca.
— Nie ma czasu na filozofię, Sztoner — warknął Fiodorenko.
— Gdy natknął się na taką gwiazdę — ciągnął Stoner, nie zwracając nań uwagi — szukał planet o silnym polu magnetycznym. Tak było na pewno.
Dlatego najpierw skierował się ku Jowiszowi, który ma najsilniejszą magnetosferę w całym naszym układzie. Potem ruszył w stronę Ziemi, bo ma ona silniejsze pole magnetyczne niż inne planety wewnętrzne.
— Sześć minut trzydzieści sekund — chrypiał Fiodorenko.
— Silne pola magnetyczne interesowały go z dwóch powodów — mówił Stoner. — Po pierwsze: statek pobiera wtedy energię, aby naładować swe baterie… lub jakiś inny zbiornik energii. Po drugie — i to jest ważniejsze — istnieje duże prawdopodobieństwo, że tylko na planetach o silnym polu magnetycznym mogło rozwinąć się życie. Życie potrzebuje silnego pola magnetycznego, które mogłyby spełniać rolę parasola chroniącego powierzchnię planety przed promieniowaniem kosmicznym.
— Sztoner! Skończ z tymi bzdurami. Wracaj z powrotem!
— Czy dostałeś to wszystko, Nikołaju? Zostało przesłane na Ziemię? To ważna sprawa.
— Dostałem. A teraz wracaj.
W studiu sieci telewizyjnej CBS Walter Cronkite przechodził samego siebie. Stojąc na tle nieruchomego obrazu statku z gwiazd, wypełniał w sposób zaiste magiczny lukę w przekazie dźwiękowym coraz to nowymi przypuszczeniami, dykteryjkami, opiniami i faktami, podczas gdy jego najwytrwalsi współpracownicy gorączkowo konferowali z Waszyngtonem, aby się dowiedzieć, czy istnieje szansa wznowienia transmisji na żywo z pokładu Sojuza.