— Obraz obiektu jest za słaby, aby go można było zaobserwować z Ziemi. Jedynie dzięki Wielkiemu Oku wiemy, o co chodzi.
— Ale dlaczego miałby to być obiekt sztuczny?
Stoner zgarbił się nieco w swym fotelu i zaczął wyliczać na palcach:
— Po pierwsze: pańscy ludzie odebrali te dziwne sygnały, coś absolutnie nowego. Nic takiego dotąd nie przychodziło z Jowisza.
— Dobrze o tym wiemy.
— Po drugie: włącza mnie pan do gry dlatego, żeby dostać zdjęcia z Wielkiego Oka, zanim zostanie ono oficjalnie przekazane uniwersytetowi. Proszę znajomych, żeby nastawili teleskop na Jowisza i znajdujemy… coś nowego.
— Szesnasty księżyc — mruknął McDermott.
— Za wiele zbiegów okoliczności — sprzeciwił się Stoner. — Nowe sygnały radiowe i nowy… obiekt. To życie pozaziemskie. Inteligencja pozaziemska!
— Nic podobnego!
— Tak. Niech pan ma odwagę to przyznać!
Wielki Mac ponownie włożył fajkę w zęby i zaczął z niej pociągać, ale nie było w niej już żaru. Włożył rękę do kieszeni i szukając zapalniczki, rzekł:
— Słuchaj, nawet jeśli masz rację, synu, jest jeszcze za wcześnie na obnoszenie się z tą wiadomością. Szansa jest jak jeden do miliona, a jeśli się omylisz, zniszczysz swoją własną reputację i reputację obserwatorium, paplając teraz o tych rzeczach.
— Ale inne ośrodki też odbierają te sygnały. Nie możemy siedzieć bezczynnie i pozwolić, aby zasługa odkrycia przypadła komuś innemu.
— Inni nie mają fotografii z Wielkiego Oka — rzekł McDermott. — To jest nasz as atutowy.
— Jak długo to będzie trwało?
— Dostatecznie długo. Dlatego postarałem się, aby Marynarka wszystko utajniła.
Stoner wstał i zaczął się przechadzać wzdłuż pokoju.
— Mamy w ręku największe odkrycie w historii nauki…
— Być może…
— A pan chce je trzymać w tajemnicy.
McDermott wydał z siebie dźwięk z pogranicza chrząknięcia i chichotu i podniósłszy się z łóżka, na którym siedział, wysunął trzonek fajki w kierunku Stonera.
— Tak czy inaczej, to już nie jest wyłącznie naszą sprawą, synu. Chodź lepiej ze mną. No, chodź!
Wyszli obaj przez drzwi sypialni, zamknięte jedynie na klamkę, i zeszli wąskimi schodami do graniczącego z basenem salonu. Ktoś zażywał przyjemności pływania; przemierzał kraulem basen wzdłuż jego długości. Stoner nie był tego zupełnie pewny, ale odniósł wrażenie, że pływakiem tym jest Dooley.
Później zauważył dwóch mężczyzn siedzących w salonie przed pustym, zimnym kominkiem. Na widok Stonera i McDermotta podnieśli się ze swych krzeseł. Stoner szybko rozpoznał w jednym z nich Jeffa Thompsona z obserwatorium.
— A więc i ciebie w to wciągnęli, Jeff — powiedział potrząsając z niedowierzaniem głową.
— Niezupełnie — odparł Thompson z uśmiechem zdradzającym lekkie poczucie winy. — Przyjechałem tu dobrowolnie.
— Wszyscy zabiegamy dobrowolnie, aby utrzymać tę sprawę w tajemnicy — burknął McDermott zza pleców Stonera. — Jedynie pan stwarza nam kłopoty.
— Jestem jedynym pracownikiem obserwatorium nie figurującym bezpośrednio na pańskiej liście płac — odparł chłodno Stoner.
Drugi z mężczyzn, których zastali w salonie, wyciągnął rękę na powitanie.
— Jak się pan miewa? Jestem Fred Tuttle.
— Komandor porucznik Tuttle jest naszym oficerem kontaktowym w Biurze Badań Marynarki — pośpieszył z wyjaśnieniem McDermott.
Tuttle był w cywilu. Miał na sobie brunatny sztruksowy garnitur ze skórzanymi łatkami, naszytymi na łokciach. Był niewysokim mężczyzną o owalnej piegowatej twarzy, przypominającej któregoś z bohaterów powieści Marka Twaina. Ale uścisk jego ręki, gdy się witał ze Stonerem, był mocny, zdradzający pewność siebie. Uścisk sprzedawcy z charakterystycznym, perswadującym uśmiechem, jakiego uczą na kursach tego zawodu.
— Pan jest z lotnictwa, nieprawdaż? — spytał komandor.
— Ale nie w czynnej służbie — odparł Stoner. — W bardzo mało aktywnej rezerwie.
Tuttle uśmiechnął się szerzej, ukazując białe zęby.
— Kto wie, czy nie będziemy musieli pana teraz dać do czynnej służby.
— Nic mi o tym nie wiadomo. Zupełnie nie rozumiem, co się tu, u diabła, dzieje.
Tuttle zrobił gest w stronę wyściełanych mebli i wszyscy usiedli. Stoner usadowił się na sofie obok zimnego kominka, który pachniał jeszcze węglami i mokrymi liśćmi. Obok niego usiadł Thompson. McDermott wybrał duży fotel z poduszką, zaś Tuttle z uwagi na pełnione obowiązki, pozostał w pozycji stojącej.
— Zebraliśmy się tutaj — rzekł przybierając poważny wyraz twarzy — w sprawie, która może mieć węzłowe znaczenie dla bezpieczeństwa naszego kraju.
— Bezpieczeństwa kraju? — powtórzył Stoner z niedowierzaniem — Jak kosmici mogą…?
— Kosmici? — Tuttle powiódł pytającym spojrzeniem po twarzach zebranych.
— Pozaziemska inteligencja — wyjaśnił mu Thompson. — Astronomiczny żargon.
— Nie odbiegajmy od tematu — burknął McDermott. — Wszystko, co jak dotąd mamy, to te anomalne sygnały radiowe o niskiej częstotliwości i kilka zdjęć, które pokazują najprawdopodobniej szesnasty księżyc Jowisza.
— Nawet jeśli na tym rzecz miałaby się zakończyć — zauważył lodowato Stoner — powinniśmy opublikować informację na ten temat… w „Science” albo w „Naturę”, zanim zrobi to ktoś inny.
W pokoju zapanowała lekka konsternacja. McDermott spojrzał na Stonera spode łba i wypuścił z fajki kłąb dymu, zaś Tuttle założył sobie ręce na kark i jął się przypatrywać szpicom swych butów.
Stoner poczuł, że wstępuje w niego lodowaty spokój, zawsze poprzedzający wybuch gniewu.
— Co się, u diabła, stało z wolnością słowa w tym pokoju? — wycedził przez zęby. — Macie sobie za nic maksymę Faradaya, że „Fizyka to dokonywanie doświadczeń i publikowanie danych na ich temat”?
— Nie zamierzam narażać na szwank mojej reputacji dla jakichś paru sygnałów i zdjęć — warknął McDermott. — Nie będę się wystawiał na durnia, twierdząc, że odkryliśmy pozaziemską cywilizację, a potem będąc zmuszonym się wycofać, gdy się okaże, że jest to jakieś naturalne zjawisko.
— A więc niech pan opublikuje to, co mamy! — syknął Stoner. — Nie musimy tego nazywać życiem pozaziemskim. Ale niech Jeff opublikuje informację na temat tych pulsacji. On na to zasługuje. Niech zapewni nam pierwszeństwo. W druku.
Thompson podniósł z nadzieją brwi.
— Problem jest następujący. — Odezwał się znowu Tuttle. — Jeśli istnieje jakaś szansa, że odkryliśmy pozaziemską cywilizację na planecie Jowisz, musimy to trzymać w tajemnicy. To jest ważne dla narodowego bezpieczeństwa.
— Jaki wpływ może mieć życie na Jowiszu na narodowe bezpieczeństwo? — spytał Stoner.
Tuttle nie pozwolił mu ani chwili czekać na odpowiedź.
— Jeśli istnieją na Jowiszu istoty inteligentne, musiały one osiągnąć poziom techniki znacznie wyższy niż my. Aby wysłać z Jowisza statek kosmiczny, trzeba przecież pokonać znacznie silniejsze pole grawitacyjne niż ziemskie. Nie możemy dopuścić, aby taka technika wpadła w ręce innych krajów, takich jak Rosja czy Chiny. Musimy dopilnować, aby zdobyły ją wolne kraje zachodu.
Stoner poczuł, że opadają mu ręce.
— Zawsze te same brednie — mruknął.
Tuttle nie dał się jednak zbić z tropu.