— Co więcej — mówił — musimy się liczyć z możliwością, że Jowiszanie, kimkolwiek są, nie żywią wobec nas pokojowych zamiarów. Być może zamierzają… na przykład napaść na nas.
— Na pewno — rzekł drwiąco Stoner. — Te latające talerze, które różni ekscentrycy widują od trzydziestu lat, to pewnie też zwiad z Jowisza. Tylko czekać, jak przylecą tu ich całe eskadry, żeby gwałcić i łupić.
— UFO istnieją — rzekł poważnie Tuttle. — A jeśli na Jowiszu są istoty inteligentne…?
— Zaczynam, wątpić, czy są takie istoty na Ziemi — powiedział Stoner tym samym tonem.
Wstał z sofy i ruszył w stronę schodów.
— Doktorze Stoner! — krzyknął za nim Tuttle. — Pan chyba nie wie, że nie wolno panu opuszczać tego domu.
Stoner obejrzał się i zobaczył, że Dooley wychodzi z basenu. Zatrzymał się tam, gdzie stał, i kipiał z gniewu.
Nagle u jego boku znalazł się Thompson.
— Daj spokój, Keith. Usiądź i wysłuchaj ich. To wszystko da się załatwić w taki czy inny sposób.
Stoner, zacisnąwszy zęby tak mocno, że aż jego szczęka zaczęła drgać, powrócił z Thompsonem do salonu.
— Musisz sobie zdać sprawę, synu — rzekł McDermott, gdy Stoner znów usiadł na sofie — że jeśli tak, jak powiedziałeś, odkryliśmy życie pozaziemskie, znaczenie tego faktu jest ogromne. Ogromne!
— Reakcja społeczna byłaby niesamowita — zauważył Thompson.
— I skutki psychologiczne — dodał McDermott — Nie mówiąc już o religijnych.
— Zapomnieliście o skutkach wojskowych — przypomniał im Tuttle.
Stoner spojrzał na niego gniewnie.
— Siła ciążenia na Jowiszu jest ponad dziesięć razy większa niż na Ziemi, czy nie tak? — ciągnął komandor.
— Niecałe trzy razy — poprawił go Thompson. — U szczytu pokrywy chmur.
— Niech będzie — rzekł Tutlle. — Ale na powierzchni przyciąganie musi być silniejsze. Czy ma pan pojęcie, jaka technika byłaby potrzebna, aby przy takim ciążeniu wysłać satelitę na orbitę? A ten statek, który pan odkrył, jest, zdaje się, na orbicie bardzo odległej od Jowisza.
— Tak — przyznał Stoner.
— My nie bylibyśmy zdolni do czegoś takiego. Może mi pan wierzyć na słowo. Znam się trochę na tym.
Na twarzy Stonera pojawił się grymas zniecierpliwienia.
— A teraz, gdy tu siedzimy i przystawiamy wszędzie pieczątkę „Tajne”, jakieś inne obserwatorium natknie się na te pulsacje i opublikuje swe dane. Na kogo wtedy wyjdziemy?
— Ale my jesteśmy jedynymi, którzy wiedzą o statku — rzekł Tuttle drżącym z przejęcia głosem. — Nikt inny nie ma dostępu do Wielkiego Oka i nikt go miał nie będzie. Ręczę za to.
— Ale ktoś inny może nas uprzedzić z publikacją pracy o tych sygnałach — zauważył smutno Thompson.
McDermott potrząsnął głową.
— Kto? Haystack? Goldstone? Oni nie pracują na częstotliwościach poniżej 600 megaherców, a my owszem.
— A co z Arecibo? — spytał Stoner. — To jest największy radioteleskop z tych wszystkich. A Sagan jest z nim w kontakcie. On i Drake. Dokładnie w dziesięć minut będą mieli wszystko wydrukowane.
— Sięgnij sobie do efemeryd planet — odparł McDermott z triumfalnym uśmieszkiem. — Radioteleskop z Arecibo nie da się wycelować w pobliże Jowisza przez następne cztery miesiące. Ma nieruchomą czaszę.
Stoner zamrugał oczami i przypomniał sobie, że gigantyczny radioteleskop w Arecibo, mający trzysta metrów średnicy, został zainstalowany między zboczami doliny i nie może być sterowany czy wymierzony w niebo w sposób, w jaki czyni się to z czaszami mniejszych radioteleskopów.
— Ale jesteśmy zobowiązani wobec całej społeczności naukowców, aby ją poinformować o naszym odkryciu — upierał się. — To jedyny uczciwy…
— Powiedziałem już, że nie mam zamiaru narażać na szwank mej reputacji, reputacji obserwatorium czy uniwersytetu — powiedział McDermott — z powodu szansy, jak jeden do miliona, że ma pan rację.
— I jest koniecznością wojskową, aby to wszystko utrzymywać w sekrecie — dodał Tuttle. — Czy pan tego nie rozumie?
„Rozumiem, do diabła!” — pomyślał Stoner. Nic jednak nie powiedział.
— Jest jeszcze dodatkowy czynnik — wtrącił się Thompson. — Te sygnały mógł odebrać ktoś za granicą: Australijczycy, Rosjanie, Voorne w Dwingeloo…
Tuttle dworsko skinął głową.
— Zajmujemy się tą sprawą.
— I co tymczasem robimy? — pytał Stoner. — Jedziemy do Leavenworth i czekamy, aż Marynarka pozwoli nam powrócić do pracy?
— Nie, proszę pana — sprzeciwił się Tuttle. — Obserwatorium będzie pracowało normalnie. Cały personel złożył pisemną przysięgę, a my uczuliliśmy wszystkich na potrzebę utrzymywania informacji o sygnałach w absolutnej tajemnicy. Pan będzie też musiał się na to zgodzić.
— Nie, ja się nie zgodzę — rzekł Stoner stanowczo. — Pełnię w obserwatorium tylko funkcję konsultanta. Pensję wypłaca mi NASA, nie Marynarka Wojenna.
— Doktorze Stoner, jest pan rezerwistą Lotnictwa Stanów Zjednoczonych. Może pan zostać powołany do czynnej służby. A zaistniały okoliczności nadzwyczajne. Prawdziwa sytuacja alarmowa.
McDermott chrząknął.
— Jako czynnego żołnierza mogą pana posłać na Grenlandię. Albo nawet na biegun południowy — rzekł.
— Oczywiście, jeśli odmówi pan współpracy — dodał Tuttle. — Jeśli natomiast zgodzi się pan z nami współpracować, urządzimy pana tu, w tym domu. Przez jakiś czas będzie pan nieosiągalny dla nikogo, aż ulokujemy cały personel pracujący nad projektem w jakiejś bezpiecznej placówce naukowej.
Stoner zdał sobie sprawę, że tkwi głęboko w ich sieci. Nie było sensu dłużej się opierać.
Tuttle zerknął na zegarek.
— Czas nagli — rzekł. — Muszę wracać do Waszyngtonu. Mam tam mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że doceni pan powagę sytuacji, doktorze Stoner.
Nie czekając na odpowiedź, malutki oficer Marynarki wymaszerował dziarsko z salonu. Za nim wyszedł McDermott.
Stoner przechylił się na oparcie sofy, czując, jak zalewają go lodowate fale gniewu. Zwrócił głowę w stronę Thompsona i zapytał:
— Powiedz, Jeff, czy to ja jestem stuknięty, czy oni.
— Być może żaden z was — odparł astronom i wzruszył ramionami. — Albo może wszyscy mamy nie po kolei w głowach. Nie wiem. Za mało mam danych.
— Ten McDermott to łajdak — mówił Stoner. — Nie wolno mu tak pomiatać ludźmi! On wykorzystuje tego mikrusa do własnych celów. Gdyby prawdziwy oficer Marynarki dowiedział się, co oni tu robią…
Thompson uśmiechnął się blado.
— Ten mikrus jest prawdziwym oficerem Marynarki. A McDermott traktuje tak ostro tylko ciebie. My wszyscy złożyliśmy przysięgę, że nie piśniemy o tym ani słowa. Żaden z nas się nie stawiał.
— Ty też?
— Oczywiście. Nie mogę ryzykować utraty pracy. Wiesz, że nie ma za wiele wolnych posad dla radioastronoma drugiej kategorii. Musiałbym zaczynać wszystko od nowa. Od samego dna. — Potrząsnął stanowczo głową.
— I zamierzasz się pozbawić wolności publikowania tylko dlatego, żeby utrzymać stanowisko na uniwersytecie?
— Słuchaj, Keith. Mam do wykarmienia troje dzieci… i żonę, a do tego psa, który żre nie mniej niż oni wszyscy razem wzięci.
Stoner nic nie odpowiedział i cały pogrążył się w myślach. On też miał żonę, choć z nią nie żył. Miał też dwoje dzieci. Gdyby teraz stracił pracę, zostaliby pozbawieni jego alimentów. Dzieciaki mogłyby chodzić głodne.