Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. W oczach mu pociemniało z gniewu. Poczuł, że twarz ma rozpłomienioną.
— Co pani tutaj robi? — spytał ostro.
Stanęła, jak wryta.
— Przywiozłam najnowsze zdjęcia z ośrodka Goddarda. — Jej głos był cichy, ale pewny.
— Przywiozła mi pani zadanie domowe. Dziękuję bardzo.
Jo weszła do kuchni i powiedziała:
— Profesor McDermott potrzebował kogoś, kto by przewiózł te zdjęcia z obserwatorium do pana. Polecił mi, abym to zrobiła.
Stoner nic nie odpowiedział.
— Mam specjalną przepustkę Marynarki Wojennej.
— Wcale o tym nie wątpię.
— Proszę pana, ja nigdy nie myślałam, że oni to panu zrobią.
Głos Jo nie drżał, ale przebijało zeń napięcie, a w jej twarzy, w jej czarnych oczach było coś, jakby poczucie winy, strach albo jeszcze coś innego.
— Że co mi zrobią? — pytał bezlitośnie.
Wzruszyła ramionami wewnątrz grubego wełnianego swetra.
— Nie wiem. Próbowałam pana ostrzec… powiedzieć panu, że McDermott jest wściekły, że jedzie pan do Waszyngtonu.
— Jak się o tym dowiedział, Jo?
Jej twarz wydłużyła się.
— Powiedziałam mu — wyznała cichym, ledwie dosłyszalnym głosem.
— Wiem o tym.
— Wymógł to na mnie. Opuściłam ostatnio dużo zajęć, aby móc być w obserwatorium. A on mi zagroził, że mnie wyrzuci z uczelni, jeśli mu nie powiem, co pan planuje zrobić.
Przyjrzał się jej badawczo. „Jeśli kłamie, robi to doskonale” — pomyślał. Wciąż kipiał z gniewu. Albo było coś jeszcze, coś więcej. Gniew zazwyczaj przechodził u niego w chłód, a jego umysł stawał się wówczas tak nieczuły jak komputer. Ale teraz zapragnął nagle schwycić coś i drzeć. Żołądek podskakiwał mu do gardła, krew pulsowała w skroniach. Nagle zdał sobie sprawę, że przecież od miesięcy nie spał z kobietą.
— Proszę, niech pani wejdzie — rzekł, siląc się na spokój. — Proszę zdjąć płaszcz i usiąść. Napije się pani kawy.
Jo z wahaniem podeszła do kuchni. Położyła teczkę ze zdjęciami na wyłożonym formiką bufecie, zdjęła rękawiczki i wyśliznęła się z płaszcza. Stoner podszedł do kuchni elektrycznej, na której stał na wpół wypełniony kawą szklany dzbanuszek.
— Dziękuję za kawę — powiedziała. Usiadła na wysokim stołku przy bulcie i patrzyła, jak nalewa sobie kawy. — Dobrze pana tutaj traktują? Może jest coś, co mogłabym panu przywieźć?
— Mój samochód i kluczyki do niego.
— Tego nie pozwolą mi zrobić.
Wrócił do bufetu z parującym kubkiem w ręku i usiadł naprzeciwko niej.
— Ten stary wóz to jedyna rzecz, jakiej się dorobiłem w ciągu szesnastu lat małżeństwa.
— Och!
— Muszę przyznać, że bardzo się do niego przywiązałem.
— Ale czy dobrze się tu z panem obchodzą? Nie wywołują z panem kłótni?
— Nie, wszystko jest w porządku, odkąd podpisałem porozumienie, że będę milczał. Teraz mogę sobie swobodnie chodzić po całym domu. Osiem pokojów czy nawet dziewięć. Nie mogę się nawet doliczyć. Masa jedzenia. Ale muszę sobie sam gotować, a jestem raczej słabym kucharzem.
— Mogłabym panu gotować, czasami.
Zignorował jej ofertę. Sięgnął po papierową torbę i wyjął plik przywiezionych przez nią zdjęć. Pokazywały pasiasty, niby plażowa piłka, ogromny glob — planetę Jowisz. Widać było wspaniale szczegóły pasm obłoków okrążających planetę równolegle do jej równika: zakola i wiry o rozmiarach Ziemi — ciemnopomarańczowe, ceglaste, oślepiająco białe.
— Gdzie są zdjęcia tła, o które prosiłem?
— Będą w następnej przesyłce — odparła Jo. — Są jeszcze w trakcie obróbki.
— Są mi potrzebne. I dostęp do sieci komputerowej.
— Skinęła głową.
— Czy coś jeszcze?
— Książki. Każdą książkę na temat życia pozaziemskiego, jaką pani znajdzie. Niech pani przeszuka biblioteki. Chcę mieć wszystko, co tego dotyczy.
Następne skinienie.
— Czy to wszystko?
Zajrzał głęboko w jej migotliwe oczy.
— Dlaczego przyjechała pani tutaj dziś wieczorem? — zapytał.
— Spełniłam życzenie profesora McDermotta. Jestem teraz gońcem.
— A dlaczego przyjęła pani tę pracę? Przecież pani nie musiała.
Przez chwilę milczała, potem rzekła cicho:
— Chciałam zobaczyć się z panem. Powiedzieć panu, że jest mi przykro. Gdybym się ostro postawiła McDermottowi, być może… — Uciekła od niego wzrokiem. — Przykro mi, że to tak wyszło. Naprawdę mi przykro.
Sięgnął ponad bufetem i ujął przegub jej ręki.
— Proszę to udowodnić.
Bez słowa wyprowadził ją z kuchni i przez małe pokoiki w starej części domu poprowadził wąskimi schodami do swej sypialni.
Zamknął mocno drzwi. Nie było potrzeby zapalania światła. Poprzez muślinowe firanki sączyła się do środka zimna poświata księżyca.
Przez moment Jo stała nieruchomo przed łóżkiem, potem odwróciła się ku Stonerowi, który oparł się plecami o masywne panneau drzwi. Żadne z nich nie powiedziało słowa.
Patrzył na jej twarz rzeźbioną księżycowym promieniem. Nie było na niej uśmiechu. Miała wyraz dziwnie spokojny i łagodny. Zaczęła rozpinać bluzkę. Stoner przyglądał się jej z rosnącym podnieceniem. Rozpięła stanik i odrzuciła go na bok. Schyliwszy się zdjęła pantofle, po czym opuściła dżinsy i ukazała swe długie nogi. W końcu przyszła kolej na kwieciste majteczki bikini.
— Czy tego pan chciał? — spytała szeptem.
Jego gardło było zupełnie suche.
— Tak — wykrztusił z trudem.
Podeszła do niego i zaczęła rozpinać jego koszulę. Stał i czekał, aż skończy. Wreszcie klęknęła przed nim. Była zupełnie naga. Pocałowała jego nabrzmiały członek.
— Czy tego pan chciał? — spytała ponownie, ale nie czekała, aż jej odpowie.
Gdy Stoner myślał, że już nie wytrzyma, że eksploduje, zagłębił palce w jej gęstych czarnych włosach i odciągnął ją od siebie. Schyliwszy się wziął ją na ręce i poniósł w stronę łóżka. Położył ją na kapie i rozpiął nad nią swe ciało.
Jo zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go ku sobie. Wchodząc w nią, przywarł ustami do jej ust. Była ciepła i gotowa go przyjąć. Po chwili poruszała się już rytmicznie wraz z nim.
Było to tak, jakby się znalazł ponownie w przestrzeni nad Ziemia i płynął lekki jak piórko, dryfował w mrokach wieczności, a gwiazdy uroczyście i w milczeniu patrzyły w dół.
Przywarła do niego, gdy weszli oboje w spazm rozkoszy, i wyszeptała tylko jedno słowo: „Keith!”
Leżeli przez chwilę zespoleni, ciężko dysząc i czując, że serca biją im jak szalone. W końcu on uniósł twarz z haftowanej kapy i ponownie zajrzał jej w oczy.
Uśmiechnęła się do niego.
— To był twój pierwszy pocałunek, jaki mi dałeś.
— A ty po raz pierwszy nazwałaś mnie po imieniu.
Roześmiali się oboje.
Usiadł na skraju łóżka. Jego wnętrzności wciąż były całe rozedrgane. Jo powiodła paznokciem wzdłuż jego kręgosłupa.
— Co mogłabym jeszcze dla pana zrobić, doktorze Stoner? — kusiła go.
— Zostań na noc — rzekł, odwracając się znów twarzą ku niej.
— Mam jutro rano zajęcia.
— Ach tak. — Zmarszczył brwi w ciemności. — Czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie my, u diabła, w tej chwili jesteśmy? Gdzie znajduje się ten dom?