Выбрать главу

— Narodowe Obserwatorium Radioastronomiczne? — zawołał kongresman. — O czym pan pieprzy, admirale?

Ich sąsiedzi obejrzeli się, jak na komendę, lecz widząc Nickersona, spokojnie powrócili do swoich rozmów.

O’Kelly, czując, że kołnierzyk munduru trze go w szyję, wziął posła pod ramię i rzekł:

— Niech pan się na mnie nie gniewa, panie pośle, ale to coś bardzo ważnego. Nie jestem pewny, czy możemy tę sprawę przedstawić na posiedzeniu podkomisji. Boję się przecieków.

Nickerson z wyraźnym trudem spoczął wzrokiem na admirale.

— Arecibo? — spytał już cichszym głosem. — O co panu chodzi? A czy nie wie pan, jakie byłyby na drugi dzień tytuły na pierwszych stronach gazet, gdyby Marynarka przejęła pokojową placówkę naukową?

— Już obecnie pokrywamy większą część ich wydatków — przypomniał mu O’Kelly. — Przejęlibyśmy obserwatorium tylko na jakiś czas.

Nickerson pomachał trzymaną w ręku szklanką z trunkiem i jakimś cudem nie uronił przy tym ani kropli i nie potrącił nikogo wokół.

— A co zrobiłaby wtedy Narodowa Fundacja Nauki? — spytał z chytrym uśmiechem. — Od razu spiknęliby się z dziennikarzami. Nie ma dwóch zdań. Zaczęliby płakać, że stara dobra Marynarka chce im zrabować największy na świecie radioteleskop.

— Dlatego potrzebne nam jest pańskie poparcie, panie pośle. Trzeba to wszystko zrobić w najgłębszej tajemnicy.

— Dupa Jasiu! Środki przekazu urządzą nam wtedy coś lepszego niż Golgota. Ukrzyżują całą Marynarkę, a pana jako pierwszego. Jest pan gotowy zawisnąć na krzyżu? Na oczach wszystkich?

O’Kelly poczuł się nagle tak, jakby stał na mostku kapitańskim niszczyciela i ostrzeliwał okręty wroga.

— Owszem — rzekł zdecydowanym głosem. — Jeśli tylko będzie trzeba.

Nickerson zamrugał oczami, po czym utkwił w generale wzrok, otworzywszy głupkowato usta.

Przyjęcie było w pełnym toku; wesołe śmiechy, gwar rozmów, kłęby dymu, barwna rewia sukien pań i ciemnych wieczorowych strojów panów.

— Mówi pan poważnie? — wykrztusił wreszcie Nickerson.

— Jak najbardziej.

Oczy kongresmana w jednej chwili straciły swą szklistość. Był już trzeźwy i czujny.

— Proszę mi o tym opowiedzieć — rzekł. — Ze wszystkimi szczegółami.

— Nie tutaj — odparł admirał potrząsając głową.

— Chodźmy więc na zewnątrz — zaproponował Nickerson. — Tam chyba nie ma podsłuchu.

Gdy admirał wrócił do sali, by odebrać swoją połowicę z opiekuńczych rąk Tuttle’a, przyjęcie dobiegało końca. Sala szybko pustoszała, hałas przeszedł w szmer rozmów.

— Na nas już czas, moja droga. — Admirał wziął szklankę z jej ręki i postawił na stoliku obok siebie.

— To było nudne przyjęcie — powiedziała.

— Strasznie mi przykro, kochanie, ale musieliśmy tu przyjść. — Admirał zwrócił głowę w stronę Tuttle’a. — Udało mi się załatwić parę spraw, które w normalnym trybie ciągnęłyby się tygodniami, jeśli nie miesiącami.

Twarz Tuttle’a rozjaśnił uśmiech.

— Nie powinnam chodzić na nudne przyjęcia — powiedziała admirałowa, gdy małżonek prowadził ją już za rękę ku wyjściu. — Nie miałam nawet sposobności porozmawiać sobie z honorowym gościem.

— Porozmawiasz innym razem, moja droga. — Admirał obejrzał się za siebie. — Tuttle, dzięki za troskliwą opiekę nad moją panią.

— To była dla mnie przyjemność, panie admirale.

— Zobaczymy się jutro w biurze o ósmej trzydzieści — rzekł admirał; użył tych słów zamiast zwyczajowego „Dobranoc”.

— Tak jest, panie admirale.

Tuttle wiedział, co oznacza ton generała. Misja została wykonana.

Poczuł, że rozpiera go radość. Udało mu się pozyskać generała dla swego planu, zaś admirał przedstawił sprawę Białemu Domowi i kongresmanowi Nickersonowi. No i wygrał. Projekt dostał zdecydowanie zielone światło.

Tuttle, lustrując topniejący tłum i wciąż drżąc z przejęcia, dostrzegł Williego Wilsona.

Miejski Ewangelista, ściskając wychodzącym ręce, życzył im wszystkiego najlepszego. Potrząsnął również ręką admirała, a potem jego żony, która uśmiechnęła się doń jak podlotek.

— Uprzejmie panu dziękuję, panie admirale. Ludzie z centrum będą wdzięczni za pańską pomoc i zrozumienie — powiedział Wilson i zwrócił się ku następnej parze w zaimprowizowanym ogonku.

Jeden z pomocników szepnął za jego plecami:

— Niech Bóg pana błogosławi, senatorze. Mam nadzieję, że wygra pan za rok miażdżącą większością głosów… Dziękuję za przybycie… Miło mi było pana spotkać.

Tuttle zatrzymał się na skraju szybko topniejącego tłumku. Płonął pragnieniem podzielenia się z kimś swą Dobrą Nowiną. Była ona wprawdzie ściśle tajna, ale nie mógł zupełnie stłumić swego podniecenia. Jakaś cząstka tego, co wiedział, musiała się przedostać na zewnątrz.

W końcu Wilson zwrócił nań uwagę.

— Freddie, czy to ty? W takim fikuśnym mundurze?

— Czołem, Will — pozdrowił go Tuttle.

Ewangelista był w swym firmowym garniturze z denimu, w białej koszuli i z zawiązaną na węzeł, kwiecistą chustą pod szyją. Był nieco wyższy od Tuttle’a, i chudy jak chart. Twarz miał kościstą i kanciastą, a włosy anielsko złociste. Ale jego oczy były szare i zimne niby atlantycka burza.

— Kiedy to widzieliśmy się ostatni raz, Freddie? Czy nie w Atlancie?

— W Nowym Orleanie — poprawił go Tuttle. — Wtedy, gdy gliny próbowały rozpędzić twój wiec uliczny.

— Tak, teraz sobie przypominam. To było dwa lata temu. Katolicy bardzo się denerwowali z mojego powodu.

Tuttle zauważył, że Willie dał sobie założyć koronki na zęby. „Nic dziwnego, skoro się tak często występuje w telewizji” — pomyślał.

— Widziałem cię w Georgetown — powiedział. — Przyciągnąłeś spory tłumek.

— Tak, pełną salę gimnastyczną — odparł kaznodzieja. — To nie za wiele. Następnym razem, jak odwiedzę to miasto, wypełnimy cały stadion Roberta Kennedy’ego.

— Na pewno tak.

— Rozrastamy się bez przerwy.

— Wiem, wiem. Ludzie zaczynają cię dostrzegać. Zwłaszcza dzięki telewizji. Jesteś bardzo dobry przed kamerą.

Za plecami Tuttle’a narosła tymczasem długa kolejka ludzi pragnących zamienić choć słowo z honorowym gościem. Jego pomocnicy niecierpliwili się, spoglądając co chwila na zegarki.

— Staramy się, jak możemy — rzekł Wilson. — To długa i ciężka droga.

— Przypuszczam, że tak.

— Skąd się wzięła Marynarka na moim przyjęciu? Kto to jest ten admirał, który przed chwilą wszedł?

Tuttle zaśmiał się i usłyszał swój własny głos:

— Może Marynarka staje się religijna?

Wilson odwzajemnił uśmiech.

— Dzieje się coś wielkiego, Willie — szepnął nagle Tuttle, przestając nad sobą panować. — Coś tak wielkiego, że każdemu mózg stanie.

— Co chcesz przez to powiedzieć, Freddie?

Robiąc niezdecydowany gest w kierunku rojących się dookoła nich ludzi, Tuttle wyszeptał:

— Jeszcze za wcześnie o tym mówić, ale to bomba! Coś niewiarygodnie wspaniałego. Gdy tylko stwierdzimy, że to jest prawdziwe, dam ci znać.

Wilson zademonstrował jeden ze swych najlepszych uśmiechów.

— Doskonale, Freddie — rzekł. — Ale o co w tym wszystkim chodzi?

Tuttle potrząsnął przecząco głową.