Выбрать главу

Dowiesz się, kiedy ci powiem. Nic podobnego nigdy dotąd nie widziano Mogę ci tylko powiedzieć: obserwuj niebo.

— O Boże! To tak zabrzmiało jak zapowiedź Drugiego Przyjścia.

— Może to jest to — odparł Tuttle ze śmiertelną powagą. — Może to jest to.

ROZDZIAŁ X

Ale jeśli nawet znajdziemy życie na innych planetach naszego Słońca wydaje się bardzo mało prawdopodobne, że spotkamy tam istoty inteligentne. Wszystko przemawia przeciw takiemu odkryciu; układ słoneczny istnieje co najmniej pięć miliardów lat, nierozsądnym jest oczekiwać, aby inne myślące istoty dzieliły go z nami właśnie w tej chwili.

Aby znaleźć sobie równych, czy co jest jeszcze bardziej prawdopodobne, aby znaleźć istoty przewyższające nas, musimy szukać wśród gwiazd. Wciąż nie brakuje konserwatywnych badaczy… negujących możliwość pokonania przez człowieka odległości, na których przebycie samo światło potrzebuje lat.

To bzdura! W przewidywalnej przyszłości… potrafimy zbudować automatyczne sondy, zdolne do lotu ku gwiazdom, jak sondy dzisiejsze są zdolne dotrzeć do Marsa czy Wenus. Ich podróż zajmie długie lata, lecz prędzej czy później któraś z nich przyniesie nam wieść, że nie jesteśmy sami.

Ta wieść może również do nas dotrzeć — jeszcze szybciej i bardziej bogata w szczegóły — w formie przesłania radiowego lub jakiegoś innego… Nawet dziś, gdyby to było warte zachodu, można by zbudować nadajnik zdolny wysłać sygnały do najbliższych gwiazd.

ARTHUR C. CLARKE
Głosy z nieba
Harper and Row
1965

Stoner wystukiwał z wahaniem litery i cyfry na klawiaturze komputera, umieszczonej na stole w pokoju stołowym, a stojący obok ekran migotał jasnozielonymi symbolami i uwagami. Jadalnia była cała zarzucona zwojami komputerowych wydruków i stosami zdjęć. Całą jedną ścianę boczną pokoju zajmował duży regał biblioteczny, który Stoner sklecił z desek i cegieł przy pomocy strzegących go agentów. Półki regału uginały się od ciężaru książek.

Dom nie należał już tylko do niego.

Oprócz krzepkich, młodych strażników z Marynarki, którzy patrolowali całą posesję i w regularnych odstępach przeszukiwali dom, myszkując po kuchni tudzież sprawdzając drzwi i okna, rósł strumień gości z Waszyngtonu i innych miejscowości. Byli to przeważnie wojskowi. Zajmowali z reguły salon obok basenu i chodzili z teczkami pełnymi planów logistycznych. Stoner mógł słyszeć przez grube, rozsuwane drzwi jadalni, jak sprzeczali się, niejednokrotnie krzycząc jedni na drugich. Przedmiotem tych kłótni były wymagania co do jedzenia, zakwaterowania, stawek ubezpieczeniowych i elektronicznych części zamiennych.

Stoner starał się, jak mógł, unikać z nimi kontaktu. Tolerował ich obecność w salonie, jeśli nie przeszkadzali mu w pracy. Wyłączał się wtedy umysłowo i przestawał słyszeć ich hałaśliwe dyskusje; koncentrował się bez reszty na analizowaniu orbity tajemniczego statku przy użyciu komputera i zdjęć z Wielkiego Oka.

Wmawiał sobie, że to musi być statek, nie zaś jakiś naturalny obiekt.

McDermott odwiedzał dom regularnie i nawet najgrubsze dębowe drzwi nie mogły stłumić jego niskiego, tubalnego głosu. Również Tuttle gościł w części domu, lecz był zbyt pochłonięty planami przenosin, aby wdawać się w rozmowę ze zwykłym astrofizykiem.

Stoner, wbrew swej woli, mógł słyszeć fragmenty rozmów w salonie. Projekt otrzymał już kryptonim: Jupiter”, a dyskusje dotyczyły przeważnie jego lokalizacji. McDermott buczał bez przerwy o Arecibo, lecz coraz więcej innych głosów przeciwstawiało mu nazwę: „Kwajalein”.

— Co robisz? — spytała Jo.

Siedząc w łóżku, skromnie zasłaniała kocem piersi. Był wczesny ranek, spokojna niedziela w połowie listopada. Silne światło słońca sączyło się przez firanki domu w New Hampshire.

Jo przyjechała, jak zwykle, w piątek wieczorem z ciężką teczką zdjęć z Wielkiego Oka pod pachą. Wszystkie były opatrzone pieczątką „Tajne” zaadresowane do Stonera. Przy użyciu promienia laserowego przesłano je z orbitalnego teleskopu do — należącego do NASA — Ośrodka Kosmicznego Goddarda w stanie Maryland. Stamtąd zostały dostarczone bezpiecznym światłowodem do kwatery głównej Marynarki Wojennej w Bostonie. Jo zabierała partię zdjęć w każdy piątek i zawoziła je Stonerowi do New Hampshire. Zrobiła to również tym razem i została z nim przez weekend.

Stoner siedział pochylony nad kartką papieru przy małym klonowym biurku, które znaleźli dla niego strażnicy.

— Piszę list do starego przyjaciela — odparł — jednego z moich byłych nauczycieli. Jest astrofizykiem i mieszka w Paryżu. Nazywa się Claude Appert.

— Jest Francuzem? — spytała Jo.

— Jak wieża Eiffla. — Stoner skończył adresować kopertę i obrócił się wraz z krzesłem w stronę Jo. — Chciałbym, żebyś mi to wysłała, gdy wrócisz do Bostonu.

Jo podniosła brwi.

— Oni nie pozwolą mi nic stąd wysłać — mówił Stoner. — Zwłaszcza za granicę.

— Co jest w tym liście? — spytała.

Złożył we dwoje dwa cienkie arkusiki papieru i wsunął je do koperty.

— Zapytuję go, czy ktoś z europejskiej społeczności astronomów nie odebrał jakichś dziwnych sygnałów z Jowisza.

— Ale to jest przecież pogwałcenie przepisów bezpieczeństwa — zauważyła.

— Nie zdradziłem, że odebraliśmy takie sygnały — rzekł Stoner potrząsając głową. — Zapytałem go jedynie, czy słyszał o czymś takim.

— Ale Marynarka nie dopuści… — zaczęła Jo.

— Słuchaj, Jo — przerwał jej wpół zdania. — Marynarka wykorzystuje nas. Czy tego nie rozumiesz? Wpadliśmy na trop niezwykłego odkrycia, a oni myślą tylko o tym, jak utrzymać wszystko w tajemnicy i wykorzystać do celów wojskowych.

— Tak, ale…

— Żadnych „ale”! Spędzamy życie, wyciskając w miarę naszych możliwości wiedzę o wszechświecie, kropla po kropli, a oni nas traktują jak urzędników państwowych. Stosują naszą wiedzę do produkcji broni. Wyrzucają nas na bruk, gdy mają taki kaprys i jeśli zechce im się obciąć fundusze na badania. Bydło jest traktowane lepiej! Rząd wydaje więcej pieniędzy subsydiując przeklęty przemysł tytoniowy, sprawcę raka, niż na badania związane z rakiem.

— Nie rozumiem, co to ma wspólnego z sygnałami radiowymi — powiedziała miękko Jo.

Tymczasem Stoner wstał już z łóżka i dawał wykład swych poglądów, zapominając, że jest całkiem nagi.

— Gdy tylko wpadniemy na trop jakichś nowych energii, gdy się wychylimy z jakimś nowym pomysłem, który mógłby zostać wykorzystany do wywierania kontroli nad ludźmi, zabijania ich, natychmiast wkładają nam uprząż i nie pozwalają zająć się czym innym.

— Nie żyjemy w świecie bezkonfliktowym, Keith.

— Wiem o tym. Ale przypomnij sobie, jaka była pierwsza reakcja Tuttle’a na możliwość odkrycia przez nas pozaziemskiej inteligencji? Nie lęk ani ciekawość. Nawet nie strach. Oni chcą tylko zawładnąć techniką, którą mogli rozwinąć kosmici, aby w ten sposób udoskonalić swe własne bronie.

Jo nic nie odpowiedziała.

— Dlatego nie chcą, by wieści o naszym odkryciu dotarły do ludzi takich, jak Sagan czy Phil Morrison. Bo oni cieszą się międzynarodowym uznaniem. Mogliby sprawić za pośrednictwem ONZ lub innej międzynarodowej organizacji, że powstałby międzynarodowy program badań nad tą sprawą. Wojskowi nie chcą czegoś takiego! Nie dopuszczą do tego! Dlatego zapuszkowali mnie tu, jak w więzieniu. Dlatego chcą przenieść ludzi zaangażowanych w ten cholerny projekt do jakiejś bazy wojskowej. Chcą utrzymać w tajemnicy całą przeklętą sprawę.