Выбрать главу

— Wiem o tym.

— Ale ja zdejmę pokrywę z tego cholernego garnka — rzekł Stoner, machając trzymaną w ręku kopertą. — Po to napisałem ten list.

— Nabawisz się przez to prawdziwych kłopotów.

— My już jesteśmy w prawdziwych kłopotach — odparł. — I dopóki oni to wszystko trzymają w tajemnicy, cały świat jest w kłopotach.

— Nie wiem, Keith, czy powinnam ci to wysłać — rzekła niepewnie Jo.

Podszedł do łóżka i usiadł na jego skraju, obok niej.

— Wyślij to, proszę — rzekł. — Oni nie mogą mi bardziej zaszkodzić, niż mi już zaszkodzili. A jest sprawą wielkiej wagi, aby cała społeczność naukowa dowiedziała się o tym, co się tutaj dzieje.

Jo niechętnie wzięła do ręki list. Zerknęła na adres, po czym odwróciła kopertę i położyła ją na nocnym stoliku, obok swej sakiewki.

Stoner nie powiedział jej, że druga kartka w kopercie była przeznaczona dla jednego z rosyjskich autorów, lingwisty, profesora Kiryła Markowa z Moskwy. Stoner przeczytał kilka dni wcześniej jego monografię na temat możliwości porozumienia się z kosmitami i bardzo się nią zainteresował.

Minęło kilka tygodni, podczas których Stoner samotnie pracował w swym pokoju, nieczuły na odgłosy kłótni, wciąż dochodzące z salonu.

„McDermott obiecał nam zimę w ciepłych krajach — myślał ubawiony. — Szkoda, że nie poczekał do pierwszego kwietnia z takimi obietnicami, bo byłby to dobry primaaprilisowy żart.”

Pewnego ranka wizytę Stonerowi złożył Jeff Thompson. Był piękny, mroźny dzień, jeden z tych dni w Nowej Anglii, gdy słońce, wędrujące po przeczystym błękicie nieba, przeszywa wprost swymi promieniami, lecz wiejący od strony Kanady polarny wiatr mrozi do szpiku kości. Jeffowi towarzyszył przybyły z Anglii naukowiec.

Stoner wstał tego dnia wcześnie i przez całe dwie minuty kontemplował krajobraz za oknem. Z wnętrza domu wszystko wyglądało tak pięknie: promienie słońca krzesały skry na śnieżnym całunie, a drzewa wyciągały swe bezlistne konary ku krystalicznie błękitnemu niebu.

Zbiegł do pokoju stołowego i zaraz zasiadł do klawiatury komputera. Denerwowało go, że nie przeprowadzono dostatecznie dużo wczesnych obserwacji tajemniczego statku, by można było określić jego pochodzenie. W pewnej chwili powiew lodowatego powietrza uzmysłowił mu, że ktoś musiał otworzyć drzwi prowadzące z kuchni na zewnątrz.

Stoner nie pofatygował się nawet, by podnieść wzrok znad klawiatury. Komputer grzechotał zawzięcie, wypisując na papierze drukarki rozwiązania jego ostatnich równań. W niezwykłym, nieludzkim tempie pojawiały się na papierze coraz to nowe rzędy liczb i symboli, tak iż Stoner nie był w stanie nadążyć za nimi wzrokiem.

— Jak się masz, Keith? — usłyszał nagle za sobą. — Jesteś zajęty?

Obrócił się na krześle z ostrą odpowiedzią na końcu języka, lecz powstrzymał się od jej wymówienia, kiedy dostrzegł Thompsona w towarzystwie jakiegoś starszego mężczyzny.

— Keith, to jest profesor Roger Cavendish z Anglii — przedstawił mężczyznę Thompson.

Anglik wyglądał na około sześćdziesiąt lat. Był wysoki, lecz szczupły, miał kościstą twarz, głęboko osadzone oczy i krzaczaste brwi. Jego siwe włosy były mocno przerzedzone. Stał w środku pokoju w palcie i w szaliku. Trzymał w jednej ręce rękawiczki i uśmiechał się zagadkowo w stronę Stonera.

— Profesor Cavendish? — spytał Stoner. — Z Jodrell Bank?

— Istotnie — odparł miękko Cavendish. — Ale proszę nie mówić, że wyprzedziła mnie moja reputacja.

— Pańska praca o związkach organicznych w obłokach międzygwiezdnych nie jest bynajmniej nie znana — rzekł Stoner. Wstał z krzesła i wyciągnął rękę w stronę Anglika.

Dłoń Cavendisha była chłodna, a jej uścisk oziębły.

— A pan jest panem Stonerem, astronautą, nieprawdaż?

— Byłym astronautą.

— Tak, oczywiście.

Thompson zdjął palto i przeszedł do kuchni.

— Zrobię herbatę — zawołał przez drzwi.

— Jest też kawa błyskawiczna, gdyby pan sobie życzył — rzekł Stoner do Cavendisha.

Anglik wzdrygnął się.

Stoner zaproponował, by przeszli do salonu. Cavendish aż podniósł z wrażenia swe imponujące brwi, gdy przez szklane drzwi zobaczył basen.

— O Boże, co za luksus! Czy woda jest ogrzewana?

— Owszem, tak.

— No tak, oczywiście, co za głupiec ze mnie! W przeciwnym razie można by tutaj jeździć na łyżwach.

Stoner uśmiechnął się.

— Ponadto do tego pokoju pompowana jest masa gorącego powietrza — rzekł. — Spotykają się tu wojskowi i ludzie planujący operacje logistyczne.

— Ach, rozumiem. Zarezerwowali sobie najlepszy lokal w tym domu.

Stoner wskazał gościowi gestem fotel i gdy ten usiadł, zapytał:

— Co pana tu sprowadza?

Cavendish wyprostował swe patykowate nogi. Był prawdziwym okazem angielskiego naukowca; workowaty tweedowy garnitur, sweter pod marynarką, obwisła mała muszka.

— Właściwie NATO — odparł. — Ludzie z waszego wywiadu zadają od jakiegoś czasu interesujące pytania na temat sygnałów radiowych, więc nasz wywiad coś sobie skojarzył i w rezultacie NATO postanowiło się włączyć do sprawy. Jedna rzecz doprowadziła do drugiej, i oto jestem.

— Przybywa pan z ramienia NATO?

— W rzeczy samej.

— A czy będzie pan nam towarzyszył, gdy się przeniesiemy do Arecibo, Kwajalein czy gdziekolwiek indziej, dokąd nas wyślą?

— O Boże, mam nadzieję, że nie. Spędziłem dość czasu w tropikalnym raju.

Stoner rozsiadł się wygodniej w swym fotelu i zagłębił w myślach. „A więc wciągnęli już w to NATO. Może pomógł w tym mój list do Claude’a. Ciekawe, czy przesłał moją notkę temu rosyjskiemu lingwiście.”

W tej samej chwili wszedł Thompson trzymając w rękach tacę z trzema filiżankami. Stoner sięgnął po swoją i stwierdził, że jest w niej czarna kawa. Wystarczył wszakże jeden łyk tego wywaru, aby go przekonać, że nie powinien nigdy więcej pozwalać Thompsonowi parzyć dla siebie kawy.

— Profesor Cavendish był jeńcem wojennym przez niemal pięć lat — powiedział Thompson. — Na Pacyfiku.

— Dokładnie w Birmie — sprecyzował Cavendish. — Most na rzece Kwai i tym podobne rzeczy. Bardzo paskudne. Najlepiej o nich zapomnieć, jeśli się może.

Po kilku minutach trzej badacze utonęli w fachowej dyskusji, zapomniawszy o swych różnych narodowościach i swych przeszłych doświadczeniach.

— Nie ma wciąż jeszcze dość danych — rzekł Stoner — aby odtworzyć cały tor lotu tego obiektu i zorientować się, skąd przybył. — Wątpię, czy kiedykolwiek uda nam się to zrobić.

— Ale macie dość danych, aby wykazać, że nie mógł zostać wysłany z Jowisza — zauważył Cavendish.

— Sądzę, że tak — przyznał Stoner. — Zbadaliśmy wszystkie możliwe warianty startu. Jeśli statek pojawił się w pobliżu Jowisza w tym samym czasie, kiedy zaczęły przychodzić sygnały, nie jest możliwe, by został wysłany z samego Jowisza. W żaden sposób.

— To jest dowód negatywny — rzekł Thompson.

— Tym lepiej dla sprawy — powiedział Cavendish. — Jeśli definitywnie wykluczymy Jowisza jako miejsce pochodzenia naszych gości, to już będzie sukces.

— Myślę, że następnym krokiem powinno być wykluczenie innych planet.