Выбрать главу

Było to eufemistyczne wyrażenie tego, co myślał w głębi duszy, ale czego nie miał zamiaru jej wyznać; że w Ośrodku Landaua przebywało wiele młodych kobiet, których ta nadpobudliwa maniaczka seksualna nie dopuszczała do niego.

Sonia nie była tak bystra, aby odgadnąć jego myśli. Była w nim ponadto ślepo zakochana. Oczywiście, ich krótki wspólny spacer skończył się zaraz w łóżku, jeszcze przed herbatą u dyrektora. Wcale nie był tym zaskoczony. Na wpół drzemiąc na jej miękkich, dużych piersiach, próbował policzyć, ile razy to robił w ciągu ostatnich dwóch miesięcy.

„To musi być światowy rekord, jak na człowieka zbliżającego się pięćdziesiątki” — pomyślał.

Herbatka u dyrektora przebiegła w miłym nastroju, bardzo spokojnie i nie zajęła Markowowi dużo czasu. Pogawędził sobie na temat swych badań nad językami Wschodu, podczas gdy reszta zaproszonych gości rozmawiała o astronomii i elektronice. Nie miał pojęcia, o czym mówili podobnie jak oni nie rozumieli, o czym on rozprawiał. Nikt jednak nie powiedział ani słowa o pulsacjach radiowych z Jowisza, jako że sprawa była utajniona. Wiedziało o niej jedynie kilka osób z personelu Ośrodka. Nie wiedział nikt z zaproszonych gości mogących donieść na niego do Moskwy.

Gdy przyjęcie dobiegło końca i goście rozeszli się do swych kwater, Markow skonstatował, że nie jest głodny. Minął więc budynek stołówki i poszedł prosto do swego domu. Wiedział, że w łóżku czeka na niego Sonia. „Może już śpi” — przebiegło mu przez myśl, ale zaraz poczuł gniew na samego siebie. „Cóż to jest?! Czyżbym jej się bal? Już czas, aby jej powiedzieć, że jestem żonaty i nie mogę kontynuować z nią romansu.”

Nie dawała mu spokoju myśl o smukłej, rozmarzonej elektroniczce, którą spotkał na herbatce. Wielkie, senne oczy. Doszedł do wniosku, że byłaby spokojniejsza od Sonii.

Jakież było jego zdziwienie, gdy otworzywszy drzwi, zobaczył w swym pokoju żonę. Siedziała na krześle przed elektrycznym grzejnikiem.

— Maria!

Popatrzyła na niego, jak zwykle, z ukosa.

Markow zerknął na łóżko. Było nie posłane, ale puste.

— Co tu robisz? — spytał, zamykając drzwi i zastanawiając się, gdzie jest Sonia.

— Przyjechałam, żeby sporządzić raport z pierwszej ręki o postępie twej pracy — powiedziała. — Moi zwierzchnicy sądzili też, że chciałabym się zobaczyć z małżonkiem po dwumiesięcznym rozstaniu.

— Jak to miło z ich strony — rzekł siląc się na uśmiech.

Zdjął z siebie ciężkie palto i powiesił je na haku obok drzwi. Na podłodze, obok szafy w ścianie, stała walizka Marii.

„Szafa! Czyżby Sonia była w szafie!” — pomyślał z niepokojem.

— Musisz być pewnie zmęczona po tak długiej podróży — rzekł po chwili do żony. — Może napijesz się herbaty? Albo zjesz kolację?

— To ty wyglądasz na zmęczonego. Masz podkrążone oczy.

— Bardzo ciężko tu pracuję.

— Tak, wiem o tym.

Analizując stan swego ducha, Markow pomyślał, że czuje się tak, jak powinna czuć się mysz w łapach kota albo zbieg z więzienia, gdy osaczy go policja.

— Przypuszczam, że nie zrobiłem wielkich postępów…

— To zależy, jak na to spojrzeć — powiedziała Maria chłodno i dobitnie. — Dziewczyna, która była przed chwilą w tym łóżku, wydała mi się całkiem zadowolona z twych postępów.

— Dziewczyna?! — Głos Markowa przeszedł niemal w pisk. — Ach, ona. Ona… No, cóż… — Wzruszył ramionami i uśmiechnął się głupkowato.

— Mam nadzieję, że dowiedziałeś się czegoś z tych sygnałów radiowych… — mówiła Maria ze śmiertelnym spokojem — w przerwach między polegiwaniem w łóżku z tą dziwką.

Markow spoważniał. Przestał się uśmiechać. Przyciągnął ku sobie drewniane krzesło i usiadł na nim naprzeciw żony.

— Mario — rzekł poważnie — nie sądzę, że można się czegoś dowiedzieć z tych pulsacji. Zastosowaliśmy do ich analizy komputer, a ja badałem je sumiennie przez ostatnie miesiące…

— „Sumiennie”, mówisz? — warknęła.

— Tak, sumiennie — powtórzył. — Nie ma w nich śladu okresowości ani rytmu, ani innej cechy, którą odznacza się każdy język.

— Czy jesteś pewny, że twój umysł był dostatecznie jasny, abyś mógł osiągnąć jakieś wyniki?

— Nigdy cię dotąd nie zawiodłem.

— Starzejesz się, ale nie przybywa ci przez to rozumu.

Uderzył się dłonią w kolano.

— To jest nieuczciwe z twojej strony, Mario. Jestem…

Wyciągnęła ku niemu swój tępo zakończony palec wskazujący i umilkł.

— Musimy złamać ten kod, Kirył — rzekła. — Czy tego nie rozumiesz? Moi zwierzchnicy nie akceptują fiaska.

— Ale ja nie sądzę, aby to był kod.

— A oni sądzą, że jest!

Markow wzniósł ręce ku górze.

— A jeśli oni sądzą, że księżyc zrobiony jest z zielonego sera, czy powieszą kosmonautów, którzy przywiozą skały?

Nie poruszyła się nawet na swym krześle. Wydała się Markowowi otępiałą, nieustępliwą mulicą. Słowa odbijały się od jej grubej skóry.

— To nie jest kod! To nie jest żaden kod! — zawołał gniewnie. — Jeśli coś nie jest językiem, jakże może nim być?!

Wzrok żony wydawał się przewiercać go na wylot.

— A więc mam powrócić do Moskwy i powiedzieć moim przełożonym, że mój mąż spędził dwa miesiące na badaniu sygnałów z Jowisza i doszedł do wniosku, że są one całkiem naturalnego pochodzenia? A gdy zapytają mnie, jakiego rodzaju badania mąż przeprowadził, powiem im, że spędził większość tego czasu z cycatą krową, która powinna być wysłana na jakieś syberyjskie pastwisko.

— Och, nie! — zawołał Markow. — Nie zrobisz tego!

— Jeśli ty się nie sprawdzisz, ja też się nie sprawdzę — powiedziała. — Ale zanim się to stanie, ta mała kurewka wyląduje w piekle.

— Mario, czy nie rozumiesz…?

— To ty nie rozumiesz. Nie przyjmę od ciebie żadnych wyjaśnień na ten temat. Przynajmniej dopóki będę wiedziała, że bawisz się, zamiast pracować. Bo to jest igranie z moją karierą. Z moim życiem. I z twoim.

Markow w desperacji przeczesał palcami swe przerzedzające się włosy.

— Słuchaj, dokonałem sumiennej analizy tych sygnałów. Słowo honoru. Uwierz mi. Pozwól mi pokazać wyniki mej pracy akademikowi Bułaczowowi. Czy będziesz zadowolona, jeśli zgodzi się on z moimi wnioskami?

Maria popatrzyła nań ponuro, po czym sięgnęła do stojącej na podłodze torby i wyjęła z niej kartkę zapisaną ręcznym pismem.

— Przeczytaj to — powiedziała.

Markow zerknął na list, pomacał się po kieszeniach, aż znalazł okulary i włożył je. W miarę, jak czytał, jego twarz wydłużała się, a jego ręce poczęły lekko drżeć.

W końcu spojrzał na żonę.

— Kto… kto to jest ten Stoner?

— Amerykański naukowiec, astrofizyk. Pomagał zbudować teleskop, który Amerykanie umieścili na orbicie w tym roku.

Markow na niepewnych nogach przeszedł kilka kroków dzielących go od łóżka i usiadł na rozrzuconej pościeli.

— On twierdzi, że to jakiś statek kosmiczny w okolicy Jowisza jest źródłem tych sygnałów — powiedział.

— Dlaczego napisał taki list? — zdziwiła się Maria.

— Pisze, że przeczytał moją książkę o językach pozaziemskich.

— Twoją głośną książkę.

— Ale… ale czy wierzysz w to, co on napisał? Może to jakiś trick ze strony Amerykanów?