Ramsey McDermott huśtał się zatroskany w swym skórzanym fotelu, pykając z fajki i medytując, jaki byłby najlepszy kurs dalszego działania.
„Przypuśćmy, że on ma jednak rację — myślał o Stonerze stary profesor. „A jeśli to ma naprawdę jakiś związek z pozaziemską inteligencją, może oznaczać nagrodę Nobla dla mnie. Jestem wszak szefem projektu. I to ja sprowadziłem Stonera do obserwatorium. Był już tylko wylanym astronautą, gdy poprosiłem o niego NASA.”
Było późne popołudnie i w pokoju panował już półmrok. Na zewnątrz Słońce schowało się już za otaczającymi podwórze budynkami z czerwonej cegły.
„Kiedy mnie już nie będzie, umieszczą na tym budynku pamiątkową tablicę — podszeptywała mu wyobraźnia. — A na niej: »Profesor Ramsey McDermott, odkrywca życia pozaziemskiego«„. Wyobraził sobie ceremonię wręczania mu nagrody Nobla, kiedy w Sztokholmie wygłasza przemówienie i udziela wywiadów dziennikarzom. W pewnej chwili zdał sobie jednak sprawę, że musiałby podzielić nagrodę ze Stonerem i być może z Thompsonem lub może jeszcze z kimś. I zmarszczył brwi.
Wiedział, że Stoner przysporzy mu jeszcze kłopotów. „Typowy rozrabiacz” — pomyślał o nim.
Potem nawiedziły go wątpliwości. A może to nie jest żaden wysłannik innej cywilizacji, lecz zwykły, naturalny obiekt? Kometa lub meteoryt schwytany na orbitę przez Jowisza?
Ale skąd te pulsacje? Jak je wytłumaczyć? Zwykły zbieg okoliczności? A może oddziaływanie nowo odkrytego satelity na radioemisję Jowisza, podobne do zakłóceń w odbiorze radioemisji, powodowanych przez jowiszowy księżyc Io?
Jego fajka zgasła. Wyjął ją z ust, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na gęste obłoki szaroniebieskiego dymu, który wisiał warstwami w jego gabinecie i wnikał w książki, papiery na biurku oraz firanki w oknie.
Zapadł zmrok. McDermott zapalił biurową lampę z długą szyjką i ponownie zaczął przeglądać otrzymany z Waszyngtonu raport.
„Cholerny facet — zaklął w duchu. — I gdzież, u diabła, jest ta dziewczyna? Już powinna tu być!”
W tej samej chwili, jak gdyby w odpowiedzi na jego pytanie, rozległo się pukanie do drzwi. Jo, nie czekając, aż zostanie poproszona do środka, otworzyła drzwi i weszła do gabinetu profesora McDermotta.
— Pani jest spóźniona — warknął.
— Jadę prosto z zajęć — odparła.
— Och, pani wciąż jeszcze chodzi na zajęcia — rzekł z ironią — W takim czasie!
— Gdy mogę, chodzę.
Wydawała się zupełnie nie reagować na chłodne przyjęcie. Nie zdejmując palta, z książkami pod pachą, usiadła na krześle przed biurkiem. Z wyrazem dezaprobaty na twarzy rozegnała ręką zalegający nad biurkiem dym.
— Miło było w New Hampshire? Jeśli się nie mylę, spędza pani wszystkie weekendy ze Stonerem.
— Tego wymaga moja praca.
— To jest przede wszystkim moja praca — rzekł. — Projekt „Jupiter”, jak pani wie.
Sprężyła się, jak do skoku.
— Polecił mi pan, abym zrobiła wszystko dla utrzymania go w domu i zapobieżenia jego nowym wyskokom. I to właśnie robię.
McDermott zabębnił palcami po leżącym na biurku raporcie.
— A czy miało do tego należeć wysyłanie jego listów za granicę?
Zawahała się, ale tylko na ułamek sekundy.
— Co pan ma na myśli? — spytała.
— W jakiś sposób Stoner przemycił na zewnątrz list. I to do Rosji. Waszyngton utrzymuje, że do jakiegoś rosyjskiego lingwisty.
— Zupełnie nic o tym nie wiem — wypierała się.
— Pani jest jedyną osobą, która mogła nadać mu ten list.
Potrząsnęła uparcie głową.
— Nie wysyłałam listów do Rosji ani jemu, ani nikomu innemu. Nie odważyłabym się tego zrobić.
— Jest pani tego pewna?
— Skąd Waszyngton wie, że on wysłał list do tego Rosjanina?
McDermott zachichotał.
— Oni mi nie mówią, jakie jest źródło ich informacji — rzekł. — Przypuszczam, że mamy szpiegów na Kremlu, podobnie jak oni mają szpiegów w Waszyngtonie.
— Co było w tym liście?
— Dość, aby posłać Stonera za kratki na długi, długi czas.
Mówiąc te słowa, McDermott zdał sobie sprawę, że była to prawda. Ucieszył się na myśl, że Stoner przestanie mu wreszcie zawadzać.
— Nie zrobi pan tego — powiedziała Jo.
Wzruszył ramionami.
— To nie zależy ode mnie — rzekł obojętnie. — To jest problem Marynarki Wojennej.
— Ale… przecież powiedział pan, że potrzebuje go pan do projektu.
— Sądzę obecnie, że damy sobie radę bez niego — odparł z uśmiechem — Przysparza nam więcej kłopotu niż pożytku.
— Och, nie. Pan tak nie może!
Jej głos stał się żebrzący, a na jej twarzy pojawił się wyraz napięcia Z niepokojem w oczach przechyliła się do przodu na swym krześle.
— Stoner sam wyrządził sobie krzywdę — powiedział, czując, że burzy mu się w żyłach krew, a do głowy napływała fala gorąca.
— Nie zrobił nic złego — mówiła. — To musi być jakieś nieporozumienie…
Nie zwracał już uwagi na to, co Jo mówi, a jedynie wsłuchiwał się w brzmienie jej głosu, delektował się jej niepokojem. Zrozumiał nagle, że pragnie jej dla siebie. I to bardzo mocno. Tylko dla siebie i dla nikogo więcej.
— Przecież może pan coś zrobić w tej sprawie — prosiła.
McDermott wciąż trzymał w rękach złamaną fajkę. Wrzucił ja do popielniczki i wziął drugą, po czym w milczeniu jął ją nabijać tytoniem — powoli i metodycznie. Obserwował ją, a ona obserwowała jego. Czekał, kiedy ona przerwie przedłużające się milczenie.
— Czy nie mógłby pan… czegoś zrobić? Pomóc mu? — dobiegł go wreszcie jej głos.
— On złamał przepisy bezpieczeństwa — powiedział wolno. — Najpierw podpisał umowę o dochowaniu tajemnicy, a potem wysłał list do Rosji Radzieckiej.
— Może to jakiś jego dawny list? Mógł go napisać jeszcze przed podpisaniem umowy.
McDermott skończył nabijać fajkę i włożył ją między zęby.
— To jest wciąż przestępstwo ścigane przez FBI.
Jo powiodła wzrokiem po pokoju, jakby szukając gdzieś pomocy.
— Coś mógłby pan jednak zrobić w tej sprawie — szepnęła.
McDermott, drżąc cały z przejęcia, usłyszał swe własne słowa:
— Przypuszczam, że mógłbym dać do zrozumienia Marynarce, iż Stoner jest zbyt cenny dla projektu, aby go posyłać do więzienia.
Jo skinęła radośnie głową.
— Ale nie rozumiem, dlaczego miałbym to uczynić — ciągnął McDermott. — Po co miałbym narażać z jego powodu na szwank cały projekt? Co z tego będę miał?
Przez chwilę milczała, a McDermott czuł, że serce bije mu coraz mocniej. Wreszcie nie wytrzymał.
— Gdybym ocalił jego skórę? — spytał drżącym głosem. — Co by pani zrobiła?
W jej oczach zaświtało zrozumienie. Wyprostowała się na swym krześle.
— Co bym zrobiła? — spytała.
— Dla mnie.
— A cóż by pan chciał, abym dla pana zrobiła? — W jej oczach zapaliły się wesołe iskierki.
— Aby pani przestała się z nim widywać — wyrzucił z siebie, wyjmując z ust nie zapaloną wciąż fajkę. — Aby pani spędzała czas ze mną.
Skinęła wolno głową.
— A co ja będę z tego miała? — spytała.
Zmieszał się.
— Co pani chce przez to powiedzieć…?
— Potrzebny jest mi list polecający od pana do NASA. List polecający mnie na kurs przygotowawczy dla astronautów.