Ulica była pusta i zamarła w bezruchu, a śnieg sypał gęściej niż kiedykolwiek. Zaspy przy schodkach prowadzących do budynków, sięgały już wysokości człowieka. Jednakże Markowa rozpierała radość. Wziął w dłonie trochę śniegu i ulepił zeń kulę, po czym cisnął ją w najbliższą latarnię, ledwie widoczną w zadymce. Kula poleciała bezbłędnie ku górze i trafiła w lampę. Żarówka zamrugała i zgasła.
Markow niemal osłupiał. Rozejrzał się dookoła, czy nikt nie widział, jak on zniszczył państwową własność, a potem chwycił go taki śmiech, że zgiął się wpół i niemal upadł na śnieg. Wyprostował się dopiero po paru minutach i pochyliwszy się do przodu, by lepiej stawić czoła podmuchom wiatru, ruszył w długą drogę ku swemu mieszkaniu. Z ust nie schodził mu chłopięcy uśmiech, a jego broda stopniowo stawała się soplem lodu.
— Wszystko w porządku, Mario! — krzyczał wśród zawiei. — Twoje obawy były bezpodstawne. Jestem ważnym człowiekiem. Będę wybrany do Akademii!
Bułaczow stał przez chwilę w oknie swego ciepłego pokoju i patrzył, Jak Markow roztapia się w mroku wieczoru.
— Dureń — mruknął. Podszedł do biurka i nalał sobie jeszcze jeden kieliszek wódki. — Niesamowity dureń.
„Sęk w tym — kontynuował, już w myślach, swe refleksje stary uczony — że on naprawdę da się lubić. Być może jest jeszcze niedojrzały, ale da się lubić.”
Bułaczow z westchnieniem wychylił kieliszek. „No cóż — pomyślał — jeśli wszystko rozegra się po mojej myśli, Markow będzie akademikiem. Jeśli nie… widocznie będzie mu zależało, żeby dłużej pobawić się w śniegu.”
ROZDZIAŁ XIV
TYLKO DO WGLĄDU NIE DLA CUDZOZIEMCÓW
Memorandum
ADRESAT: Prezydent
NADAWCA: Sekretarz Obrony 7 grudnia
W SPRAWIE: Projekt „Jupiter”. nr: 89-989
1. Analitycy z DARPA doszli do wniosku, że przeniesienie całego personelu z Arecibo rodzi nieuchronne zagrożenie bezpieczeństwa projektu. W zasadzie zgadzam się z tą opinią.
2. Być może uda się podwyższyć standard istniejących instalacji radarowych w Kwajalein /na Pacyfiku/, tak aby spełniały one wymogi projektu „Jupiter”. W Kwajalein znajduje się wiele wymyślnej aparatury elektronicznej, spora jej część w magazynie, jako że jest to końcowa stacja naszego poligonu do testowania międzykontynentalnych pocisków balistycznych.
3. W Kwajalein byłoby znacznie łatwiej zapewnić projektowi bezpieczeństwo niż w Arecibo. Personel DOD znajduje się już tam i jest w stanie zapewnić absolutną tajność operacji.
4. Radioteleskop z Arecibo też może być wykorzystany do prac nad projektem „Jupiter”, bez ujawnienia pracującym tam cywilom tajnych elementów projektu.
5. Z wyżej wymienionych powodów gorąco doradzam, abyśmy przenieśli projekt „Jupiter” raczej do Kwajalein niż do Arecibo.
— Jak pan przemycił stąd list? — spytał komandor porucznik Tuttle, stojąc przy kominku w swym mundurze.
Stoner utkwił w nim chłodny wzrok. Jedyny dźwięk, jaki było teraz słychać w pokoju, stanowiło trzaskanie palących się bierwion. McDermott siedział po drugiej stronie stolika do kawy i huśtał się w fotelu na biegunach, a Stoner miał dla siebie całą sofę. Ubrany był w dres, jako że wyrwali go z gimnastycznej rozgrzewki na dworze, obok basenu.
— Włożyłem go do listu wysłanego do przyjaciela — odparł wreszcie, starannie dobierając słowa. — Nalepiłem znaczek i dołączyłem list do raportów i innej makulatury, którą wasi kurierzy zabierają stąd codziennie.
— Czy dał go pan Jo Cameracie, aby go wysłała? — spytał McDermott gniewnie.
Stoner rozpaczliwie szukał jakiejś wymówki, by nie narazić Jo.
— Niewykluczone, że to właśnie ona wzięła tę paczkę listów — powiedział wzruszając ramionami. — Naprawdę nie wiem.
Okrągła twarz Tuttle’a była śmiertelnie poważna.
— Czy zdaje pan sobie sprawę, że to było niewybaczalne pogwałcenie przepisów bezpieczeństwa?
Stoner potrząsnął głową.
— Nie napisałem ani słowa o tym, co robimy — rzekł. — Zapytałem tylko jednego z rosyjskich autorów, czy słyszał coś ostatnio o kosmitach.
— Zrobił pan wzmiankę o Jowiszu — warknął McDermott.
— I o pulsacjach radiowych — dodał Tuttle.
— I o wielu innych rzeczach — rzekł Stoner z sarkazmem. — Jeśli przeczytacie ten list w całości, przekonacie się, że nie puściłem pary z ust. Rosjanie mogli sami odebrać te sygnały, a w takim razie nie dopuściłem się żadnego pogwałcenia waszych przepisów.
Tuttle westchnął z wyrazem rozgoryczenia na twarzy.
— Pan zdaje się nie rozumie przepisów bezpieczeństwa — wycedził przez zęby.
— Albo nie chce rozumieć — wtrącił McDermott.
— Może po prostu mam je gdzieś — rzekł oschle Stoner.
— Może pan za to trafić do Leavenworth — ostrzegł go Tuttle.
Stoner, czując, że ogarnia go lodowaty spokój, zawsze poprzedzający wybuch gniewu, powiedział:
— Dobrze, tylko spróbujcie. Będziecie musieli urządzić mi proces, a ja przysięgam na wszystkich bogów, jacy istnieją, że niczego bardziej nie pragnę, jak pojawić się w sądzie. Przynajmniej będę miał wtedy adwokata.
To będzie więcej niż to, na co mi dotąd zezwoliliście.
Malutki komandor przestąpił niespokojnie z nogi na nogę i zerknął na McDermotta, który jednak nic nie powiedział.
— Przygotuję sobie drinka — poinformował ich Stoner, wstając z sofy i kierując się ku kuchni.
— Dobry pomysł — zawołał za nim Wielki Mac. — Zrób dla mnie przy okazji „Krwawą Mary”.
„Dlaczego nie napije się czegoś zwykłego? — mruczał do siebie Stoner. — Na przykład whisky.” Gdy już grzebał w kuchennych szafkach w poszukiwaniu składników zamówionego drinku, dobiegł go z salonu głos Tuttle’a:
— Jak jest tam sok pomarańczowy, napiję się i ja. Z odrobiną lodu.
— Czemu nie — powiedział Stoner. — Pracuję niedrogo — dodał już po cichu.
Przyrządzając drinki, słyszał ich, jak dyskutują o czymś z ożywieniem, a gdy pojawił się znów w salonie z trzema szklankami na tacy, zobaczył, że rozłożyli na dywanie dużą mapę i studiują ją uważnie. Zerknął na legendę mapy i przeczytał: „Atol Kwajalein”.
— Czy wy nie macie rodzin? — spytał, biorąc z tacy swojego „Jacka Danielsa”. — Przecież jest popołudnie w niedzielę, na pięć dni przed Bożym Narodzeniem. Na litość boską!
— Mamy do wykonania pracę — odparł Tuttle, nie odrywając wzroku od mapy.
— Chce pan obejrzeć mecz rugby w telewizji? — spytał kpiąco McDermott.
— Chcę zobaczyć się z moimi dzieciakami w Palo Alto — rzekł Stoner.
— Będzie pan miał szczęście, jeśli pozwolimy panu zadzwonić do nich na Wigilię — powiedział oschle McDermott.
Stoner rzucił się na sofę.
— A więc jednak wysyłają was na Kwajalein — zauważył. — Doskonale. Nie zasługujecie na Arecibo. Porto Rico jest za bardzo luksusowe dla takich łajdaków jak wy.
— Nie ma potrzeby używać takiego języka — rzekł Tuttle.
— Pozbawiliście mnie już wolności poruszania się — wybuchnął Stoner. — Nie próbujcie odebrać mi teraz wolności słowa!
— Wysłał pan utajnioną informację do Związku Radzieckiego — powiedział Tuttle, a na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec. — To jest pogwałcenie przepisów bezpieczeństwa. Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy to potraktować jako próbę szpiegostwa.