Выбрать главу

— Ale porozmawiasz z nim na temat jego pomocy dla nas, prawda? To bardzo ważne.

— Bardziej niż jego zdrowie?

Spojrzał na nią nieco z boku.

— Oczywiście, że ważniejsze niż jego zdrowie! Ważniejsze niż wszystko inne…

— Może dla ciebie, Keith — powiedziała Jo. — To jest ważne dla ciebie. To jest twoje marzenie, twoja obsesja.

Przez chwilę milczał, po czym rzekł cicho:

— Mylisz się, Jo. To jest moje życie.

ROZDZIAŁ XXVIII

Malcolm W. Browne

Z PEWNYCH BADAŃ WYNIKA, ŻE ŻYCIE JEST MOŻLIWE TYLKO NA ZIEMI

Stare jak świat twierdzenie naukowców, że wszechświat roi się od cywilizacji mniej lub bardziej podobnych do naszej, zostało ostatnio zakwestionowane przez niewielką, lecz stale rosnącą grupę astronomów.

Mimo że naukowcy wciąż uważają, iż istoty inteligentne muszą być zjawiskiem powszechnym we wszechświecie, wypełnionym trylionami gwiazd, przedstawiciele tej grupy wzywają do rewizji tego poglądu. Jest całkiem prawdopodobne, twierdzą, iż nasza cywilizacja jest jedyną w swoim rodzaju…

Doktor Michael H. Hart z Uniwersytetu Trójcy Świętej w San Antonio, w Teksasie, przeprowadził analizę hipotetycznych planet, szukając cech, jakie musiałyby one mieć, aby stać się kolebką cywilizacji podobnej do naszej. Badacz doszedł do wniosku, że cywilizacje nie są czymś powszechnym, ale stanowią zjawisko niezwykle rzadkie we wszechświecie, a taka, jak nasza, może być jedyną…

New York Times
24 kwietnia 1979 roku

Bar w klubie oficerskim był spokojny, chłodny i cienisty. Nie było jeszcze nawet szóstej, ale powoli schodzili się ludzie kończący pracę. Prawdziwych tłumów można się jednak było spodziewać dopiero przed kolacją. Stoner siedział w ponurym nastroju w loży, w kącie sali, zwrócony plecami do ściany.

Jednym z wchodzących był Markow. Pokręcił kilka razy głową i zamrugał oczami, by je przystosować do przyćmionego światła sali po pobycie na oślepiającym słońcu ulicy. W końcu dostrzegł Stonera i skierował się ku niemu.

— Lepiej zamów sobie najpierw drinka — doradził mu Stoner. — Obsługa stołów zaczyna się dopiero o szóstej.

Markow podszedł do baru, szybko zamówił wódkę z tonikiem i pośpieszył z powrotem do loży Stonera.

— Jak tam twoje spotkanie z McDermottem? — spytał, siadając naprzeciw Amerykanina.

Stoner nic nie odpowiedział, tylko wskazał mu ręką dwa próżne i jeden nie dopity kufel piwa na stole przed sobą.

— Aż tak źle? — spytał Markow.

— Kirył, jesteśmy w rękach fanatyków — odparł Stoner. — Wielki Mac jest paranoikiem, a Tuttle to szaleniec religijny.

Markow pociągnął ze swej szklanki.

— Opowiedz mi, jak było — poprosił i Stoner zaczął mówić.

Maria Markowa siedziała na miękkim, wyściełanym krześle w pokoju gościnnym swego bungalowu. Na jej kolanach leżał list z Moskwy, doręczony wprost z radzieckiego samolotu, przylatującego co tydzień na wyspę. W rękach trzymała podłużny, czarny przedmiot o kształcie i rozmiarach kieszonkowego kalkulatora.

List był pisany ręcznie, po rosyjsku, równym, ścisłym pismem i podpisany: „Całuję Cię, kuzynka Anna”.

Kuzynka Anna nie istniała, zaś kieszonkowy kalkulator był komputerem do odczytywania zaszyfrowanych tekstów. Maria właśnie z niego korzystała, aby się dowiedzieć, jakie są dla niej nowe rozkazy z Moskwy.

Zlecenie było brutalnie proste: „Nie dopuścić, aby Amerykanie przeprowadzili lot załogowy ku zbliżającemu się obiektowi. Skorzystać z wszelkich możliwych środków”.

Maria wymazała z komputera tekst rozszyfrowanego przesłania i ciężko podniosła się z krzesła. Spaliła list w kuchennym zlewie, po czym poszła do sypialni i włożyła komputer na swoje miejsce w walizce z aparaturą elektroniczną.

„Skorzystać ze wszystkich dostępnych środków.”

Oznaczało to skorzystanie z Cavendisha. Był on jedynym jej narzędziem, jedyną bronią. Usiadła na łóżku obok walizki. Materac jęknął i ugiął się pod jej ciężarem.

Cavendish. Zamknęła oczy i znów zobaczyła wyraz udręki na wykrzywionej twarzy starca. A to był jedynie efekt wykorzystania go do zdobycia informacji. Teraz musiała wykorzystać go do działania, a gdyby odmówił byłaby zmuszona go ukarać.

Maria wzdrygnęła się.

Kiedyś uczono ją, że psychologia zachowania się rozpoczęła się od prac Pawłowa nad psami. Zachodni psychologowie wyprowadzili z niej później zasadę pozytywnego wzmocnienia: nagrodzić podmiot, jeśli wykonuje to, czego się odeń wymaga, i wstrzymać nagrodę, jeśli odmówi wykonania właściwej rzeczy. Było to podejście typowe dla słabeuszy, wymagające wielkiego wydatkowania czasu i anielskiej cierpliwości w zamian za minimalny zysk.

Przełożeni Marii dawno już odkryli, że znacznie lepiej i pewniej działa odwrotna zasada: karać podmiot za brak posłuszeństwa, a powstrzymywać się od karania tylko wtedy, gdy jest posłuszny w sposób absolutny. W gruncie rzeczy była to zasada odkryta przez Pawłowa. Ale poprzez manipulowanie karą, nie nagrodą, można otrzymać lepsze wyniki, a do tego szybciej. Długofalowy efekt takiego postępowania wpływa oczywiście niszcząco na podmiot, ale temu nie sposób zaradzić.

Maria przebiegła palcami po klawiszach i gałkach swej walizki. Przed wielu laty do mózgu Cavendisha wszczepiono mikroelektrody, które wciąż działały i były tak małe, że przez cały ten czas uchodziły uwadze badających go lekarzy.

Zachodni psychologowie wszczepiliby je niewątpliwie do tych płatów mózgu Cavendisha, które generują uczucie rozkoszy, aby móc go nagradzać za dobre zachowanie impulsami elektronicznej nirwany. Jednakże moskiewscy chirurdzy wiedzieli, co robią. Maria mogła wywołać u Cavendisha całą gamę chorobowych objawów — od bezsenności po rozdzierający ból.

„Jeśli odmówi współpracy ze mną — myślała z narastającym niepokojem — będę musiała uciec się do tortur.”

Markow skończył swą drugą wódkę z tonikiem i postawił szklankę dokładnie na tym samym wilgotnym śladzie, który pozostawiła, gdy ją podniósł.

— Jako rewolucjonista — rzekł do Stonera — muszę przyznać, że uderzyliśmy głową w mur.

— Czy to jest twoja przemyślana opinia?

— Tak. — Markow westchnął ciężko.

Stoner wyśliznął się z loży i lekko się chwiejąc, podszedł do baru i zamówił następne dwa piwa tudzież dwie wódki z tonikiem.

— Spodziewasz się długiego oblężenia — rzekł Markow, gdy Stoner postawił szklanki na ich stole.

— Prawdziwy rewolucjonista musi być na to przygotowany — odparł poważnie. — I na kamienne mury też.

— Mamy ich dość — powiedział Markow.

— W dobrej sprawie nie ma fiaska, tylko opóźnienie.

Markow wzniósł szklankę.

— Za rewolucję!

— „Osiągniemy nieunikniony triumf — zacytował Stoner Roosevelta — a więc, Boże dopomóż.”

— Masz już jakieś plany w związku z kolacją? — spytał Markow, zmieniając temat.

Stoner pokręcił przecząco głową.

— A czy przewidujesz zjedzenie jakiegoś posiłku dziś wieczorem?

— Chyba tak. Ale nie ma pośpiechu.

— Masz rację.

— Udało ci się zaagitować naszego dobrego braciszka, Reynauda? — spytał Stoner.

— Czy gdybym miał jakieś pomyślne wieści na ten temat, siedziałbym tu i pił w tak żałobnym nastroju?