— Taak — rzekł Stoner w zadumie. — Ta zima nie jest pasmem naszych sukcesów.
Markow znów wzniósł szklankę.
— Obawiam się, że nasza rewolucja nie idzie, jak należy.
— Amerykańska rewolucja też nie miała na początku spektakularnych sukcesów, przyjacielu. Jesteśmy teraz na etapie bitwy pod Valley Forge.
Twarz Markowa nieco się ożywiła.
— Masz rację. Wy też byliście narodem rewolucjonistów.
— Byliśmy? My jesteśmy narodem rewolucjonistów — rzekł Stoner.
— Wynaleźliśmy telefon, prawda? Czy to nie była rewolucja? A samolot? Komputer? Zegarek z myszką Miki? — to była prawdziwa rewolucja, przyjacielu.
— Sądziłem, że to my wynaleźliśmy telefon — powiedział Markow, drapiąc się po brodzie. — Jestem pewny, że czytałem o tym w „Prawdzie”.
— W porządku. Weź sobie telefon. Ale my wynaleźliśmy kolacje przy telewizorze.
— Prawdziwa rewolucja.
— I gumę do żucia.
Wznieśli toast za gumę do żucia.
Jo, siedząc na krześle z rolkami, odsunęła się od pulpitu komputerowego i zerknęła na duży ekran wbudowany w ścianę. Było kilka minut po szóstej.
— Mam dość. — Zwróciła się do siedzącej obok niej programistki. — Dziewięć godzin harówy, tylko z przerwą na kanapkę!
— I żadnych wyników poza obgryzionymi paznokciami — zauważyła programistka.
Jo uśmiechnęła się do niej. „Ale sprawa warta jest zachodu — powiedziała do siebie. — Te dodatkowe obliczenia przewidywanego toru lotu statku wymagają dużo pracy, ale są konieczne dla misji spotkania… jeśli do niej dojdzie.” Do programistki zaś rzekła:
— Słuchaj, jeśli oni nie płacą ci za godziny nadliczbowe, nie powinnaś zostawać po pracy. Wystarczy, że przepracowałaś cały obiad.
— Robię tylko to, co mi każą — powiedziała wstając z krzesła i kierując się w stronę toalety.
W kilka minut później Jo szła już zalaną słońcem ulicą. Postanowiła wpaść przed kolacją do klubu oficerskiego.
Gdy tylko jej oczy przystosowały się do półmroku baru, dostrzegła Stonera i Markowa w loży, w kącie sali. A właściwie najpierw ich usłyszała, a dopiero potem zobaczyła.
— Za chwalebną Rewolucję Październikową i rewolucjonistów na całym świecie! — krzyczał Markow. — Piję za was wszystkich, gdziekolwiek jesteście!
Gdy podeszła do ich stołu, Stoner podniósł mętny wzrok.
— Czy to jakaś uroczystość prywatna, czy też można się przyłączyć? — spytała.
— Proszę siadać i przyłączyć się do naszej stypy! — zawołał natychmiast Markow.
— Stypy? — usiadła w loży obok Rosjanina.
Stoner wzniósł swą szklankę na cal nad blatem i pozdrowił ją.
— Obchodzimy 4 Lipca. Na parę miesięcy przed terminem. — Jego słowa zamazywały się. — Tak mi się przynajmniej zdaje.
— Ale dlaczego nazwaliście to stypą?
— Rosyjska melancholia.
— W takim razie jest chwalebna Rewolucja Październikowa — rzekł Markow, zignorowawszy jej słowa. — Ach, przyjaciele, to był punkt zwrotny! Gdy nieśmiertelny Lenin pojawił się na stacji w Piotrogrodzie, świat się zmienił.
Do ich stołu podeszła ponuro wyglądająca kelnerka — tubylka, przysadzista i kwadratowa jak worek cementu.
— Czy przynieść coś więcej do picia? — spytała.
Jo zamówiła pinię coladę, Markow przeszedł na wódkę z lodem, a Stoner pozostał przy piwie.
Gdy drinki były już na ich stole, Stoner rzekł:
— Sądzę, że powinniśmy wznieść toast za amerykańską piechotę morską: dzielnych ludzi, którzy wydarli tę wyspę z rąk fanatycznych japońskich obrońców w tysiąc dziewięćset czterdziestym którymś.
Jo popatrzyła po kolei na nich obu.
— Co się tu dzieje? — spytała.
— Chcesz naprawdę wiedzieć?
— Tak.
— No to nie pytaj.
Przez chwilę Jo wyglądała tak, jakby się miała zamiar pogniewać. Ale zaraz się roześmiała, potrząsnęła głową i wzięła do ręki swój lodowaty puchar.
— W porządku — rzekła. — Skoro tak to chcesz rozgrywać. Ale przynajmniej mi powiedz, za co pijemy.
— Za rewolucję! — zawołał Markow.
— Za rewolucję kopernikańską — rzekł Stoner.
— Za rewolucję 1905 roku — sprzeciwił się Markow.
— Jakąkolwiek.
Wypili.
— Przydałaby się tu orkiestra — zauważył Markow, stawiając na stole swą pustą szklankę. — Zagrałaby uwerturę Czajkowskiego Rok 1812.
— To nie dość rewolucyjne — sprzeciwił się Stoner. — Może lepiej Gwiazdy i pasy na zawsze.
— To kontrrewolucja!
— Nieprawda!
— A co powiecie na Ja i Bobby McGee? — zasugerowała Jo.
Popatrzyli na nią obaj mętnymi oczami.
— Janis Joplin — próbowała im wyjaśnić — była rewolucyjną piosenkarką w roku… och… zapomniałam.
Stoner pochylił się nad stołem, a Markow i Jo przysunęli się do niego.
— Musi być jakiś sposób — rzekł po cichu — żeby zmusić Wielkiego Maca do akceptacji misji spotkania. Musimy ten sposób znaleźć.
— Prawdziwi rewolucjoniści nie zniechęcają się upartą opozycją elementów reakcyjnych — powiedział Markow z nieskazitelnym angielskim akcentem. Potem czknął.
— Musimy znaleźć ten sposób — powtarzał Stoner.
— Albo go stworzyć — rzekła Jo.
Może gdy oświetlą ten statek wiązką z lasera — pomyślał głośno Markow — jego pasażer jakoś zareaguje?
— Pasażer? — spytała Jo. — A dlaczego nie pasażerka?
— Zaraz, chwileczkę — wtrącił się Stoner, spoglądając na nią. — Dlaczego powiedziałaś „stworzymy sposób”?
— Co?
— Powiedziałem, że musimy znaleźć sposób, żeby Wielki Mac ruszył swój gruby tyłek, a ty powiedziałaś „albo go stworzyć”. Co chciałaś przez to powiedzieć?
Jo mrugnęła do niego porozumiewawczo.
— O, nic. Tak… mi się powiedziało.
Umysł Stonera wciąż jednak pracował mimo alkoholowego zamroczenia.
— Przypuśćmy, Kirył… Słuchaj no, co mówię: przypuśćmy, że zaczną nadchodzić nowe sygnały od tego statku do któregoś z naszych radioteleskopów. Coś jakby odpowiedź. Nic definitywnego. Ot, parę trzaskowi charczeń.
Markow popatrzył na niego zamglonym wzrokiem.
— Proponujesz, żebyśmy spreparowali fałszywą odpowiedź?
Stoner pomachał ręką w powietrzu.
— Czemu zaraz tak mocno…? — mruknął. — Przypuśćmy, że tylko trochę wzmocnimy, wzbogacimy przychodzące sygnały. O ociupinkę.
— To bardzo ryzykowne — sprzeciwił się Markow. — Nie naukowe.
— Aha! Chyba tak.
— Ale czy to by pomogło? — spytał Rosjanin po chwili namysłu. — Czy moglibyśmy oszukać Wielkiego Hamburgera?
— Gdybyśmy mieli kogoś przy radioteleskopie, kto by wiedział, jak to zrobić…? — rzekł Stoner.
— No i gdyby ten ktoś umiał trzymać język za zębami — dodał Markow i przyłożył sobie palec do ust.
Na twarzy Jo pojawił się lekki uśmiech.
— A co powiecie o doktorze Thompsonie? Sądzę, że potrafiłabym go przeciągnąć na naszą stronę.
Maria Markowa siedziała na łóżku i bębniła swymi krótkimi palcami po wieku walizki. „Kirył pewnie nie wróci do późnej nocy — myślała. — Dopóki otworem stoi jakiś bar albo w pobliżu kręci się jakaś ładna dziewczyna, Kirył jest zajęty.”