Ale to dawało jej sposobność przeprowadzenia wywiadu z Cavendishem. Musiała go wykorzystać, aby nie dopuścić, by Amerykanie wysłali Stonera na spotkanie z obcym statkiem.
„Ten Stoner… — pomyślała ze złością. — Na nim się to wszystko opiera. Jeśli usunę go z drogi, wykonam swe zadanie.”
Zacisnęła zęby, wyjęła kluczyk i ostrożnie otworzyła wieko elektronicznej walizki. Aparatura była zasilana z własnej maleńkiej baterii radioizotopowej i nie potrzebowała prądu z sieci.
Maria nacisnęła guzik i zapaliła się czerwona lampka, wskazująca, że aparat pracuje. Potem przekręciła gałkę nadajnika niemal do oporu, aby wysłać ku Cavendishowi jeszcze silniejszy, boleśniejszy sygnał. Ale twarz, którą oczyma wyobraźni widziała w męczarniach, nie była już twarzą Cavendisha; była twarzą jej męża.
ROZDZIAŁ XXIX
8z56WP/JNL 1978.08.24 1531494/IDN
WASZYNGTON /DC/ STAŁ SIĘ MIEJSCEM, GDZIE FBI PRZEPROWADZIŁA ZMASOWANY ATAK NA WYTWÓRCÓW I DYSTRYBUTORÓW FENCYKLIDYNY /PCP/. OD STYCZNIA 78 ROKU AGENCI FEDERALNEGO BIURA ŚLEDCZEGO WYKRYLI TAM 10 LABORATORIÓW PRODUKUJĄCYCH PCP I SKONFISKOWALI WYPRODUKOWANY NARKOTYK. JEGO WARTOŚĆ, SZACOWANA WEGŁUG CEN ULICZNYCH, WYNOSI 2 MILIONY DOLARÓW. DAVID CANADAY, AGENT DO SPECJALNYCH PORUCZEŃ, PODKREŚLA, ŻE W WASZYNGTONIE WYKRYTO WIĘCEJ PCP NIŻ W JAKIMKOLWIEK INNYM MIEŚCIE USA ORAZ ŻE HANDEL TYM NARKOTYKIEM KONCENTRUJE SIĘ NA WSCHODNIM WYBRZEŻU (M).
9 z 56 LAT/JNL 1978.08.20 154492/IDN
TRZY ARTYKUŁY ZAMIESZCZONE W „LOS ANGELES TIMES” OMAWIAJĄ EFEKTY WYWOŁANE PRZEZ SZTUCZNY NARKOTYK PCP, POPULARNIE ZWANY „ANIELSKIM PYŁEM”. POZOSTAJĄCY POD JEGO WPŁYWEM NARKOMANI, PERSONEL MEDYCZNY I POLICYJNY ORAZ PRACOWNICY LABORATORIÓW MAJĄ ZWIELOKROTNIONE SIŁY I STAJĄ SIĘ NIEWRAŻLIWI NA BÓL. JEGO DZIAŁANIU CZĘSTO TOWARZYSZY IRRACJONALNE ZACHOWANIE I GWAŁTOWNOŚĆ, KTÓRE UNIEMOŻLIWIAJĄ POLICJI STOSOWANIE TRADYCYJNYCH METOD PRZY ZATRZYMYWANIU PODEJRZANYCH. SŁUŻBA ZDROWIA JESZCZE NIE WYDAŁA ZALECENIA, JAK POSTĘPOWAĆ Z OSOBAMI ZNAJDUJĄCYMI SIĘ POD WPŁYWEM PCP, GDYŻ NIEWIELE WIADOMO NA TEMAT JEGO DZIAŁANIA NA ORGANIZM LUDZKI. PRODUKCJA PCP NIE JEST KOSZTOWNA, A SKŁADNIKI UŻYTE DO JEGO SYNTEZY SĄ POWSZECHNIE DOSTĘPNE…
Reynaud siedział napięty jak struna na skraju łóżka Schmidta i patrzył na młodego astronoma.
Tuż od ponad godziny Schmidt siedział na podłodze, w kącie swego pokoju w „żłobku”. Ręce zwisały mu bezwładnie po bokach, a dłonie spoczywały nieruchomo na podłodze. Oczy miał bez przerwy utkwione w jeden punkt. Gdyby nie szybkie unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej oraz świszczące głosy, jakie wydobywały się z jego otwartych ust przy oddychaniu, wyglądałby na nieżywego.
Reynaud próbował skłonić go do rozmowy, oblewał go zimną wodą, a nawet uderzył go w policzek. Wszystko bez skutku. Schmidt siedział bez ruchu na podłodze i patrzył przed siebie szklanymi oczyma.
Jeśli wezwę pogotowie, zamkną go w kryminale — myślał Reynaud w rozterce. — Bóg raczy wiedzieć, gdzie dostał ten narkotyk? A co będzie, jeśli w ogóle z tego nie wyjdzie? Jeśli umrze?”
Po raz chyba setny Reynaud wstał i podszedł do drzwi. „Być może jest gdzieś lekarz, który się zgodzi udzielić mu pomocy bez informowania o wszystkim władz” — myślał zdesperowany.
Jednakże nie mógł się zdobyć na naciśnięcie klamki.
Gdy wrócił do Schmidta, pięści młodego astronoma były już zaciśnięte tak silnie, że stawy jego palców niemal zbielały.
— Widzę go — rzekł chrypliwie.
Ledwie zdołał wydobyć głos z wysuszonej krtani.
„Dzięki Bogu — pomyślał Reynaud. — Nareszcie przychodzi do siebie.”
— Zbliża się! — skrzeczał Schmidt. — O, Jezu! Idzie prosto na mnie! — Zerwał się na równe nogi.
Reynaud zbliżył się do niego. Czuł się małym i bezsilnym obok młodziana.
— Idzie wprost na mnie! — krzyczał Schmidt. — Jakie kolory! — Przesłonił sobie oczy ręką. — Boli mnie!
— Wszystko będzie dobrze — próbował go uspokoić Reynaud i wziął go lekko za rękę.
Jednakże Schmidt odrzucił go za siebie jak worek. Reynaud uderzył podudziami w łóżko i przewalił się przez nie, by w końcu wylądować z głuchym łomotem na podłodze po drugiej jego stronie. „Nie mogę tego wytrzymać! — wył Schmidt.
Podniósł do góry całe łóżko i trzymał je nad głową. Reynaud pomyślał że zbliża się jego koniec. Nie mógł się ruszyć. Przez chwilę, długą jak wieczność, Schmidt stał nad nim, jak kapłan Azteków, gotowy wydrzeć mu z piersi serce.
Potem jednali zrobił całym ciałem zwrot i z dziko wykrzywioną twarzą cisnął łóżko w kąt pokoju — z taką łatwością jak dziecko, które rzuca patyk Metalowa rama uderzyła z impetem o ścianę i odbiwszy się, zdruzgotała komodę i krzesło.
Schmidt rzucił się ku drzwiom, otworzył je na oścież i znikł w korytarzu. Reynaud pozostał na podłodze, ze strachu i szoku blady jak ściana, z jedną ręką groteskowo wykrzywioną i przygniecioną ciężarem ciała.
— To nie wypali — mówił Markow.
— A właśnie, że wypali — upierał się Stoner.
Wciąż siedzieli w loży w klubie oficerskim, lecz teraz pili już kawę. Stoner czuł w głowie łomot, a Markow wyglądał na wyczerpanego ze swymi mętnymi oczyma i ponurą jak noc twarzą.
Jo zdążyła pójść do stołówki, zanim ją zamknięto, i przyniosła im rozmiękłe kanapki. Siedząc obok Stonera, rzekła:
— Myślę, że to się uda. Doktor Thompson nam pomoże. Jestem tego pewna.
Markow potrząsnął głową, ale tylko raz, gdyż nagły ból kazał mu znieruchomieć i zamknąć oczy.
— Martwisz się pewnie tym, że trzeba w to wciągnąć za dużo ludzi — powiedział Stoner.
— Tak — odparł Rosjanin, nie otwierając oczu. — Sfałszowanie sygnału od tego statku wymaga udziału nas trojga, Thompsona i co najmniej dwóch lub trzech techników radarowych. Poza tym, czy uważasz, że ludzie, tacy jak Zworkin albo Cavendish, dadzą się tak łatwo nabrać na fałszywe sygnały?
— A od czego jesteś ty, stary druhu? — spytał go Stoner.
— Twoim zadaniem będzie spreparowanie takiego sygnału, żeby oni łamali sobie nad nim głowy tak długo, aż wszystko będzie gotowe do misji spotkania.
Markow otworzył oczy i smutno się uśmiechnął.
— Rozumiem — powiedział. — Wszystko zależy ode mnie.
— W każdym razie dużo.
— Spróbuje pan? — spytała Jo.
Markow ściągnął usta i uśmiechnął się do niej.
— Dla pani, o piękna, odważę się na wszystko. A zresztą to dla nas wyzwanie. Jeśli jesteśmy prawdziwymi rewolucjonistami, musimy czymś zaryzykować, nieprawdaż?
Stoner, choć go bolała głowa, zdał sobie sprawę, że Markow obraca całą sprawę w żart. Rosjanin nie wydawał się wierzyć w pozytywny wynik ich desperackiej intrygi. Niemniej jednak Stoner wzniósł jeszcze jeden toast — Za naszą rewolucję! — rzekł, podnosząc swą filiżankę.
Markow stuknął się z nim swoją, po czym dołączyła do nich Jo.
— Za nas — powiedziała z uśmiechem.
Poprzez czerwoną mgłę udręki Cavendish zobaczył, jak sanitariusze wnoszą do lecznicy Reynauda. Dwaj krzepcy marynarze nie mieli żadnych problemów z noszami, na których spoczywał malutki, tłuściutki ksiądz w czarnym garniturze — niby mały wieloryb, który osiadł na mieliźnie. Katusze, które Cavendish przeżywał i które mąciły mu wzrok, nie pozwoliły mu się zorientować, czy Reynaud jest przytomny, czy też nie.