Nieopisany hałas pod rozświetlanym tylko błyskami niebem, zaczął przycichać. Rozległo się zbiorowe westchnienie. A Willie grzmiał dalej:
— UPADNIJCIE NA KOLANA! SŁUCHAJCIE SŁOWA PAŃSKIEGO! TO JEST ZNAK, NA KTÓRY WSZYSCY CZEKALIŚMY. NIE BÓJCIE SIĘ! NIE MA SIĘ CZEGO BAĆ!
Zawahał się przez chwilę i wzniósł twarz ku światłom na niebie. Pulsowały i migotały, jakby były czymś żyjącym. W tej samej chwili poruszyła się plama światła reflektora i szybko znalazła kaznodzieję na podium. Stał teraz znowu w świetlistym kręgu. Już wiedział, co ma mówić.
— POWIEDZIAŁEM WAM, ABYŚCIE OBSERWOWALI NIEBO. SPÓJRZCIE WIĘC TERAZ DO GÓRY. PODZIWIAJCIE DZIEŁO PANA BOGA WSZECHMOGĄCEGO.
NIE CZAS DZIŚ NA OBAWĘ. TO JEST CHWILA TRIUMFU! PADNIJCIE NA KOLANA I MÓDLCIE SIĘ. DZIĘKUJCIE BOGU, KTÓRY PRZEMAWIA DO WAS GŁOSEM OGNIA. ALE JEST TO GŁOS MIŁOŚCI. GŁOS ŻYCIA WIECZNEGO.
BĄDŹCIE ŚWIADKAMI JEGO PIĘKNA. KRÓLESTWO I MOC, I CHWAŁA PANA NASZEGO JEZUSA CHRYSTUSA, BOGA OJCA I SYNA, I DUCHA ŚWIĘTEGO, NIECH BĘDĄ Z WAMI NA WIEKI WIEKÓW…
Nazajutrz gazety doniosły, że Willie przemawiał bez przerwy przez trzy godziny, nie zająknął się ani razu i ani razu nie wykroczył poza świetlisty krąg. Tylko jego głos zapobiegł panice, która mogła doprowadzić do stratowania tysięcy ludzi u wyjść ze stadionu.
U wejścia do swego hotelu Jo powiedziała Markowowi „Dobranoc” i weszła do holu, gdzie siedział strażnik i drzemał z bronią na piersiach.
Potrząsnąwszy gniewnie głową, otworzyła znów drzwi i wyszła na zewnątrz. Markow zdążył się już sporo oddalić, więc nie było sensu go wołać. Jo prześliznęła się między betonowymi budynkami i skierowała się ku plaży.
Nie była zdziwiona, gdy spotkała tam Stonera, przechadzającego się samotnie po srebrno-białym piasku. Kiedy ją zobaczył, też nie wydawał się być zdziwiony.
— Helo, Keith.
Niemal się uśmiechnął.
— No cóż, kiedyś powiedziałaś, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny. I pewnie tak jest.
Zrównała się z nim krokiem i szli obok siebie po ciepłym piasku, pod wysokimi, majestatycznymi palmami, które szumiały cicho w nocnej bryzie. Jo przystanęła na moment, by zdjąć pantofle, lecz Stoner poszedł dalej, głęboko oddychając ciepłym powietrzem, pełnym zapachu egzotycznych kwiatów. A przybrzeżne fale snuły swą nie kończącą się opowieść, pluszcząc i szemrząc w ciemnościach.
— Jaki jest prawdziwy powód, dla którego wycofałeś się z naszej intrygi? — spytała Jo, gdy znów szli jedno obok drugiego.
— Już ci powiedziałem — odparł — że nie będę wspólnikiem w fałszowaniu danych. Wydawało mi się to dobre, gdy byłem pijany, ale teraz już jestem trzeźwy.
— I to jest powód?
— Tak.
— Jedyny?
Przystanął i zwrócił się w jej stronę:
— Co chcesz, abym powiedział? Czy to, że nie chcę tego zrobić, bo nie chcę, abyś ty się pieściła z Thompsonem?
— Tak, Keith, to jest dokładnie to, co chciałabym od ciebie usłyszeć.
— Czy to jest dla ciebie aż tak ważne?
— Kocham cię, Keith.
Przez moment nie odpowiadał, potem rzekł:
— Czy McDermott wie o tym?
— Oczywiście, że tak. Jak sądzisz, dlaczego spowodował, że jestem z nim. Aby mnie oderwać od ciebie. Żeby czuł się jak macho.
„A dlaczego ty na to poszłaś?
— Aby być pewną, że pozwolą ci tu przyjechać razem z całą grupą, a nie poślą do więzienia.
— Nie posłaliby mnie do więzienia — rzekł, ale jego głos już był cichszy i miększy.
— McDermott mówił, że tam byś trafił — I dlatego z nim sypiasz?
— Tak. I również dlatego, żeby uzyskać od niego to, co chcę.
Stoner wzruszył ramionami z rezygnacją.
— Jezu Chryste, Jo, masz rację, że jesteśmy z tej samej gliny — zawołał.
— Zawsze o tym wiedziałam. A teraz jedyną rzeczą, jakiej pragniesz, jest wzlecieć znów w przestrzeń, czy nie tak?
Nic nie odpowiedział i szli przez chwilę w milczeniu.
— Czy to wszystko, czego dokonałeś — mówiła Jo — te góry, które przeniosłeś… czy to wszystko było jedynie po to, aby wzlecieć na spotkanie z tym statkiem?
— A więc jestem fanatykiem, który ślepo dąży do swego celu — mruknął.
— Jesteś istotą ludzką, Keith. Czasami mnie przerażasz, ale jesteś człowiekiem. Gdybyś tylko zechciał się częściej zachowywać jak ktoś taki…
— Ja cię przerażam?
— To twoje ślepe dążenie do celu. To pragnienie, aby odlecieć daleko od wszystkiego, daleko od wszystkich… Opasał ją ramionami.
— Nie chcę odlecieć od ciebie, Jo — wyszeptał. — Naprawdę nie chcę.
Pozwoliła mu się przycisnąć bliżej i oparła się o jego silne, pewne ciało. Poczuła, że cały jej gniew, wszystkie wątpliwości i obawy odlatują niby zwiędłe liście, które porywa oczyszczający potok.
Uniósł jej brodę i pocałował lekko. Przywarła do niego i zamknęła oczy. Trwali przez chwilę zespoleni, po czym ich usta rozdzieliły się.
— Jesteś tak piękna, Jo — powiedział cicho. — Tak niemożliwie piękna…
Gdy otworzyła oczy i spojrzała na niego, zobaczyła też niebo i zamarła.
— Keith… co to jest?
Podniósł wzrok w górę i poczuła, że na moment jego ciało sprężyło się. Wypuścił ją z objęć i obrócił się dookoła z głową przechyloną do tyłu. Patrzył i patrzył z otwartymi ustami i wyciągniętymi rękami, by zrównoważyć ciężar ciała. Potem jął się znów obracać i chłonął widok nieba rozświetlonego migotliwymi błyskami.
— Co to jest, Keith? — spytała ponownie Jo, wpatrzona w jarzące się draperie świetlne, które płynęły po niebie od horyzontu do horyzontu.
Roześmiał się.
— Jak to, co to jest? Popatrz! To jest nasza rewolucja! To jest największy kosmiczny żart, jaki może być. Nasz przybysz zakpił sobie z nich wszystkich. Przypatrz się. Przypatrz się dobrze!
Całe niebo jaśniało już teraz płonącymi welonami wszystkich niemal barw. Czerwone, zielone, bladożółte, przepyszne draperie światła przesuwały się magicznie po niebie, przyćmiewając blask gwiazd i rozrzucając migotliwe refleksy po spokojnych wodach laguny.
To, co się rozgrywało na niebie, było tak niesamowite, tak pełne grozy, a zarazem tak niewysłowienie piękne, iż Jo poczuła, że coś jej zapiera dech w piersiach.
— Zorza polarna! — wykrzyknął Stoner, śmiejąc się i obracając dookoła na piasku, niby mały chłopiec. — Albo może Zorza Południa? Co to zresztą ma za znaczenie? Jeśli widać ją tutaj, tak blisko równika, musi ją być widać na całym świecie. Na całej Ziemi. Spójrz na nią. Czyż nie jest piękna?
Jo podbiegła do niego.
— Zorza polarna? — spytała. — Ale dlaczego…?
— To znak od naszego gościa — odparł, obejmując ją ramieniem. — Najpierw wstrząsnął magnetosferą Jowisza, a teraz robi to samo z ziemskim polem magnetycznym. To jest jego odpowiedź. Jego sygnał do nas!
Cudownie!
Glob ziemski wiruje. Linia oddzielająca dzień od nocy mknie nieustanne przez morza i kontynenty.
W miarę, jak ciemności nocy spowijały coraz to nowe lądy, coraz to nowi mieszkańcy Ziemi podnosili ku górze wzrok. Wzdłuż szerokich alei Pekinu miliony obywateli w przerażeniu obserwowało tańczące po niebie ogniste smoki. Jak jeden mąż ruszyli w stronę Miasta Zakazanego i zgromadziwszy się na placu Niebiańskiego Spokoju, zaczęli się domagać od swoich przywódców odpowiedzi, wyjaśnienia czy nawet jakiegoś zaklęcia które oddaliłoby smoki i uspokoiło ich ściśnięte ze strachu serca.