— Cavendish — powtórzył Stoner w zamyśleniu. — Mój Boże…
Markow pociągnął się za bródkę.
— Czujesz się dobrze? — spytał z niepokojem na widok pobladłej twarzy Amerykanina.
Stoner uniósł głowę i rzekł:
— Cavendish był agentem… szpiegiem.
— Niemożliwe! — Markow spojrzał nań, osłupiały.
— Sam mi o tym powiedział. Był nawet podwójnym agentem. Pracował dla KGB, ale w rzeczywistości był agentem wywiadu brytyjskiego.
Z twarzy Markowa nie schodził wyraz kompletnego zaskoczenia.
— Sam mi to wyznał — powtórzył Stoner. — Obie strony korzystały z jego usług.
— A teraz zniknął — wyszeptał Markow. — Na pewno nie żyje.
Stoner splótł ręce na piersiach.
— Wczoraj Schmidt próbował mnie zabić, a tej samej nocy znika Cavendish — rzekł w zadumie, po czym podniósł wzrok na Markowa. — Nie sądzisz, Kirył, że może istnieć jakiś związek między tymi wydarzeniami?
Rosjanin wytrzymał jego wzrok, lecz nic nie powiedział.
— Może waszym ludziom zależy, abym nie wzleciał na spotkanie z tym statkiem? — pytał Stoner.
— Ja… — zaczął Markow i przerwał. — Sądzę, że może im na tym zależeć. — dokończył ledwie słyszalnym głosem.
— Jezu Chryste!
Markow zrobił ruch, jakby się chciał otrząsnąć z jakiegoś koszmaru.
— Pozwól, że się tym zajmę bliżej — rzekł. — Może się czegoś dowiem. — podniósł się z krzesła.
Stoner wyciągnął rękę w geście zalecającym ostrożność.
— Może lepiej trzymaj się od tego z daleka, Kirył — powiedział. — Możesz wpaść w duże tarapaty, jeśli się w to wplączesz.
— Ja już się czuję w to wplątany — odparł Markow, a w jego głosie zabrzmiało stalowe postanowienie. — Oni chcieli zgładzić mego przyjaciela.
— I już zabili Cavendisha.
— Całkiem możliwe.
Stoner wstał i okrążył biurko.
— Daj temu spokój, Kirył — rzekł, podchodząc do Markowa. — Nie narażaj się na kłopoty.
Markow roześmiał się.
— My wszyscy jesteśmy w kłopotach — rzekł. — Wszyscy, co do jednego.
Markow parł wielkimi krokami naprzód kipiąc z gniewu i nie widząc nic przed sobą. Z popołudniowego nieba lał się żar. Minął czasze radioteleskopów, potem przysadzisty biurowiec, „żłobek” dla oficerów kawalerów, hotel dla kobiet i park przyczep kempingowych. Tam skręcił ku osiedlu domków i skierował się ku swemu bungalowowi.
— Mario! — ryknął i z łomotem zatrzasnął za sobą drzwi.
Wyjrzała z kuchni, trzymając w ręce garnek pełny jakiejś skwierczącej potrawy.
— Co tu robisz o tej porze? — zawołała.
— Zostaw to i chodź tutaj — rzekł i wskazał jej ręką sofę.
Rzuciła mu złe spojrzenie, ale zniknęła w kuchni i za chwilę powróciła już bez garnka, lecz za to z ręcznikiem w ręku.
— Gotowałam dla ciebie kolację — powiedziała wycierając ręce.
— Siadaj!
— Nie powiedziałam nikomu o twoim wczorajszym napadzie wściekłości…
— Doktor Cavendish nie żyje — przerwał jej Markow, czując, że cały drży z gniewu. — Najprawdopobniej utonął.
Maria usiadła ciężko na sofie.
— Utonął? — wybełkotała.
— A młody Schmidt dostał wczoraj wieczorem napadu szału i próbował zabić Stonera. Nie widzisz jakiegoś związku między tymi wydarzeniami?
Nie odpowiedziała nic i uciekła odeń wzrokiem. Markow, stając nad nią, rzekł:
— Ta… maszyna, której używałaś wczoraj wieczorem. Prawda, że miała jakiś związek z Cavendishem? Albo ze Schmidtem?
— Kir, umówiliśmy się dawno temu, że nie będziemy nigdy dyskutowali na temat pewnych aspektów mojej pracy.
Kusiło go, by jej wymierzyć policzek, ale się opanował.
— Ta umowa już wygasła. Powinienem był ją anulować już wtedy, kiedy zniszczyłaś życie tej studentce. A teraz zamordowałaś Cavendisha! Przyznaj się!
— Nie zamordowałam!
— Nie kłam, Mario! On był informatorem KGB, a teraz nie żyje. Zabiłaś go za pomocą tej piekielnej maszyny!
Z uporem pokręciła głową.
— Ten aparat służył do celów łączności — tłumaczyła. — Był rodzajem nadajnika…
— Bzdura! Porozumiewasz się z Moskwą za pomocą tych głupawych listów, które wysyłasz co tydzień samolotem dostawczym. Tyle wiem. A ta maszyna była po to, by zabić Cavendisha!
— Nie miałeś prawa…
— Pamiętam wygląd twojej twarzy, jak cię złapałem tutaj na gorącym uczynku. Nie przekazywałaś niczego z wyjątkiem bólu i śmierci! Nie próbuj temu zaprzeczyć!
— Kirył, ja… — Maria zaczesała nerwowo ręką swe krótko obcięte włosy.
Sprawiała teraz wrażenie wstrząśniętej, a jej oczy były pełne łez. — C mogłam zrobić? — powiedziała. — Musiałam wykonywać rozkazy. Cóż innego mogłam zrobić?
— Morderstwa, tortury. Maczałaś w tym palce przez cały czas, nieprawdaż? Przez te wszystkie lata, gdy byliśmy razem.
Teraz już nie próbowała powstrzymać się od płaczu.
— Nie. Do niedawna nigdy tego nie robiłam. I nie chciałam tego robić — mówiła, a łzy ciekły jej po policzkach. — Ale musiałam. To był jedyny sposób na przetrwanie.
— Przez te wszystkie lata przymykałem na to oczy. Wiedziałem, że to, czym ludzie szepczą, to prawda, ale wmawiałem sobie, że ty trzymasz się z dala od tego. Że nie byłabyś zdolna do takich rzeczy. Że pracujesz tylko w oddziale kryptograficznym i nie masz nic wspólnego z aresztowaniami, przesłuchaniami.
— Nie mam! — mówiła, pociągając nosem — Nie miałam do dnia… kiedy… to „coś” dało o sobie znać.
— Nigdy nikogo nie aresztowałaś? Nie brałaś udziału w przesłuchaniach? Mordach?
— Nie! Nie bezpośrednio.
Założył ręce na piersiach i zaczął spacerować po pokoju.
— „Nie bezpośrednio” — powtórzył z sarkazmem. — To nie jest usprawiedliwienie. Twoje ręce są czyste… prawie czyste. Jakie to wstrętne! Obrzydliwe! I pomyśleć, że żyłem z tobą tyle lat i przymykałem oczy na to wszystko!
— A ja przymykałam oczy na twoje randki. Gdybyś nie…
Odwrócił się i stanął naprzeciw niej.
— Randki? — powtórzył. — Ja się kochałem, kobieto! Szukałem piękna, czułości, radości! Nie częstowałem żadnego nieszczęśnika wstrząsami elektrycznymi w podziemiach jakiegoś więziennego szpitala.
— Nigdy nie robiłam… — Jej głos przeszedł w szloch.
— Wszystko między nami skończone — rzekł Markow stanowczo. — Słyszysz, co mówię? Finis. Nie będę żył z oprawczynią i morderczynią.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Albo ty rozstaniesz się z KGB, albo ja rozstanę się z tobą. Wybieraj.
Jej oczy rozszerzyły się.
— Nie mogę teraz odejść. Nie pozwolą mi na to.
— Przejdź na emeryturę, złóż dymisję, zmień pracę. Inaczej nie będę z tobą dzielił dachu nad głową. Nigdy! Nie mógłbym!
— Ale, Kir, jeśli spróbujesz odejść ode mnie, będą przesłuchania, dochodzenie…
— Wtedy ty im powiesz, że to ty odeszłaś ode mnie z powodu moich randek. Oni temu uwierzą.
— Nie chcę od ciebie odchodzić — powiedziała. — I nie chcę, żebyś ty odszedł ode mnie.
— W takim razie musisz się rozstać ze swoją pracą.
— Nie mogę…
Podszedł do sofy i usiadł obok niej. Przestała już płakać, ale na jej policzkach pozostały mokre ślady łez.