— Czy to prawda, że nie chciałaś zrobić tego, co zrobiłaś? — spytał, patrząc jej w oczy. — Że oni cię do tego zmusili?
— Kazali mi, a ja spełniałam ich rozkazy — powiedziała. — Nie miałam wyboru.
— Co ci kazali zrobić? Zabić Stonera?
Spojrzała nań, zaskoczona.
— Nie… oni nie chcą, żeby Stoner wzleciał na spotkanie z tym statkiem.
Chcą go powstrzymać w każdy możliwy sposób.
— Ale przecież nasz rząd nawiązał z Amerykanami współpracę w tej dziedzinie — zdziwił się Markow. — Zworkin, akademik Bułaczow, sam sekretarz generalny…
Maria potrząsnęła z uporem głową.
— Robię tylko to, co mi każą moi bezpośredni zwierzchnicy — rzekła. — A oni chcą powstrzymać Stonera.
— Mario — rzekł Markow, wzdychając z rezygnacją — jak mogę żyć z osobą… która spełnia takie rozkazy? To jest niemożliwe!
— Tyle w tym mojej, co twojej winy — odparła. — Ja nigdy nie chciałam się w to angażować.
Potrząsnął głową w rozterce.
— Cóż więc robić, Mario? Co robić?
ROZDZIAŁ XXXV
Waszyngton
Dziś po południu, po posiedzeniu gabinetu rozmawiałem na osobności z naszym niewydarzonym prezydentem. Muszę przyznać, że teraz sprawia wrażenie silniejszego i jest bardziej pewny siebie po zrzuceniu z ramion ciężaru nowej kampanii wyborczej.
Partia jest oczywiście wzburzona. Kierownictwo nie może się pogodzić z faktem, że on po prostu skapitulował na rzecz opozycji. Próbowałem im wykazać, że on doprowadził do tak płynnej sytuacji, iż nikt teraz nie jest w uprzywilejowanej pozycji. Wszystko zależy więc od tego, co zrobimy od chwili obecnej do wyborów. Tylko to się będzie liczyło.
Jeśli naszym naukowcom uda się nawiązać kontakt z tym pozaziemskim statkiem, bez względu na to, czym on jest, i wszystko zakończy się dla świata pomyślnie, wówczas prezydent będzie niby święty i jego chwała opromieni każdego, kto stanie w szranki wyborcze z ramienia naszej partii.
Gdyby się tak stało, mogę dostać nominację prezydencką partii, i z łatwością wygrać w listopadowych wyborach. Jeśli jednak przybysz z kosmosu spowoduje jakieś kłopoty, wyścig do fotela prezydenckiego będzie dla nas przegrany.
Jo wpatrywała się w ekran komputera na swym biurku, lecz rzędy liczb i liter nic jej nie mówiły — Nie była w stanie się skoncentrować. Wstała zza biurka i wyszła na galerię, na zewnątrz swego pokoju. O dwa piętra niżej, na dnie „jamy” szumiały podzespoły głównego komputera, a jego lampki kontrolne mrugały zbyt szybko i według zbyt zawiłego szablonu, by można było rozszyfrować ich informację.
Zniechęcona, powróciła do pokoju, zarzuciła na ramię swą starą już skórkową torebkę i ruszyła w stronę schodów. Zanim wyszła z budynku wstąpiła jeszcze do toalety, gdzie przeczesała grzebieniem swe gęste włosy i umalowała usta. Potem skierowała swe kroki prosto do nowego biura Stonera.
Drzwi były otwarte, a on akurat, odbierając telefon, był zwrócony tyłem do niej. Postanowiła poczekać w drzwiach, aż skończy.
— Oczywiście — mówił Stoner. — Mogę w każdej chwili poddać się wszelkim badaniom, jakie są potrzebne. W naszym miejscowym szpitalu. Jeżeli NASA zależy, aby testy przeprowadzili jej ludzie, niech ich tu przyśle samolotem. Dobrze? W porządku. Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia.
Obrócił się wraz z fotelem, by odwiesić słuchawkę, i zobaczył Jo. Po twarzy przemknął mu cień niepewności.
— Jak się masz. Jo? — pozdrowił ją.
— Cześć! — postąpiła kilka kroków w głąb biura.
Było ono jeszcze skąpo umeblowane i wyglądało na nowe. Głos odbijał się lekkim echem od świeżo malowanych ścian. Polowa półek regału była pusta, na pozostałych leżały stosy zdjęć i kilka grubych notatników z luźnymi kartkami. Obok stalowej szafki z kilkoma dużymi szufladami na akta stały na wyłożonej dywanem podłodze trzy nie otwarte jeszcze pudła tekturowe. Biurko było również stalowe, lecz jego blat był wyłożony plastikiem przypominającym fornir orzechowy. Jeśli nie liczyć telefonu i całkiem nie pasującego do otoczenia orzecha kokosowego, było ono zupełnie nagie.
— Proszę, usiądź — rzekł Stoner, nie podnosząc się z fotela.
Jo usiadła na stojącym najbliżej niej krześle. Było wykonane z plastiku i chromowanej stali. Zimne i niewygodne.
— Jesteś zdrowy? — spytała.
Skinął wolno głową.
— Potłuczony i obolały, ale poza tym w porządku — rzekł. — Pół godziny temu wstąpiłem do szpitala. Schmidt przychodzi do zdrowia. Płuca ma na szczęście nie przebite. Tylko parę pękniętych żeber i złamany obojczyk. Będzie zdrów.
— Strasznie mi przykro z tego powodu — powiedziała, splatając palce rąk na kolanach.
Stoner nic nie odpowiedział.
— Miałam na myśli to moje spóźnienie — mówiła. — Gdybym… przyszła na kolację punktualnie… nie siedziałbyś tak długo w klubie i Schmidt nie znalazłby cię…
Jego twarz przybrała ponury, niemal gniewny wyraz.
— Znaleźliby mnie — rzekł po chwili. — Bez względu na to, gdzie bym nie był. To jest mała wyspa, a on szukał tylko mnie.
— Ale dlaczego? Jaki był powód?
— Gdzie byłaś? — spytał Stoner, zamiast odpowiedzieć na jej pytanie.
Serce Jo przyśpieszyło biegu. „Zależy mu na mnie — pomyślała. — Obchodzę go.”
— Utknęłam w środku laguny — powiedziała i jej usta zaczęły składać się do uśmiechu. — Zrobiliśmy sobie z Markowem wycieczkę łodzią.
— Z Kiryłem?
— Tak. Pożyczyliśmy łódź z bocznym pływakiem, ale żadne z nas nie potrafiło zapobiec wywrotkom. Szkoda, że nas wtedy nie widziałeś! Byliśmy przemoknięci do suchej nitki.
— Kirył jest w tobie zakochany — powiedział Stoner, ale bez wrogości.
— Tak jak Cyrano był zakochany w Roksanie — odparła. — Jestem z nim w stu procentach bezpieczna.
— O ile oboje nie zostaniecie kiedyś pożarci przez rekiny.
— Wróciliśmy bez kłopotów. — Poczuła, że jej uśmiech ustępuje miejsca przepraszającej minie. — Ale było już późno, gdy weszłam do klubu…
— To nie była twoja wina — rzekł szybko Stoner. — Musisz się przestać oskarżać. Ktoś naszpikował Schmidta „anielskim pyłem” i nasłał go na mnie.
— Któż to mógł być?
Wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Może Rosjanie.
— Rosjanie? A czy nasi ludzie z Marynarki…?
— Nie powiedziałem im ani słowa o tej sprawie. I nie chcę, żebyś ty to robiła. — Stoner nachylił się nad biurkiem i spojrzał jej w oczy. — Posłuchaj — rzekł — jeśli oni zaczną drzeć ze sobą koty, będziemy musieli pożegnać się z misją spotkania.
— Ale skoro ktoś próbował ciebie zgładzić…? — Głos Jo załamał się.
— Przypuszczam, że oni tylko chcieli mnie unieruchomić na jakiś czas — powiedział uspokajająco. — Tak żebym nie zdążył przygotować się do wyjazdu do Rosji i lotu w przestrzeń. Komuś zależy, aby na spotkanie nie wzleciał Amerykanin.
— Na pewno Rosjanom — mruknęła.
— Nie radzieckim naukowcom — rzekł z naciskiem. — Prawdopodobnie nawet radziecki rząd nie ma z tym nic wspólnego. To chyba dzieło jakiejś komórki w łonie rządu. Twardogłowych. Najpewniej KGB.