— Skądże znowu!
— Poprosiłaś o przeniesienie do innego wydziału, gdzie praca nie wymaga udziału w takich ohydnych praktykach?
— Kir, powiedziałam ci już tysiąc razy, że nasz wywiad normalnie nie ma nic wspólnego z tajnymi agentami i przesłuchaniami. To tylko ten… obcy statek spowodował taką sytuację.
— Chcę, abyś się rozstała z KGB, Mario — rzekł Markow. — Abyś była żoną profesora uniwersytetu i nikim więcej.
Zwróciła się ku niemu. W nikłym świetle, jakie sączyło się przez okno, dostrzegł malujący się na jej twarzy upór.
— Podobałoby ci się coś takiego, prawda? — spytała z sarkazmem. — Żebym siedziała w domu i pobierała emeryturę, a ty żebyś spędzał każdą noc z inną studentką. Wspaniałe życie! Ale tylko dla ciebie.
— Czy sądzisz, że znęcanie się nad ludźmi i zabijanie ich to taki dobry sposób na życie?
— Nigdy nie robiłam czegoś takiego!
Klepnął się dłońmi w uda i wstał.
— Kłamiesz, Mario — rzekł. — Kłamiesz nawet przed samą sobą, nie tylko przede mną. Jeśli dobrze ci jest z tym, co robisz, niech tak będzie. Ale mnie nie jest z tym dobrze. Nie mogę z tym żyć.
— Przecież żyjesz z tym już dwadzieścia lat — zauważyła.
Popatrzył na nią poważnie.
— Tak, przymykałem na to oczy przez dwadzieścia lat — rzekł. — Teraz je otworzyłem.
— Czego chcesz ode mnie? — Jej głos nagle się zmienił. Nie było w nich już słychać uporu i determinacji. Brzmiał słabo i niemal prosząco.
— Już ci powiedziałem, czego.
— Nie mogę się z tego wycofać — odparła. — Nigdy mi na to nie pozwolą. Czy nie zdajesz sobie sprawy, co się teraz dzieje? Gdy sekretarz generalny jest umierający, a prezydium wstrząsają coraz to nowe czystki.
— Jedynym innym wyjściem jest mój rozwód z tobą.
— Rozwód? Po tylu latach?
— Nie mogę dłużej znosić tego, co robisz — rzekł. — Wiem, że próbujesz nie dopuścić, by Stoner wzleciał na spotkanie z tym statkiem. On jest moim przyjacielem, Mario. Jeśli mu zrobisz krzywdę, wejdziesz w konflikt ze mną.
Westchnęła ciężko.
— Wiesz co, Kir, zdaje mi się, że skończysz jako nauczyciel w jakimś syberyjskim łagrze.
Skinął w ciemności głową. Potem zerknął na migocące niebo za oknem i rzekł tak cicho, że ledwie sam usłyszał, co mówi:
— Jest jeszcze inna możliwość.
— Jaka?
— Poproszę Amerykanów o azyl.
Usłyszał, jak gwałtownie sapnęła.
— Zostałbyś na Zachodzie? Opuściłbyś Rosję na zawsze? Odwróciłbyś się tyłem do własnego narodu, własnego kraju?
— Nie chciałbym, aby do tego doszło, ale…
— Oni cię zabiją, Kiryle. — Głos Marii zabrzmiał metalicznie, jak szczęk zamka pistoletu automatycznego. — Sama bym cię zabiła, zanimbyś uskutecznił swój zamiar.
Gdy Stoner podniósł głowę znad swych wydruków i zdjęć, zobaczył, że za oknem jest już ciemno. Nie były to jednak ciemności zupełne, gdyż niebo rozbłyskiwało co chwila zimnym światłem zorzy.
Zerknął na zegarek, po czym odruchowo sięgnął po słuchawkę telefonu. Zlokalizowanie Jo za pomocą miejscowej centrali telefonicznej zajęło mu kilka minut, ale w końcu usłyszał w słuchawce jej głos.
— Halo.
— Tu Keith Stoner.
— Och, jak się masz, Keith.
Nagle poczuł się niezgrabnie, jak uczeń wywołany do tablicy.
— Hmm… Czy jadłaś już kolację?
— Tak, godzinę temu.
— Och.
— Jesteś wciąż w biurze?
— Tak. Mam sporo pracy…
— I nic nie jadłeś od obiadu?
— Nic.
— W takim razie idź zaraz do restauracji Pete’a. Tylko on ma tu otwarte po dziewiątej. Spotkamy się tam.
— Ale ty już jadłaś…
Wahała się tylko przez sekundę.
— Zjemy wspólnie deser. Co ty na to?
— Oczywiście. Do zobaczenia u Pete’a.
W godzinę później, gdy wychodzili już z obskurnej restauracyjki, Jo powiedziała:
— Następnym razem przypomnij mi, żebym zamówiła galaretkę.
— Ciastko nie było dobre?
— Pewnie zostawili je tu Japończycy po drugiej wojnie światowej. Było zupełnie zjełczałe.
Roześmiał się.
Niemal automatycznie przeszli na drugą stronę ulicy i dróżką między budynkami skierowali się ku plaży. Szli obok siebie, nie dotykając się wzajemnie, lecz Stoner czuł wyraźnie ciepło jej ciała. Jo miała na sobie lekką kwiecistą sukienkę bez rękawów, pełną ciepłej i wonnej bryzy morskiej.
— Keith… mógłbyś mi odpowiedzieć na jedno pytanie?
— Jeśli będę w stanie, czemu nie — odparł.
— Dlaczego ta misja spotkania jest dla ciebie tak ważna? To znaczy: dlaczego to ty musisz polecieć?
Skarcił ją surowym spojrzeniem.
— O Boże, powinnaś to zrozumieć, Jo. Ty czułabyś się tak samo, prawda?
— Czuję się tak samo — rzekła poważnie. — Ale nie wiem, dlaczego. Co w nas siedzi? Dlaczego ty musisz lecieć? Dlaczego ja chcę lecieć? Zastanawiał się, co jej powiedzieć, a tymczasem zostawili za sobą budynki i znaleźli się pod drzewami rosnącymi wzdłuż plaży. Piasek był biały i ciepły, a z dala dochodził ich plusk fal.
— To moja droga życia — rzekł w końcu. — Taką drogę obrałem. Po to pracuję.
— Nie — powiedziała. — To jest coś innego. Nie praca… ale pociąg do przygody. Radość wzlecenia w przestrzeń i pozostawienia wszystkiego za sobą.
— Nie mam nic, co by mnie tu zatrzymywało — odparł. — Z wyjątkiem ciebie — dodał, zanim zdążyła coś odpowiedzieć.
Jo położyła mu rękę na ramieniu.
— Ale nawet… nie, Keith, to nieprawda. Ty chcesz wzlecieć w przestrzeń i spotkać się z przybyszem z gwiazd bez względu na wszystko.
— Oczywiście.
— Dlaczego? Dlaczego to musisz być właśnie ty, a nie kto inny?
— Bo ja chcę wiedzieć — rzekł ze spokojnym okrucieństwem. — Tego chce każdy naukowiec: wiedzieć, odkryć, być tym, który pierwszy zdobywa nową cząstkę wiedzy, wydziera nieznanemu kawałek jego terytorium.
— Ale przecież mógłbyś się tego wszystkiego dowiedzieć również wtedy, gdyby ktoś inny poleciał z tą misją — zauważyła.
— To nie byłoby to samo! Chcę tego dotknąć własnymi rękami, zobaczyć to na własne oczy. Jak człowiek jaskiniowy, Jo. Jak niewierny Tomasz z Biblii. Muszę to sam zobaczyć. To jest to, co mnie pcha naprzód.
Popatrzyła mu w oczy, w których odbijały się tańczące po niebie światła zorzy.
Popatrz na ludzi, których znasz — rzekł Stoner. — Ile z nich zdaje sobie sprawę, że atomy ich ciał powstały we wnętrzu odległych, dziś już nie istniejących gwiazd? Jesteśmy pyłem gwiezdnym. Każdy z nas. Każdy atom naszych ciał, Jo, został zsyntetyzowany przed miliardami lat we wnętrzu gwiazd. Jesteśmy cząstką wszechświata, moja droga. Od tego nie uciekniemy.
Zaśmiała się cicho.
— Gdzieś, wewnątrz ciebie, ukrywa się poeta.
— Być może — rzeki. — Ale to wszystko ma też stronę praktyczną. Tutaj jestem tylko zwykłym astrofizykiem. Przetrenowanym specjalistą w dziedzinie, gdzie jest pełno mężczyzn i kobiet lepiej przygotowanych, młodszych i bystrzejszych ode mnie. W najlepszym wypadku jestem tylko miernym badaczem materii.
— Teraz jesteś skromny.
— Znam moje ograniczenia. Nigdy nie zbliżę się do nagrody Nobla ani członkostwa w jakiejś akademii. Będę wykładał w którejś podrzędnej uczelni jako ktoś zupełnie nie znany.