— Coś w tym rodzaju.
— Co to znaczy „coś w tym rodzaju”? Czy śmiał się z tego, czy też wziął to na serio?
Stoner machnął lekceważąco ręką.
— Coś między jednym i drugim.
— Keith, naprawdę grozi ci niebezpieczeństwo z ich strony. Czuję to przez skórę.
— Będę tam gościem radzieckiego rządu — rzekł. — Wszyscy będziemy tak traktowani. Nie ośmielą się zrobić nam nic złego.
— Ale ty jesteś uparty — powiedziała potrząsając głową. — I głupi.
— Kirył będzie mnie ochraniał.
Wzniosła ręce ku niebu.
— Też mi ochroniarz! On nawet nie potrafi porządnie wiosłować!
Stoner wybuchnął śmiechem.
— Proszę cię, nie leć na tę misję, Keith! — mówiła Jo. — Niech Rosjanie wyślą swoich kosmonautów na spotkanie z tym przybyszem. Zostań na Ziemi razem z nami wszystkimi.
— Wykluczone.
— Keith, boję się o ciebie! Boję się bardzo!
— Wiem o tym — rzekł — ale to nie ma znaczenia. — Przypuśćmy, że jestem sukinsynem bez serca, w porządku? Ale ta misja jest dla mnie ważniejsza iż wszystko inne. To jest moje życie. Czy tego nie rozumiesz? To jest dla mnie ważniejsze niż moje dzieci, niż ty, niż wszystko na świecie. Muszę tam polecieć. Przejdę przez ogień, aby się to stało.
Jo nic nie odpowiedziała. Opuściła głowę i utkwiła wzrok w piasku u ich stóp.
— Czy coś jest ze mną nie tak, skoro tak myślę? — zapytał. — Uważasz mnie za jakiegoś potwora?
— Tak — odparła cicho. — Wiesz dobrze, że narażasz się na niebezpieczeństwo, ale stłumiłeś w sobie wszystkie ludzkie uczucia, przestałeś odczuwać ludzkie potrzeby. Jedyną rzeczą, jakiej pragniesz, jest ten lot, choć wiesz, że chcą cię przez to zabić.
— No cóż — rzekł, wzruszając ramionami — widocznie jestem potworem. Ale nic na to nie poradzę.
— Nie potworem, ale maszyną, Keith — powiedziała. — Automatycznym, samoprogramującym się robotem. Zdałam sobie z tego sprawę, gdy tłukłeś Schmidta. Nieludzka, niezmordowana, bezuczuciowa maszyna. Nic i nikt nie może ci stanąć na drodze. Mac, Schmidt, cała przeklęta Marynarka… nawet własne dzieci. Nikt z nas cię nie powstrzyma.
— A więc tak o mnie myślisz…? — Głos Stonera przeszedł w zduszony szept. Poczuł, że jego wnętrze wypełnia lodowata pustka.
— Taki jesteś, Keith — rzekła Jo, starając się, by jej głos brzmiał spokojnie i nie drżał.
Przez chwilę nic nie mówił, potem rzekł:
— Lepiej już wracajmy. Muszę jeszcze spakować niektóre rzeczy.
— Dobrze. Ja też nie skończyłam się pakować.
Szli w milczeniu, aż Stoner doprowadził ją do hotelowego wejścia i odszedł. Patrzyła za nim, sztywna z dumy czy może z bólu. Zdała sobie teraz sprawę, że on jednak ma uczucia i jest podatny na zranienie.
„Ale nie zależy mu na mnie — pomyślała. — Nie ma sposobu, abym mogła w nim wzbudzić troskę o mnie.”
Weszła szybko do holu, pobiegła na górę do swego pokoju i szczelnie zamknęła za sobą drzwi.
ROZDZIAŁ XXXVIII
Nie ulega raczej wątpliwości, że prędzej czy później wejdziemy w kontakt z istotami inteligentniejszymi od nas. Może to być kontakt jednostronny, a więc może polegać na obejrzeniu przez nas ruin albo wytworów jakiejś cywilizacji kosmicznej, może być dwustronny — za pośrednictwem fal radiowych czy światła laserowego. A może to być również spotkanie twarzą w twarz. Kiedyś to nastąpi i może być najbardziej niszczącym wydarzeniem w historii ludzkości. Stwierdzenie, że „Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje”, tyka, niby bomba zegarowa, u podstaw wierzeń religijnych…
Odrzutowiec transportowy typu Iljuszyn był hałaśliwy i niewygodny, mimo że na jego pokładzie znajdowało się jedynie dwadzieścia osób.
Stoner siedział w przodzie kabiny, obserwując przez okno bezkresną stepową równinę. Jak okiem sięgnąć, było widać tylko zielonkawe morze traw — bez jakiegokolwiek drzewa, miasta czy nawet wsi. „Tak pewnie wyglądały amerykańskie prerie — pomyślał — przed przybyciem tam pierwszych osadników i obsianiem tych połaci ziemi pszenicą i kukurydzą.”
Samolot szybował dość spokojnie na dużej wysokości. „Gdybyż jeszcze siedzenia nie były tak blisko siebie” — westchnął w duchu. Jedynym niespokojnym odcinkiem ich podróży był przelot nad Dachem Świata. W pewnej chwili znaleźli się tak blisko Mount Everestu, że było widać jego wyniosły ośnieżony wierzchołek. Potem przelecieli nad skalistym Tybetem i dzikimi górami Ałtaju. Stoner przypuszczał wówczas, że daleko na horyzoncie musi leżeć Afganistan, gdzie mudżahedini wciąż walczą o niepodległość, tak jak kiedyś ich przodkowie stawiali czoła armiom Aleksandra Wielkiego.
Po drugiej stronie przejścia pochrapywał nierówno akademik Zworkin. Inni pasażerowie wypełniali nierównomiernie długi tunel kabiny. Stoner wiedział, że Jo usiadła z tyłu maszyny, daleko od niego.
Tego żołądek skręcał się z głodu, gdyż nie wydawano na pokładzie samolotu żadnych posiłków. Nakarmiono ich pierwszy raz po wielu godzinach lotu, kiedy wylądowali we Władywostoku; po raz drugi podczas uzupełniania paliwa na lotnisku pod Taszkientem. Ani za pierwszym, ani drugim razem nie pozwolono im opuścić maszyny.
Przelecieli nad dzikimi wzgórzami Kazachstanu, gdzie ubrani w futra i stożkowe czapki pasterze cwałują na grzbietach niewielkich miejscowych koników za stadami swych kóz i owiec. A teraz unosili się już nad stepem i z daleka było widać miasto Bajkonur, a za nim poligon rakietowy w Tiuratamie.
Stoner poczuł, że ktoś opiera się o niego, i przekręcił się na swym siedzeniu. Był to Markow; na jego brodatej twarzy malował się lekki uśmieszek.
— Przybyliśmy do kraju w ten sam sposób, co nasz czcigodny Lenin w 1917 — powiedział głośno, aby przekrzyczeć huk silników maszyny.
— To Lenin już latał?
— Nie. — Markow nachylił się do ucha Stonera. — Niemcy wysłali go do Rosji w zaplombowanym wagonie. Żadnych przystanków, nikomu nie było wolno wysiadać ani wsiadać, aż dojechali do Piotrogrodu. My przybywamy z drugiej strony, ale w zaplombowanym samolocie.
Stoner puknął palcem w szybę okna.
— Wielka jest ta wasza Matka Rosja — rzekł.
— Och, to jeszcze nie Rosja — sprostował go Markow. — To Kazachstan, jedna z republik Związku Radzieckiego. Tutejsi ludzie to Azjaci… Mongołowie. Rosja leży o tysiąc kilometrów stąd, na północ i na zachód.
— Ale to jest część waszego kraju.
— Tak jak Porto Rico jest częścią Stanów Zjednoczonych.
Stoner znów zerknął przez okno.
— Całkiem niezły szmat ziemi — rzekł. — I wygląda na nie tknięty ludzką stopą… dziewiczy.
— Faktycznie, część Związku Radzieckiego to wciąż dziewicze ziemie — powiedział Markow. — Chruszczow marzył, aby je zagospodarować. Aby zbierać z nich bogate plony.
— No i co się stało?
— Wypędzili go z Kremla, gdy się nieco zagapił — odparł Markow z sardonicznym uśmiechem.
— Och.
— Zezwolili mu jednak na spokojne przejście na emeryturę. Zmarł śmiercią naturalną; rzecz dość niezwykła u radzieckiego przywódcy; oznaka, że się cywilizujemy.
— Śmiejesz się z tego czy płaczesz, Kirył? — spytał Stoner.
Markow wzruszył ramionami.