Stoner wiedział, że któregoś dnia zaczną przywozić surowce i energię a wysoko na orbicie powstaną fabryki.
Teraz jednak statki sondowały nie oznakowane kosmiczne morza; szukały wiedzy i wytyczały szlaki satelitom, przekazującym na Ziemię informacje.
Samolot był już nisko nad lotniskiem. Wokół jednej z wyrzutni Stoner zobaczył krąg reflektorów; oświetlały srebrzystą rakietę, stojącą na pomoście w stalowym uścisku wieży startowej.
„To na pewno wyrzutnia Sojuza — pomyślał. — Tym ptakiem polecę.”
Nie zauważył, że daleko, na drugim końcu rozległego kompleksu wież i rakiet, stały obok siebie dwa olbrzymie pociski rakietowe. Były pomalowane na wojskowy, szarozielony kolor, a każdy z nich tępo zakończony głowicą megatonowej śmierci.
ROZDZIAŁ XXXIX
Religia
USPOKAJANIE OBAW PRZED KOŃCEM ŚWIATA
Rudolfo kardynał Benedetto podniósł oczy na jarzące się niebo i na jego twarzy zagościł uśmiech. Jego brązowe oczy były jasne i czujne minio morderczego tempa pracy, jakie sobie narzucił.
— Teraz już wiemy, że nie jesteśmy jedynymi stworzeniami Boga — rzekł z miękkim akcentem, typowym dla swej rodzinnej Lombardii, — Teraz, jeśli taka będzie wola Pana, nawiążemy kontakt z przybyszem z gwiazd.
Watykański sekretarz stanu, kardynał Benedetto, dzielnie stawiał czoła bardziej konserwatywnym członkom rzymskiej Kurii od owego pamiętnego, kwietniowego dnia, kiedy to świat oszołomiła wiadomość o zbliżaniu się do Ziemi gwiezdnego statku. Papieski sekretarz bronił tezy papieża, że statek „nie stanowi duchowego zagrożenia” dla dusz katolików /patrz artykuł: „Papież zabiera głos”, str. 22/.
Do Rzymu dochodziły słuchy, że miliony katolików na całym świecie ogarnia panika na myśl, iż kosmiczna wizyta może oznaczać przyjście antychrysta. Według niektórych doniesień, znajdowało to wyraz w nocnych nabożeństwach o bardzo zróżnicowanej formie — od mszy katolickich po okrutny, pogański rytuał. Z krajów Trzeciego Świata dochodziły wieści o przypadkach składania ofiar z ludzi, a nawet w amerykańskich miastach frekwencja na nabożeństwach wzrosła wielokrotnie od dnia ogłoszenia komunikatu o przybyszu z gwiazd…
Stoner siedział zgarbiony nad kartką papieru i zastanawiał się, co by tu jeszcze napisać. Nie odkładając długopisu, zaczął przebiegać oczyma tekst:
Pan Douglas Stoner
28 Rainbow Way
Palo Alto, Kalifornia 94302
Drogi Synu!
Jak się miewasz? Gdybyś się interesował prasą, przypuszczam, że wiedziałbyś już o moim przybyciu do Rosji. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, niedługo wzlecę rakietą na spotkanie z przybyszem z gwiazd. Rosjanie zapewnili nam tu miły pobyt. Jesteśmy zakwaterowani w barakach — czymś w rodzaju bursy czy internatu. Każdy z nas ma jednak osobny pokoik. Nie spędzam w nim zbyt wiele czasu.
Przez ostatnie tygodnie odbywałem bardzo intensywny trening z udziałem kosmonautów i personelu wyrzutni. Szkoda, że nie widziałeś, jak próbowali mnie wsadzić w jeden ze swoich skafandrów kosmicznych! Jestem wyższy i szczuplejszy niż większość rosyjskich kosmonautów i musieli na prędce uszyć dla mnie nowe kosmiczne ubranie. Ich medycy też mi się dali trochę we znaki. Badali mnie tak szczegółowo, jakbym to ja był tym przybyszem z gwiazd.
Wszyscy są tu dla nas bardzo mili, choć nie wolno nam samowolnie opuszczać baraków i kilku innych budynków, gdzie pracujemy. Rosjanie nie chcą, żebyśmy się włóczyli po kosmodromie. Przypuszczam, że my również postępowalibyśmy podobnie z cudzoziemcami odwiedzającymi nasz ośrodek lotów kosmicznych na Florydzie.
Jest tu ze mną dwunastu naukowców z zagranicy, a ponadto…
Stoner odłożył długopis. „Co to ma za znaczenie, kto tu ze mną jest — pomyślał. — Douglas nie będzie tym zainteresowany.”
Odsunął się wraz z krzesłem od stołu i splótł ręce z tyłu za głową.
„Czym on byłby w ogóle zainteresowany?” — pytał sam siebie. Zdał sobie sprawę, że wie bardzo niewiele o własnym synu. Chłopiec był dlań prawie jak ktoś obcy. A swoją młodszą od Douglasa córkę znał jeszcze mniej.
Z pomrukiem niezadowolenia z samego siebie, wstał zza drewnianego biurka i skierował się ku drzwiom. Szedł wolno wąskim korytarzem. Choć nie było jeszcze późno, wszystkie inne drzwi były pozamykane. Kolacja skończyła się przed godziną.
„Za to jutro będzie wielki dzień — pocieszył się w duchu. — Dzień startu w kosmos.”
Wszystko było tu jakoś nienaturalnie spokojne. Jego wcześniejsze wzloty na orbitę były żywsze, weselsze. Odbywały się bez przerwy jakieś konferencje prasowe, spotkania, zebrania, często do późnej nocy fotoreporterzy mierzyli w niego co chwila swymi aparatami.
Tu nie było ani reporterów, ani fotografów.
Zszedł na dół i udał się do sali, gdzie jadali posiłki. Pod kinkietem siedział na skórzanym fotelu jeden z chińskich fizyków i czytał książkę po rosyjsku. Stoner pokiwał mu przyjaźnie ręką, a on uśmiechnął się doń. Jego tłumacza nie było, a więc nie mogli sobie porozmawiać.
Stoner zlustrował wzrokiem okrągły stół w środku sali, przebiegł oczyma po niemal pustych półkach bibliotecznych regału, po czym ruszył na poszukiwania do kuchni.
Przy otwartej lodówce stał Markow i czegoś w niej szukał.
— Wziąłeś dziś dwie repety deseru — rzekł wesoło Stoner, podchodząc do niego.
Markow wyprostował się.
— Ach tak? Szpiegowałeś mnie. Cóż, nic na to nie poradzę. Kiedy jestem zdenerwowany, jem. Rozumiesz, muszę sobie podwyższać poziom cukru we krwi.
— Ale trzeba przyznać, że ta bakława była diabelnie smaczna — rzekł Stoner. — Przynajmniej jedzenie jest tu pierwszej klasy.
— Chcesz trochę? To znaczy, jeśli jeszcze coś z niej zostało.
„Nie, dziękuję. — Stoner potrząsnął głową. — Gdy jestem zdenerwowany, nie mogę jeść.
Markow popatrzył na niego.
— Ty zdenerwowany? Wyglądasz na tak spokojnego, odprężonego.
— To tylko pozory. W środku wszystko mi skacze.
Markow zamknął lodówkę z grymasem rozczarowania.
— Nic nie ma — rzekł. — To dziwne, bo mógłbym przysiąc, że zostało trochę bakławy.
— To tak, jak z truskawkami kapitana Queega — zauważył Stoner.
— Kogo?
— Nieważne.
Wrócili do jadalni. Chińskiego fizyka już nie było, ale jego miejsce w fotelu zajął jeden z Rosjan. Salę wypełniały płynące z radia dźwięki muzyki klasycznej.
— Czy to Czajkowski? — spytał Stoner.
Markow obrzucił go spojrzeniem muzykologa.
— To jest Beethoven — rzekł z naciskiem. — Sonata patetyczna.
Stoner nie dał się jednak tak łatwo przekonać.
— Czajkowski też napisał Patetyczną, nieprawdaż?
— Tak, ale Symfonię patetyczną. Żeby to dobrze zagrać, trzeba co najmniej stu muzyków i godzinę czasu. Dla cywilizowanego człowieka, Keith…
— Sądziłem, że rosyjska stacja nadaje tylko rosyjską muzykę — przerwał mu Stoner.
Markow otworzył usta, żeby coś powiedzieć, gdy poczuł, że ktoś szczypie go w nogę. Roześmiał się.