Выбрать главу

— Jestem pewny, że to Rosjanin. Mogę zagwarantować. Ale skąd to pani zainteresowanie naszą narodowościową mozaiką?

— Rozmawiałam tu z różnymi ludźmi — odparła. — Ze strażnikami, urzędnikami, zwykłymi robotnikami.

— Ale nie z astronomami ani lingwistami — mruknął Markow.

Zignorowała jego uwagę i ciągnęła:

— Wielu tutejszych Rosjan nie wydaje się być w dobrych stosunkach z Kazachami i członkami innych nierosyjskich narodowości.

— Naprawdę? — zdziwił się Stoner.

— Inwazja islamu — rzekł Markow znudzonym tonem. — Od czasu zmian w Iranie i wojny w Afganistanie głównym tematem tutejszych rozmów jest możliwość narodowego powstania. Ale chyba zdajecie sobie sprawę, że to jest niemożliwe.

— Powstanie pewnie jest niemożliwe, ale co z sabotażem — spytała Jo. — Przypuśćmy, że ludzie, którzy posłużyli się Schmidtem, posłużą się jakimś kazachskim technikiem, aby jutro coś zepsuć w rakiecie nośnej.

Markow potrząsnął głową i wzniósł ręce do góry.

— Wykluczone! — wykrzyknął. — Nasi ludzie ze służby bezpieczeństwa dołożyli starań, aby tylko Rosjanie byli dopuszczeni do obsługi rakiety. Mogę to wam zagwarantować.

— Ale czy w rękach Rosjan jestem zupełnie bezpieczny? — spytał Stoner.

Przez moment Markow nie odpowiadał, potem pogłaskał swą bródkę i rzekł poważnie:

— Tak, jesteś bezpieczny. Jestem tego pewny.

Obaj mężczyźni przez długą chwilę patrzyli sobie w oczy bez słów.

— Myślę, że napiłabym się herbaty — przerwała milczenie Jo.

— W takim razie, ja się tym zajmę — rzekł Markow i ruszył w stronę kuchni. — Zrobię pani szklankę herbaty, która ukoi pani nerwy i wzmocni pani ducha. Nie tak, jak ta ohydna lura, którą nazywają kawą. Fu! Jak można pijać regularnie coś takiego?

Stoner roześmiał się, a Markow zniknął za drzwiami kuchni. „Pewnie celowo zostawił nas tu we dwoje” — pomyślał. Jo siedziała na sofie, obok zasłoniętego okna, a rosyjski felczer wciąż słuchał radia, siedząc w fotelu w kącie sali. Stoner skierował się ku Jo i usiadł obok niej.

— Moja ostatnia noc na Ziemi — rzekł. — Na tydzień lub coś w tym rodzaju — dodał szybko.

— Nie jesteś zdenerwowany?

— Diabelnie.

— Nie wyglądasz, żebyś był. Wyglądasz na uosobienie spokoju.

— To tylko na zewnątrz. Wewnątrz mnie wszystko się skręca. Gdybyś mi teraz zrobiła zdjęcie rentgenowskie, wyszłoby zamazane.

Jo roześmiała się perliście.

— Zawsze się denerwuję przed lotem — mówił Stoner. — Zwłaszcza w ostatnich minutach przed startem. Serce wali mi wtedy jak szalone.

— To całkiem zrozumiałe — powiedziała i posmutniała. — Mógłbyś się jeszcze z tego wycofać. Rosjanie mają w rezerwie kosmonautów, którzy…

— Wiem o tym — przerwał jej.

— Nie boisz się, że oni będą cię próbowali… powstrzymać?

— Kirył czuwa nad wszystkim, jak święty Bernard.

— To nie wystarczy…

— I ty też czuwasz — dodał. — Widziałem, jak wypatrywałaś wszystko i sprawdzałaś wszystkich dookoła. Przecież przez to pokłuły cię komary.

Na Jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia.

— Ja… nawet nas dwoje nie zapewni ci skutecznej ochrony.

Wyciągnął rękę i lekko ścisnął skórę na jej karku.

— Dziękuję ci za to, Jo — rzekł. — Rozumiem co robisz, i doceniam to. Naprawdę doceniam.

— Ech tam.

— Naprawdę, Jo. Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego się tak upieram przy tym locie.

Skinęła głową.

— Tak, Keith, rozumiem to. I to mnie przeraża. Na twoim miejscu robiłabym to samo. Ale nie mogę się pogodzić z faktem, że ty to robisz. Że ryzykujesz życiem.

— Takie jest życie — rzekł łagodnie.

— I nie ma szansy, aby coś zmienić — dodała. — Wiem o tym.

Do jadalni wszedł Markow niosący w każdej ręce szklankę parującej herbaty. Szklanki były osadzone w srebrzystych koszyczkach. Na widok Stonera i Jo, siedzących obok siebie, podniósł brwi.

— Zawiedzeni kochankowie — westchnął. — Och, jak wam zazdroszczę!

Stoner zdjął rękę z jej szyi i Jo sięgnęła po szklankę.

— Dziękuję ci, Kirył — rzekła.

— Dla ciebie, o piękna, podbiłbym Chiny, tak abyś miała zapewnioną najlepszą herbatę, kiedy tylko byś zechciała.

Zaśmiała się z jego komplementu.

Podczas gdy Stoner popijał swą stygnącą kawę, felczer zerknął na zegarek, wstał ciężko z fotela i wyłączył swe radyjko. We troje popatrzyli, jak potoczył się ku swemu małemu pokoikowi służbowemu znajdującemu się za ścianą po drugiej stronie sali. Przez okno widzieli, jak otwiera wiszącą na ścianie apteczkę.

— Nadszedł twój czas — rzekł Markow uroczyście.

Stoner zerknął na Jo, ale ona wciąż patrzyła na felczera, który wyjmował teraz z apteczki czarne plastikowe pudełko.

— Nie sądzę, aby ktoś mógł dodać trucizny do tego środka nasennego — powiedział Stroner.

Jo patrzyła nań z niepokojem.

Pilnowałam apteczki przez cały dzień — rzekła. — Była przez cały czas zamknięta.

Markow zmarszczył brwi, lecz nic nie powiedział.

Felczer podszedł do nich i we czwórkę udali się do pokoju Stonera.

Podczas gdy medyk składał starannie strzykawkę i zaczął ją wypróbowywać, Stoner usiadł na swym trzeszczącym krześle i podwinął rękaw koszuli. Jo i Markow kręcili się obok niego.

Nagłe jego wzrok padł na leżący na biurku nie dokończony list do syna. Chwycił długopis i pośpiesznie dopisał:

Już muszę iść. Prawdopodobnie zobaczysz start rakiety w telewizji. Mam nadzieję, że się niedługo zobaczymy. Proszę, napisz i poproś Elly, żeby też napisała.

Całuję was oboje mocno.

Podpisał się, złożył list wpół i wsunął go do zaadresowanej uprzednio koperty.

— Czy mógłbyś mi to nadać, Kirył? — spytał, podając list Markowowi.

Markow skinął głową.

Do Stonera podszedł felczer i umoczoną w spirytusie watką zdezynfekował jego ramię tuż nad łokciem. Markow odwrócił głowę, a Stoner zaraz poszedł za jego przykładem. Uczuł jedynie lekkie ukłucie i już felczer nacierał ponownie watką jego rękę.

— Już po wszystkim — powiedziała Jo.

— Jezu, jak ja nienawidzę zastrzyków — mruknął Stoner.

Felczer uśmiechnął się do nich, a najszerzej do Jo, po czym pokiwał im przyjaźnie ręką i wyszedł. Stoner wstał i zrobił lekki przysiad dla wypróbowania mięśni nóg.

— Nic, nie ma żadnego efektu.

Wie martw się, zaraz cię weźmie — zapewnił go Markow. — Lepiej się połóż od razu do łóżka.

— Aha. Chyba to zrobię.

Marków pogłaskał swą bródkę.

— Keith… jutro będziesz od rana otoczony lekarzami, technikami i innymi…

Stoner pokiwał głową. Markow chwycił go za ramiona, a potem objął Obaj poklepali się serdecznie po plecach.

— Dobranoc — rzekł Markow i odsunął się. — Wszystkiego najlepszego przyjacielu.

— Dobranoc, Kirył.

Markow pośpiesznie opuścił pokój. Stoner odwrócił się i zobaczył, że Jo wciąż stoi między nim a łóżkiem. Wyciągnął rękę, aby zamknąć drzwi, ale nie trafił na klamkę i zatoczył się.

— Ua! — mruknął, czując, że podłoga kołysze się pod jego stopami.