Выбрать главу

— Tutaj. Pozwól, że ci pomogę — usłyszał głos Jo.

— Dam sobie radę sam.

Chwycił za klamkę, ale zamiast zamknąć drzwi, otworzył je na oścież i przywarł do nich kurczowo. Dopiero po chwili udało mu się je zamknąć. Zwrócił twarz w stronę Jo.

— To ten zastrzyk, który dostałeś — powiedziała. — Jej głos dobiegał doń jakby z oddali.

— Mikstura dla dzieci. — Spróbował strzelić palcami, ale mu nie wyszło.

Poczuł, że Jo podtrzymuje go, prostuje i prowadzi w stronę łóżka. Wydawało mu się, że wykonanie tych paru kroków trwa nieskończenie długo.

— Moja ostatnia noc na Ziemi — mruknął. — Chcę ją spędzić z tobą.

— Oczywiście — powiedziała.

Lekki jak piórko spadał gdzieś w dół. Ześlizgiwał się wolno, bez wysiłku ku łóżku, które rozciągało się zapraszająco gdzieś daleko pod nim — Moja ostatnia noc na Ziemi — powtórzył i zwalił się na łóżko. Materac jęknął i ugiął się pod jego ciężarem.

— Wiem o tym.

Stała przy nim, a on ją przyciskał. Była ciepła, a woń wiosennych kwiatów uderzała mu do głowy.

— Jesteśmy gwiezdnym pyłem — rzekł do niej.

— Powiedziałeś mi to ostatniej nocy na Kwajalein. — Jej głos był w jego uchu odległym brzęczeniem.

— Tak, pamiętam, milion lat temu.

— Zamknij oczy, Keith. Zaraz zaśniesz.

Usiadła przy nim na łóżku.

— Chcę się z tobą kochać, Jo. Chcę, żebyś ty się kochała ze mną.

Jej cichy śmiech był jak szum wiatru. Stoner nie słyszał dźwięczącej w nim nuty smutku.

— Keith, za minutę będziesz nieprzytomny.

— Nie ma mowy. Zaraz będę… — Jego słowa ucichły, a powieki opadły w dół.

Jo siedziała przy nim jeszcze przez chwilę, aż wyraz jego twarzy powiedział jej, że Stoner zapadł w głęboki, spokojny sen. Wtedy pocałowała go lekko, a on się uśmiechnął.

— Powiedz, że mnie kochasz, Keith — wyszeptała do jego śpiącego ciała.

— Powiedz mi choć raz, że mnie kochasz.

Ale on był już daleko, pogrążony w zdrowym śnie, uśmiechnięty.

Jo wstała, wygładziła strój i skierowała się ku drzwiom, ale chwytając za klamkę, obejrzała się i jeszcze raz objęła go spojrzeniem; spał spokojnie w łóżku. Dopiero wtedy otworzyła drzwi i wyszła z pokoju.

ROZDZIAŁ XL

Wichita, Teksas

— Harry, chodź no tu! Walter Cronkite jest na ekranie!

— Cronkite? Myślałam, że on już nie występuje.

— Z tej okazji wystąpił. Pospiesz się!

— Poczekaj no. Poczekaj minutkę. Nastaw głośniej.

— Głuchniesz czy co? Przecież jest głośno.

— Jeśli się zamkniesz choć na chwilę, może wreszcie usłyszę głos z telewizora.

— Nie krzycz na mnie, Harry! Pierwszy raz w tym roku Walter jest na antenie, a ty się musisz kłócić.

— Nastaw trochę głośniej, proszę, i usiądź.

— …a teraz łączymy się z Rogerem Muddem w Moskwie.

— Tu Roger Mudd. Jest tu godzina trzecia nad ranem, Walterze, i miasto jest jeszcze pogrążone we śnie. Ale okna biur na Kremlu, skąd prowadzony jest podgląd startu rakiety, są jasno oświetlone…

— Czy już się zaczęło, Harry?

— Nie widzisz? Przecież jest napisane: „Bezpośrednia transmisja satelitarna”.

… a na rosyjskim kosmodromie w Tiuratamie odbywają się w świetle reflektorów ostatnie przygotowania do odpalenia rakiety nośnej.

— Czy to jest naprawdę rosyjska rakieta?

— O rany! Wygląda zupełnie jak jedna z naszych.

* * *

Maria Markowa, leżąc obok pogrążonego we śnie męża, obserwowała, jak za oknem robi się coraz jaśniej. Dniało.

Kirył, mimo brody i siwiejących włosów, wyglądał we śnie jak dziecko. Jego twarz była wolna od zmarszczek; można było dostrzec na niej jedynie delikatne fałdy, które pojawiały się w momencie śmiechu. Spał twardo z na wpół otwartymi ustami, oddychając głęboko i miarowo.

Marię natomiast oczy piekły od bezsenności. Całą noc przeleżała nie zmrużywszy oka, stężała od napięcia, zamartwiając się o przyszłość. Wiedziała, że los Amerykanina jest przesądzony. Był niczym innym, jak tylko pionkiem w toczącej się na Kremlu walce o władzę.

Skoro jednak tak było, ona i Kirył liczyli się jeszcze mniej. Mogli oboje zostać zmieceni jednym ruchem niedbałej ręki.

„Muszę go ochraniać — mówiła do siebie. — Muszę ochraniać nas oboje.”

Powoli, ostrożnie uniosła kołdrę na tyle, by wyśliznąć się z łóżka. Podłoga była zimna, lecz ledwie to sobie uświadamiała. Podeszła do okna i poczuła na swej twarzy ciepłe promienie letniego słońca.

— Mario! — dobiegł ją od strony łóżka zaspany głos męża.

Nie odpowiedziała.

— Co robisz?

Odwróciła się i zobaczyła, że on siedzi na łóżku. Jego wyblakła, zielona koszula nocna była śmiesznie podwinięta na piersi, lecz Maria nie miała w tej chwili nastroju do śmiechu.

— Obserwuję wschód słońca — powiedziała. — Jest całkiem ładny.

Markow sięgnął po leżącą na nocnym stoliku paczkę papierosów.

— Co ci jest? — spytał, zapalając papierosa. — Dlaczego wstałaś o tej skandalicznej godzinie?

Wzruszyła ramionami. Nie było sensu rozmawiać na ten temat; tylko by się zdenerwował, wszedł na swoją wyniosłą trybunę i wygłosił jakąś durną maksymę.

Markow wstał z łóżka i stanął przy oknie, obok niej.

— Nie spałaś całą noc, prawda? Masz czerwone oczy.

— Zaraz odpalą rakietę — powiedziała.

— Tak. — Markow pociągnął kilka razy papierosa i spojrzał przez okno. Od tej strony budynku nie było widać wyrzutni. — Trochę dziwne, jak się pomyśli, że Stoner będzie bezpieczniejszy w przestrzeni, niż jest na Ziemi — mówił.

Maria milczała.

„Przynajmniej w przestrzeni nie ma morderców — prowokował ją do rozmowy, jednak ona wciąż milczała.

Zniecierpliwiony, utkwił w niej badawcze spojrzenie.

— Mario, on będzie bezpieczny w tej rakiecie, prawda? — spytał.

— Tak, oczywiście — rzekła automatycznie.

Chwycił ją za ramiona i przybliżywszy twarz do jej twarzy, wyszeptał:

— Mario, on jest moim przyjacielem. Nie chcę, aby stało mu się coś złego.

— Nie zamierzam mu zrobić żadnej krzywdy — powiedziała.

— Ale możesz mu pomóc, jeśli inni zechcą mu wyrządzić krzywdę.

— Nie mogę.

— Czy jemu grozi niebezpieczeństwo, Mario?

Odsunęła się od niego, ale on chwycił ją ponownie za ramiona, tym razem mocniej.

— Mario, jeśli masz ochotę nadal żyć ze mną, musisz być względem mnie uczciwa. Pytam: czy on jest w niebezpieczeństwie?

— To nie leży w naszej mocy, Kirył — rzekła, usiłując uciec od niego wzrokiem. — Nie możemy w tej sprawie nic zrobić.

— W jakiej sprawie? — Jego głos zabrzmiał dziko, niemal szaleńczo.

— Nie wiem — rzekła prosząco. — Podejmowane są decyzje, Kirył. Nie powinniśmy nawet o tym myśleć. To nas nie dotyczy!

— Dotyczy nas! I to bardzo. — Jego głos był tak ostry, że niemal ją siekł.

— Jeśli pozwolisz im zabić Stonera, pozwolisz również, aby nas zabili, — Kir, nie mogę…

— Co oni chcą zrobić? — pytał.