Niemniej jednak Stoner był ochoczy, jak szczenię. Z niecierpliwością czekał na swoją kolejkę i obserwował dwóch kosmonautów Saluta przy pracy na zewnątrz ich statku. Tymczasem Fiodorenko popłynął znów do orbitalnego segmentu ich statku, by wycisnąć sobie z tubki gorącej herbaty, i gdzie było więcej miejsca, aby wyciągnąć zmęczone nogi. Stoner pozostał w ciasnym module dowodzenia, otoczony przez instrumenty Sojuza, z oczami utkwionymi w pracujących na zewnątrz ludzi.
W końcu zegar na pulpicie kontrolnym wskazał mu, że nadszedł jego czas, by ubrać się do wyjścia. Naziemny ośrodek kontroli potwierdził godzinę.
Podczas gdy Stoner wygramolił się z fotela i podpłynął do sąsiedniego segmentu orbitalnego, Fiodorenko zajął swe miejsce pilota w module dowodzenia.
Segment orbitalny był owalnym, pękatym cylindrem, służącym za pokładowy warsztat, sypialnię i śluzę powietrzną, niezbędną do wychodzenia na zewnątrz. Stoner powoli wciągnął na siebie skafander, sprawdzając dokładnie każdy suwak i uszczelkę, zmuszając się do cierpliwości i pedanterii. Segment był graciarnią łóżek, szafek, gablotek i dwu klap ciśnieniowych, z których jedna była włazem do modułu dowodzenia, druga zaś otwierała się na kosmiczną próżnię.
W segmencie pojawił się Fiodorenko i pomógł mu włożyć na plecy zbiorniki z tlenem i aparat odrzutowy do manewrowania w przestrzeni. Wreszcie włożył Stoner na głowę hełm i przymocował go do wyposażonego w uszczelkę, okrągłego kołnierza skafandra. Fiodorenko przyłączył do hełmu rurki tlenowe od zbiorników. We dwóch wypróbowali działanie radia i grzejnika skafandra oraz sprawdzili ciśnienie tlenu. Stoner zgiął dla próby ręce i nogi, aby się przekonać, czy wszystkie kolanka skafandra działają, jak należy, po czym skinął Fiodorence głową i zasunął szybkę hełmu. Kosmonauta wpełzł znowu do modułu dowodzenia, szczelnie zamykając za sobą klapę włazu.
Teraz Stoner był sam w metalowej puszce segmentu orbitalnego. Wyciągnął rękę i otworzył szklane zabezpieczenie, po czym nacisnął guzik włączający pompy powietrzne. Usłyszał przez hełm, jak maszyneria budzi się do życia i zaczyna przepompowywać powietrze z segmentu do zbiorników rezerwowych.
Lampki kontrolne ciśnienia powietrza stopniowo zmieniały kolor z zielonego poprzez żółty do czerwonego, sygnalizującego, że w środku panuje już próżnia. Stoner otworzył klapę na zewnątrz i wypłynął z segmentu w kosmiczną pustkę.
Z wrażenia niemal stracił dech w piersiach.
Podczas spędzonych na Ziemi dwu ostatnich lat, często wspominał, jak pięknie jest na orbicie, ale pamięć mogła mu jedynie dostarczyć abstrakcyjnych obrazów, nie żywych wrażeń. Teraz widział wszystko znów na własne oczy, czuł wszystko w swym wnętrzu i z wrażenia zabrakło mu tchu.
Przed jego oczami — ogromny i przytłaczająco piękny — wisiał glob ziemski ze swymi błękitnymi oceanami i białymi pasami obłoków. Stoner odwrócił się powoli i zatopił wzrok w otchłani kosmosu — nieskończenie czarnej, lecz usianej taką masą gwiazd, że wyglądała jak czarny welwet, posypany diamentowym pyłem.
„O Panie, umiłowałem piękno domu Twego i miejsce przybytku chwały Twojej.”
Słowa same cisnęły mu się na usta, gdy wolno i bez wysiłku obracał się w przestrzeni, omiatając spojrzeniem niebo kosmosu. Wreszcie dostrzegł duże, pękate segmenty zaopatrzeniowe, wiszące zaledwie o kilkanaście metrów od ich Sojuza. Za nimi unosiła się spokojnie stacja Salut z panelami baterii słonecznych, przypominającymi wygięte skrzydła mewy — nieruchoma i ciężka na tle przesuwającej się majestatycznie, niby kurtyna teatralna, powierzchni Ziemi.
— Do roboty! — rzekł do siebie Stoner.
Za pomocą aparatu odrzutowego na plecach, zbliżył się ku czekającym na przyłączenie segmentom zaopatrzeniowym. Zostały już połączone w jeden szereg przez Fiodorenkę i przymocowane stalową liną do Sojuza przez dwóch kosmonautów z Saluta. Zadaniem Stonera było jedynie sprawdzenie wszystkich połączeń i finałowa inspekcja. Uczynni Rosjanie pozostawili dla niego najłatwiejsze prace.
Poruszał się jak lunatyk, płynąc powoli w przestrzeni, a każdy jego ruch był długim, celowym i nieważkim spływem. Nie walczył z nieważkością, lecz cieszył się nią. Bardziej niż jazdą na nartach. Jak pływaniem w morzu czy surfingiem na grzbietach fal przypływu. „Płyń z prądem — pouczał sam siebie. — Ciesz się tym, póki możesz.”
Sprawdzając połączenia, gawędził sobie z Fiodorenką przez zainstalowany w skafandrze radiotelefon. Nie znalazł żadnych usterek. Kosmonauci pokazali wysoką klasę. Sojuz, połączony z segmentami zaopatrzeniowymi i nową aparaturą, był gotowy do lotu ku przybyszowi z gwiazd.
Trzeba było wracać do środka, lecz Stoner poczuł, że nie ma wcale na to ochoty. Żal mu było zamienić swobodę przestrzeni na metalowe pudło statku.
— Sztoner — usłyszał w słuchawkach głos Fiodorenki.
— Słucham.
— Jak wszystko sprawdziłeś, wracaj do śluzy.
Popatrzył jeszcze raz na Ziemię — wielką i jaśniejącą, tak piękną, że mogła przyprawić o ból serca, po czym obrócił się, by zerknąć na wygwieżdżoną, kosmiczną czerń. Pamiętał, co słyszał Odys, gdy syreny wabiły go ku sobie swym zwodniczym śpiewem.
— Sztoner! Słyszysz mnie?
Z wysiłkiem przeniósł wzrok na ich mały, niezgrabny statek.
— Tak, słyszę. Już wracam.
Ale nawet gdy już wpełzł do środka i obrócił się, by zamknąć śluzę, nie mógł oderwać oczu od gwiazd, aż przesłoniła je czarna powierzchnia klapy.
Jo siedziała przy klawiaturze komputera i śledziła pojawiające się zielonkawym ekranie liczby i symbole.
Rosyjscy informatycy tolerowali ją w ośrodku kontroli lotów. Oddali do jej dyspozycji osobny pulpit z ekranem, podobnym do setek innych pulpitów, ustawionych na długich rzędach stołów w rojnej sali ośrodka, tak iż mogła obserwować przebieg misji równoległe z innymi specjalistami. W przodzie sali, przy ścianie, znajdowały się wielkie ekrany i elektroniczna mapa, ukazująca położenie różnych statków — Sojuza, stacji orbitalnej Salut i statku przybysza z gwiazd — w stosunku do Ziemi i księżyca.
O ile jednak personel ośrodka tolerował obecność Amerykanki w swoim przybytku, o tyle miejscowa służba bezpieczeństwa miała ją bez przerwy na oku. Przyprowadzano ją i odprowadzano z ośrodka pod eskortą umundurowanych i uzbrojonych funkcjonariuszy.
Z tyłu za Jo siedział Markow; palił nerwowo papierosa i szczypał swoją bródkę. Często na siedzeniu obok niego zasiadała również jego żona, ubrana w coś w rodzaju munduru. Jo nie bardzo się orientowała w ubiorach pracujących w ośrodku Rosjan, a więc nie mogła wiedzieć, czym się Maria właściwie zajmuje. Niewiele ją to zresztą obchodziło.
Klawisze na jej pulpicie służyły jedynie do odczytywania danych. Jo była więc jedynie obserwatorką i Rosjanie dali jej wyraźnie do zrozumienia, że nie bierze udziału w kierowaniu misją. Nacisk, z jakim miejscowy przedstawiciel władzy wymówił słowo „obserwator”, a także jego wyraz twarzy w tym momencie, wyraźnie świadczył, że miał ochotę użyć innego, bardziej mu pasującego słowa, a mianowicie: „szpieg”.
Mogła zatem śledzić przebieg misji, ale nie była w stanie pomóc żadnemu z jej uczestników.
Obejrzała się i powiodła wzrokiem po wielkiej sali ośrodka. Nie była już tak spięta, jak w pierwszych godzinach po starcie rakiety. Inni pracownicy również sprawiali wrażenie zrelaksowanych, by nie powiedzieć: sennych. Nawet Markow wyglądał na bardziej odprężonego w swym fotelu tuż za nią. Sojuz przeciął orbitę Księżyca już niemal czterdzieści osiem godzin temu, A więc Stoner i Fiodorenko byli w tej chwili dalej od Ziemi niż jakikolwiek inny mieszkaniec planety.