Выбрать главу

Uzdrowicielka wychyliła duży haust chłodnego, gorzkiego wina i zakrztusiła się, gdyż trunek był bardzo mocny. Upiła jeszcze kilka łyków i przekazała bukłak Merideth, która również skosztowała zawartości naczynia i podała je z kolei Alexowi. Ten sporą porcję napoju wlał do rondla, pociągnął szybki łyk z bukłaka, po czym wyniósł na zewnątrz garnek z rosołem, gdzie czekał na niego rozgrzany już palnik parafinowy. Na pustyni panował trudny do zniesienia upał, przez co nie czuło się nawet ciepła wydzielanego przez płomienie, błyskające na tle czarnego piasku niczym przezroczysta fatamorgana. Po skroniach i między piersiami Wężycy spływał pot. Otarła rękawem mokre czoło.

Na śniadanie zjedli suszone mięso i owoce, popijając posiłek mocnym winem. Alex zaczął od razu ziewać, ale gdy tylko opadała mu głowa, zrywał się raptownie, żeby pomieszać gotujący się przed namiotem rosół dla Jesse.

— Idź już spać, Aleksie — rzekła w końcu Merideth.

— Nie. Nie jestem zmęczony.

Pomieszał zupę, skosztował zawartości rondla, zdjął go z ognia i zaniósł do namiotu, żeby zupa ostygła.

— Aleksie… — Merideth wzięła swego partnera za rękę i przyciągnęła na wzorzysty dywanik. — Jeżeli ona nas zawoła, na pewno ją usłyszymy. Jeśli się poruszy, to do niej pójdziemy. Ale nie zdołamy jej pomóc, jeśli nas samych opuszczą siły.

— Ale ja… ja… — Alex potrząsnął głową, lecz wyczerpanie i wino wyraźnie dawały mu się we znaki. — A ty?

— Twoja noc była trudniejsza od mojej przeprawy. Muszę jeszcze trochę się odprężyć, a potem sama pójdę spać.

Z pozorowaną niechęcią, choć wdzięczny zarazem za te słowa, Alex położył się do łóżka. Merideth gładziła go po włosach tak długo, aż zaczął donośnie chrapać. Merideth spojrzała na Wężycę i uśmiechnęła się.

— Kiedy Alex do nas dołączył, zastanawialiśmy się z Jesse, jak wytrzymamy takie nocne hałasy. A teraz nie mogłybyśmy bez nich zasnąć.

Alex przerywał swoje chrapanie głębokimi westchnieniami i sapnięciami. Wężyca również się uśmiechnęła.

— Chyba do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Łyknęła jeszcze odrobinę wina i podała bukłak Merideth, ta zaś, sięgając po butlę, dostała nagle czkawki i, pokrywszy się zauważalnym rumieńcem, zakorkowała naczynie, nie racząc się już mocnym trunkiem.

— Wino szybko uderza mi do głowy. W ogóle nie powinnam pić.

— Przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę i nigdy nie grozi ci ośmieszenie.

— Kiedy byłam młodsza… — Merideth uśmiechnęła się do swoich wspomnień. — Ach, byłam głupiutka. No i biedna. To nie jest najszczęśliwsze połączenie.

— Rzeczywiście istnieją lepsze kombinacje.

— Teraz jesteśmy bogaci, a ja nie jestem chyba mądrzejsza.

Ale na co to wszystko się zda, uzdrowicielko? Żadne pieniądze ani mądrość nie mogą poprawić losu Jesse.

— To prawda — odparła Wężyca. — Nic tu po pieniądzach i mądrości. Ja też jej nie pomogę. Ale ty i Alex możecie jeszcze wiele zdziałać.

— Wiem o tym. — W głosie Merideth pobrzmiewała łagodność i smutek. — Musi upłynąć dużo czasu, zanim ona się z tym pogodzi.

— Merideth, ona żyje. Ten wypadek o mało jej nie zabił…

Czyż nie jest to wystarczający powód do radości?

— Dla mnie tak. — Język zaczynał jej się plątać. — Ale ty nie wiesz, jaka jest Jesse, skąd pochodzi i dlaczego się tutaj znalazła…

— Merideth patrzyła na Wężycę mętnym wzrokiem. Zawahała się na moment, a potem rzuciła: — Ona jest z nami, bo nie mogła znieść życia w złotej klatce. Wcześniej miała wszystko: bogactwa, władzę, bezpieczeństwo. Jednak całe jej życie było dokładnie rozplanowane przez innych. Przeznaczono jej do odegrania rolę jednej z władczyń Centrum…

— Miasta?!

— Tak. Miasto należałoby do niej, gdyby tylko tego zapragnęła.

Ale Jesse nie chciała żyć pod kamiennym niebem. Opuściła Miasto z pustymi rękoma. Chciała sama decydować o swoim losie, chciała być wolna. A teraz… Wszystko, co sprawia jej radość, znajdzie się poza jej zasięgiem. Jak mam powiedzieć, by cieszyła się życiem, skoro już nigdy nie wyjdzie na pustynię, by znaleźć diament dla któregoś z klientów? I nigdy nie ujeździ już żadnego konia. I nigdy nie będzie się kochać…

— Nie wiem — odrzekła Wężyca. — Ale jeśli ty i Alex uznacie jej dalsze życie z góry za przegrane, to jej los naprawdę będzie tragiczny.

Tuż przed nastaniem świtu upał nieco osłabł, ale jak tylko zrobiło się jasno, temperatura znowu podskoczyła. Obóz położony był w głębokim cieniu, ale nawet pod osłoną skalnych ścian, słoneczny żar działał na ludzi obezwładniająco.

Alex ciągle jeszcze chrapał, ale nie przeszkadzało to bynajmniej Merideth, która spała przy nim spokojnym snem, obejmując ręką plecy partnera. Wężyca leżała na podłodze namiotu z twarzą zwróconą ku ziemi, z rozpostartymi ramionami. Delikatne włókienka dywanu kłuły ją lekko w spocony policzek. Ręka ciągle ją bolała, toteż Wężyca nie mogła zasnąć, ale brak sił nie pozwalał jej wstać.

Odpłynęła potem w sen, w którym pojawił się Arevin. Widziała go teraz znacznie wyraźniej niż w nachodzących ją za dnia wspomnieniach. Ale ten sen był bardzo dziwny, wręcz dziecinnie niewinny. Ledwie zdążyła dotknąć palców Arevina, a on natychmiast zaczął znikać. Wężyca rozpaczliwie próbowała go dosięgnąć. Obudziła się z szybko bijącym sercem; wypełniało ją pożądanie.

W tym momencie drgnęła Jesse. Wężyca przez kilka minut leżała nieruchomo, po czym niechętnie podniosła się z podłogi. Spojrzała na dwoje pozostałych partnerów. Alex był pogrążony w mocnym, młodzieńczym śnie, twarz Merideth zaś wyrażała ogromne zmęczenie, a pot oblepiał jej czarne, błyszczące loki. Wężyca uklękła przy Jesse, która leżała twarzą w dół — tak jak ją wcześniej ułożyli. Jedną rękę trzymała pod policzkiem, a drugą osłaniała oczy.

„Tylko udaje, że śpi” — pomyślała Wężyca. Zarys ramienia i sposób zgięcia palców świadczyły o ogólnym napięciu, dalekim od sennego rozluźnienia. „Może próbuje zasnąć, tak jak ja. Każda z nas chciałaby zasnąć i oderwać się wreszcie od rzeczywistości”.

— Jesse — powiedziała łagodnym głosem. — Jesse, proszę.

Sparaliżowana kobieta westchnęła i opuściła rękę na prześcieradło.

— Mamy rosół, jeśli masz dość sił, by go wypić. No i wino.

Pokręciła głową nieznacznym ruchem, choć miała zupełnie wyschnięte usta. Wężyca obawiała się, że grozi jej odwodnienie, ale nie chciała też zbyt silną perswazją zmuszać jej do jedzenia.

— To jest bez sensu…

— Ależ Jesse…

Chora położyła dłoń na ręce Wężycy.

— Nie, nie. W porządku. Myślałam o tym, co się stało. To mi się nawet przyśniło. — Wężyca zauważyła, że w ciemnobrązowych oczach Jesse widać było złotawe plamki. Poza tym miała bardzo małe źrenice. — Nie mogę tak żyć. Oni zresztą też. Oni… Oni po prostu się wykończą. Uzdrowicielko…

— Proszę… — wyszeptała Wężyca. Nigdy wcześniej nie była tak przerażona. — Proszę cię, nie…

— Nie możesz mi pomóc?

— Nie pomogę ci umrzeć. Nie proś mnie, bym pomogła ci umrzeć!

Wężyca zerwała się i wybiegła z namiotu. Fala upału uderzyła uzdrowicielkę w twarz, ale nie miała dokąd się schronić. Zewsząd otaczały ją ściany kanionu i usypiska odłamków skalnych.

Stała teraz ze spuszczoną głową. W oczach czuła ukłucia kropelek potu. Zadrżała i z całej siły spróbowała się opanować. Postąpiła niezbyt mądrze i zawstydziła się swojej panicznej reakcji, która na pewno tę biedną kobietę przestraszyła. Nie mogła jednak zmusić się do powrotu. Oddaliła się od namiotu, ale nie w stronę roztańczonej słońcem i piaskiem pustyni, tylko ku skalnej niszy, przeznaczonej na zagrodę dla koni.