Выбрать главу

— Ty chyba zwariowałaś — powiedział, kiedy Merideth wyłuszczyła już swoje plany.

— Wcale nie! Dlaczego tak mówisz, skoro wreszcie pojawiła się jakaś nadzieja?

Wężyca spojrzała na Jesse.

— Naprawdę jesteśmy szalone?

— Tak mi się wydaje — odparła powoli głęboko zamyślona Jesse.

— Jeżeli dostaniemy się do Centrum — rzekła Wężyca — czy twoi ludzie będą skłonni ci pomóc? Jesse zawahała się.

— Moi kuzyni posiedli pewne umiejętności. Umieją leczyć nawet bardzo poważne rany. Ale kręgosłup? Może… Nie wiem. Poza tym nie mają powodu, by mi pomagać. Teraz już nie.

— Przecież sama mi kiedyś mówiłaś, jak ważne są dla nich więzy krwi — zauważyła Merideth. — A ty jesteś członkiem ich rodziny.

— Odeszłam od nich — powiedziała Jesse. — To ja te więzy zerwałam. Dlaczego mieliby mnie z powrotem przyjąć? Chcesz, żebym ich o to błagała?

— Tak.

Jesse spojrzała na swoje długie, bezwładne nogi. Alex w dalszym ciągu patrzył niechętnie — to na Merideth, to na Wężycę.

— Jesse, nie mogę oglądać cię w takim stanie. Nie mogę znieść tego, że chcesz umrzeć.

— Oni są bardzo dumni — oznajmiła Jesse. — A ja, opuszczając ich, zadałam tej dumie straszny cios.

— A zatem zrozumieją, jak trudno jest ci prosić ich o pomoc.

— Taka próba byłaby czystym szaleństwem — rzekła Jesse.

3

Zaplanowali, że wieczorem zwiną obóz i już po ciemku przeprawią się przez jezioro zastygłej lawy. Wężyca wolałaby poczekać jeszcze kilka dni, zanim podniosą Jesse, ale czas naglił i musieli natychmiast wyjeżdżać. Nastrój chorej ulegał zbyt częstym zmianom i nie można było dłużej jej tutaj trzymać. Wiedziała poza tym, że za dużo czasu spędzili na pustyni — kończyły się zapasy wody, której duże ilości pochłaniało kąpanie chorej. Kilka kolejnych dni w tym kanionie wiązałoby się z wdychaniem kwaśnych zapachów niedomytych przedmiotów, zwierząt i ludzi, czego skutkiem mogła być jeszcze większa depresja Jesse.

W ich sytuacji liczyła się każda chwila. Mieli do przebycia bardzo długą drogę: w górę przez rozlewiska lawy, a potem na wschód w stronę Gór Centralnych, które dzieliły pustynię na część zachodnią (gdzie znajdowali się obecnie) i wschodnią (gdzie leżało Miasto). Droga, która przecinała wschodnie i zachodnie łańcuchy górskie, była dobra, ale tuż za przełęczą ponownie czekało ich spotkanie z pustynią i przeprawa w kierunku południowo-wschodnim — do Centrum. Musieli się spieszyć. Jak tylko zaczną się zimowe burze, pustynia będzie nie do przebycia, a tym samym Miasto zostanie odcięte od świata. Lato zaś odchodziło już powoli w unoszących się w powietrzu tumanach pustynnego piasku i kurzu.

Aż do zmierzchu nie składali namiotów ani nie objuczali koni, choć zanim jeszcze zrobiło się naprawdę gorąco, spakowali jak najwięcej rzeczy i ustawili je przy workach z zebranymi przez Jesse kruszcami. Zraniona ręka Wężycy uginała się pod ciężarem przenoszonych pakunków. Siniak prawie zupełnie zniknął, a po ukłuciach zostały tylko jasnoróżowe ślady. I pewnie już niebawem miejsce, w które ukąsiła ją żmija, zleje się z innymi, podobnymi mu bliznami. Żałowała teraz, że nie złapała żadnego z tych nieprzyjemnych węży, należących do nie znanego jej dotąd gatunku. Nawet gdyby okazał się niepotrzebny w pracy uzdrowicielskiej, Wężyca mogłaby wypreparować z niego antidotum przeciw jadom i sprezentować je ludziom Arevina. Jeżeli kiedykolwiek się jeszcze ze sobą zobaczą.

Wężyca wrzuciła na stertę ostatni z pakunków, wytarła dłonie o spodnie, a rękawem otarła spływający po twarzy pot. Znajdujący się w pobliżu Alex i Merideth podnieśli zbudowane przez siebie nosze i mocowali je do specjalnej uprzęży, łączącej dwa konie. Wężyca przyglądała się ich pracy.

Był to najbardziej osobliwy pojazd, jaki zdarzyło jej się widzieć, ale wyglądało na to, że ich nie zawiedzie. Na pustyni wszystko trzeba było nieść albo ciągnąć. Wozy na kołach ugrzęzłyby w piasku albo połamały się na kamienistej nawierzchni. Jeśli tylko konie nie zaczną wierzgać, Jesse powinna tę podróż przetrzymać. Między przednimi drągami zaprzęgu stał spokojnie pokaźny siwek. Nie niepokoił się również srokaty koń, którego wprowadzono pomiędzy tylne żerdzie tego dziwnego wehikułu.

„Jesse musi mieć cudowne zdolności — pomyślała Wężyca — skoro ujeżdżane przez nią konie zgadzają się na takie pomysły”.

— Jesse mówi, że wprowadzimy wśród bogatych kupców nową modę, kiedy tylko nas z tym wszystkim zobaczą — powiedziała Merideth.

— Ma rację — rzekł Alex. Odpiął jeden z pasków, przez co nosze opadły na ziemię. — Ale będą mieli szczęście, jeśli konie ich nie pokopią.

Poklepał pieszczotliwie szyję siwka i odprowadził oba konie do zagrody.

— Szkoda, że nie jechała jeszcze na żadnym z nich — zwróciła się Wężyca do Merideth.

— One nie były takie, kiedy trafiły w jej ręce. Jesse kupuje bardzo narowiste zwierzęta. Nie może patrzeć, jak się nad nimi znęcają. Jednym z nich był właśnie jej źrebak. Zdołała go jakoś okiełznać, ale okazało się, że nie do końca.

Poszły z powrotem w stronę namiotu, aby uciec przed blaskiem popołudniowego słońca. Płachta opadała w miejscu, z którego usunięto przeznaczone na nosze wsporniki. Merideth ziewnęła szeroko.

— Spróbujmy się przespać, póki jeszcze możemy. Nie wolno nam będzie przebywać na lawie, gdy słońce znowu znajdzie się na niebie.

Wężycę rozpierała energia; czuła też niepewność i niepokój. Rozkoszowała się wprawdzie osłoną namiotu, ale nie mogąc zasnąć, zastanawiała się nad przyszłymi losami ich planu. Sięgnęła po torbę, żeby sprawdzić, jak mają się węże, ale gdy tylko ją otworzyła, Jesse zbudziła się ze snu. Wężyca zamknęła szybko skórzaną torbę i przysunęła się do łóżka chorej. Jesse spojrzała na nią ze swego siennika.

— Jesse… To, co wtedy powiedziałam… — Chciała się wytłumaczyć, ale nie wiedziała, jak zacząć.

— Czym się tak niepokoisz? Czy po raz pierwszy pomagasz komuś, kto może umrzeć?

— Nie. Widziałam już, jak ludzie umierają. Ja nawet pomagałam im umierać.

— Jeszcze jakiś’ czas temu wydawało się, że nie ma już żadnej nadziei — rzekła Jesse. — Bezbolesny koniec byłby taki prosty.

Trzeba zawsze mieć się na baczności przed… łatwością umierania.

— Śmierć może być wielkim darem — odparła Wężyca. — Tak czy inaczej, oznacza ona przegraną. I o tym należy zawsze pamiętać.

Wężyca poczuła powiew łagodnej bryzy, która niemal ją zmroziła.

— Co się stało, uzdrowicielko?

— Bałam się — odrzekła Wężyca. — Bałam się, że będziesz umierać. Gdyby tak było, miałabyś prawo prosić mnie o pomoc, a ja mam obowiązek ci jej udzielić. Ale wiem, że nie mogę.

— Nie rozumiem.

— Po zakończeniu mojego wtajemniczenia nauczyciele dali mi węże. Dwóm z nich można aplikować narkotyki, którymi potem leczą ludzi. A trzeci wąż dawał ludziom sny. I teraz on nie żyje.

Zabito go.

Jesse instynktownie wyciągnęła rękę i dotknęła nią dłoni Wę-życy, która z wdzięcznością przyjęła ten objaw współczucia.

— A zatem ty też jesteś okaleczona — powiedziała nagle Jesse.

— I tak samo jak ja nie możesz zajmować się swoją pracą.

To wspaniałomyślne porównanie wprawiło Wężycę w konsternację. Jesse cierpiała, była bezradna, a szansę na wyzdrowienie były tak małe, że siła jej ducha mogła budzić niekłamany podziw.