— Dziękuję ci za te słowa.
— Tak więc ja wracam do rodziny z prośbą o pomoc, a ty właściwie robisz to samo.
— To prawda.
— Dadzą ci innego węża — powiedziała z pełnym przekonaniem Jesse.
— Mam taką nadzieję.
— Czyli nie jesteś tego pewna?
— Węże snu słabo się rozmnażają — odparła Wężyca. — Mało jeszcze o nich wiemy. Co kilka lat rodzi się parę nowych węży, czasami udaje nam się któregoś sklonować, ale… — Wężyca wzruszyła ramionami.
— A dlaczego nie miałabyś’ takiego węża złapać?
Wężyca nigdy o tym nie pomyślała, ponieważ wiedziała, że jest to niemożliwe. Jedyną opcją, którą brała pod uwagę, był powrót do ośrodka uzdrowicieli i złożenie im swoich przeprosin. Uśmiechnęła się smutno.
— Takie zadanie mnie przerasta. Takich węży tutaj nie ma.
— A gdzie w takim razie są?
Wężyca znowu wzruszyła ramionami.
— W innym świecie… — urwała, gdy dotarło do niej znaczenie tych słów.
— No to wejdziesz ze mną do Miasta — stwierdziła Jesse. — Moja rodzina przedstawi cię istotom pozaziemskim.
— Ależ Jesse, moi ludzie od wielu lat proszą Centrum o pomoc.
A oni nie chcą nawet z nami rozmawiać.
— Tylko że teraz jedna z rodzin w Mieście ma wobec ciebie zobowiązania. Nie wiem, czy moi ludzie przyjmą mnie znowu do siebie, ale na pewno są już twoimi dłużnikami. Ty mi przecież pomogłaś.
Wężyca słuchała w milczeniu, zaintrygowana tym, co usłyszała właśnie od Jesse.
— Uwierz mi, uzdrowicielko — rzekła sparaliżowana kobieta.
— Możemy być sobie wzajemnie pomocne. Jeżeli oni przyjmą mnie, zaakceptują również moich przyjaciół. Jeśli zaś mnie odrzucą, i tak będą mieć wobec ciebie dług. Przecież każda z nas może przedłożyć im dwie prośby.
Wężyca była kobietą dumną — dumną ze swego wykształcenia, swoich umiejętności, a także imienia. Ucieszyła się zatem, widząc, że istnieje możliwość odbycia pokuty za śmierć Trawy w sposób inny niż błaganie o wybaczenie. Co dziesięć lat jeden ze starszych uzdrowicieli wybierał się w długą podróż do Miasta, gdzie prosił o nowe węże snu. Zawsze mu odmawiano. Gdyby, więc Wężycy się poszczęściło…
— Myślisz, że to ma sens?
— Moja rodzina nam pomoże — odparła Jesse. — Ale nie wiem, czy istoty pozaziemskie również będą skłonne nam pomóc.
Przez całe gorące popołudnie Wężyca i partnerzy mogli tylko czekać. Ponieważ czekała ich długa podróż, Wężyca wypuściła z torby Mgłę i Piaska. Kiedy wyszła z namiotu, zatrzymała się obok Jesse, która spała spokojnym snem, choć jej twarz była zaczerwieniona. Wężyca dotknęła czoła chorej i pomyślała, że albo Jesse ma gorączkę, albo też są to skutki upału. Uzdrowicielka sądziła do tej pory, że Jesse nie odniosła poważniejszych obrażeń wewnętrznych, ale istniała przecież możliwość krwotoków oraz zapalenia otrzewnej. A to potrafiła uleczyć. Postanowiła na razie nie budzić tej pięknej kobiety, tylko zaczekać i zobaczyć, czy gorączka wzrośnie.
Wyszła z obozowiska, chcąc znaleźć jakieś ustronne miejsce, w którym jej węże nikogo nie wystraszą. Minęła Alexa, który posępnie wpatrywał się w dal. Zawahała się na moment, on zaś posłał jej swoje zatroskane spojrzenie. Usiadła przy nim bez słowa. Z jego twarzy ulotnił się wyraz dobroduszności, zastąpiony obecnie wielkim cierpieniem.
— Zrobiliśmy z niej kalekę, prawda? Merideth i ja.
— Zrobiliście z niej kalekę? Ależ skąd.
— Nie powinniśmy jej ruszać. Nie przyszło mi to do głowy.
Trzeba było przenieść obozowisko na miejsce, w którym upadła.
Może nerwy nie były jeszcze wtedy uszkodzone.
— Na pewno były.
— Ale nie wiedzieliśmy ojej plecach. Myśleliśmy, że uderzyła się w głowę. Może przetrąciliśmy jej kręgosłup…
Wężyca położyła dłoń na przedramieniu Alexa.
— Przyczyną było gwałtowne uderzenie — odparła. — Jestem uzdrowicielką i wiem. Uwierz mi, to wydarzyło się wskutek upadku. Nie było możliwości, żebyście to wy — ty i Merideth — do tego doprowadzili.
Alex rozluźnił napięte mięśnie ramienia, a Wężyca z uczuciem ulgi cofnęła swoją dłoń. Od strony fizycznej był bardzo silny, lecz w walkę z wewnętrzną słabością wkładał tak wiele energii, że Wężyca poczuła obawę o jego życie. Był dla swoich partnerek ważniejszy niż myślał, ponieważ zajmował się życiem od strony praktycznej — doglądał obozu i pertraktował z klientami, równoważąc w ten sposób artystyczne usposobienie Merideth i żądną przygód naturę Jesse. Wężyca miała nadzieję, że wypowiedziana przez nią prawda złagodzi jego wyrzuty sumienia. Na razie nic więcej zrobić nie mogła.
Gdy zaczął zapadać zmierzch, Wężyca pogłaskała wzorzyste łuski Piaska. Nie zastanawiała się już, czy grzechotniki lubią taki dotyk i czy istoty o tak małym mózgu w ogóle mogą cokolwiek lubić. Chłód przebiegający przez jej palce sprawił jej dużą przyjemność. Piasek leżał zwinięty w wężową spiralę, wysuwając od czasu do czasu swój język. Miał jasne ciało o wyraźnych kolorach, bowiem niedawno zrzucił starą warstwę skóry.
— Pozwalam ci za dużo jeść — powiedziała czule Wężyca. — Jesteś strasznie gnuśnym stworzeniem.
Wężyca podciągnęła kolana pod brodę. Na tle czarnych skał wzorki na skórze grzechotnika wyglądały równie wyraźnie jak białe łuski Mgły. Ani węże, ani ludzie nie zdołali się jeszcze przystosować do rządzących tym światem praw.
Mgła zniknęła z pola widzenia, ale Wężyca się tym nie zmartwiła. Oba węże były do niej bardzo przywiązane i wiedziała, że zbyt daleko od niej nie odpełzną, bowiem żaden z nich nie potrafił uwolnić się od wpojonych mu odruchów. Uzdrowicielka miała więc pewność, że Mgła i Piasek wrócą do niej, kiedy tylko usłyszą znajome wibracje wywołane uderzeniem dłoni o ziemię.
Wężyca oparła się o ogromny głaz, owinięta w otrzymany od Arevina strój. Zastanawiała się, co też ten człowiek może teraz robić. Jego ludzie byli nomadami, zajmującymi się wypasem wielkich wołów piżmowych, które dawały im delikatną, jedwabistą wełnę. Gdyby chciała ponownie ich spotkać, musiałaby przedsięwziąć specjalne poszukiwania. Nie wiedziała, czy to kiedykolwiek będzie możliwe, a przecież tak bardzo chciałaby zobaczyć jeszcze Arevina.
Gdyby jednak ponownie się z nimi spotkała, przypomniałaby sobie o śmierci Trawy (jeśli w ogóle o niej kiedykolwiek zapominała). Ale to jej błędny osąd doprowadził do tej tragedii. Oczekiwała od członków plemienia, że uwierzą jej na słowo i nie będą się bać, a oni mimowolnie wykazali, jak zgubna może być taka niefrasobliwość.
Otrząsnęła się z przygnębienia. Mogła się teraz zrehabilitować. Gdyby udało się jej wybrać z Jesse i dowiedzieć się, skąd pochodzą węże snu, a potem jednego z nich złapać… Gdyby dowiedziała się wreszcie, dlaczego te stwory nie rozmnażają się na Ziemi, mogłaby wtedy stanąć dumnie przed swoimi nauczycielami, triumfując w dziedzinie, w której całe pokolenia uzdrowicieli nie odniosły jeszcze sukcesu.
Nadszedł czas powrotu do obozu. Chcąc znaleźć Mgłę, Wężyca weszła na niewielkie usypisko pokruszonych skał, które zamykało wejście do kanionu. Kobra leżała zwinięta na dużej bazaltowej płycie.
Dotarłszy na szczyt wzniesienia, uzdrowicielka sięgnęła po Mgłę, podniosła ją i pogłaskała po wąskiej głowie. Ze złożonym kapturem nie wyglądała groźnie, choć było przecież inaczej. Kobra nie potrzebowała ogromnych szczęk, by wsączyć w ofiarę śmiertelną dawkę jadu.
Kiedy Wężyca się odwróciła, jej wzrok przyciągnął wspaniały widok zachodzącego słońca, które rozlewało się pomarańczową plamą na horyzoncie, rozsyłając wokół siebie fioletowe i cynobrowe promienie.