Выбрать главу

Wtedy to Wężyca zauważyła rozsiane na pustyni kratery. Cała ziemia w tych okolicach pokryta była wielkimi, okrągłymi basenami. Te z nich, które leżały na ścieżce rozlanej lawy, zlewały się z otoczeniem, inne zaś były wyraźniejsze — wielkie wyrwy w ziemi, niepodatne na wieloletnie działanie piasku. Wielkość i rozmieszczenie kraterów świadczyło o tym, że mogły mieć tylko jedno źródło — wybuch nuklearny. Sama wojna dawno już się skończyła i mało kto o niej pamiętał, ponieważ zginęli w niej wszyscy, których choć trochę obchodziły przyczyny jej zaistnienia.

Wężyca przyglądała się tym zniszczonym terenom i cieszyła się, że obserwuje je z daleka. W takich miejscach widzialne i niewidzialne pozostałości po wojnie przetrwały aż do tych czasów. I nie znikną nawet wiele lat po jej śmierci. Kanion, w którym stacjonowali Wężyca i partnerzy, również nie był zupełnie bezpieczny, ale ich pobyt tutaj nie był przecież długi.

Pośród oświetlonych słońcem gruzów zamajaczyło coś, co wyraźnie do tego miejsca nie pasowało. Wężyca poczuła niepokój, jak gdyby spojrzała na zjawisko, którego nie wolno jej było oglądać.

Były to rozkładające się zwłoki konia, leżące na krawędzi jednego z kraterów. Sztywne kończyny zwierzęcia sterczały groteskowo w powietrze, wystając z nabrzmiałego już poważnie ciała. Złota uzda na głowie konia połyskiwała szkarłatnie i pomarańczowo.

Wężyca odetchnęła z jękiem.

Pobiegła do torby i wetknęła do niej Mgłę. Następnie podniosła Piaska i ruszyła w stronę obozu, przeklinając grzechotnika, który próbował owinąć się wokół jej ramienia. Zatrzymała się i pozwoliła mu wśliznąć się do swojej przegródki. Potem rzuciła się do biegu, zapinając po drodze zamek torby, która obijała się o jej nogę.

Dobiegła zadyszana do namiotu i weszła szybko do środka. Me-rideth i Alex spali. Wężyca przyklękła obok Jesse i ostrożnym ruchem odciągnęła prześcieradło.

Od chwili gdy po raz ostatni ją badała, minęła zaledwie godzina. Sińce na boku ściemniały, a całe ciało Jesse nabrało czerwonego zabarwienia. Wężyca dotknęła jej czoła, które okazało się gorące i suche. Chora nie reagowała. Kiedy uzdrowicielka cofnęła dłoń, gładka skóra leżącej kobiety wydawała się jeszcze ciemniejsza. Wężyca obserwowała ją przez kilka minut, podczas których z przerażeniem stwierdziła, że wskutek pęknięcia naczyń włosowatych utworzył się kolejny siniak. Niebezpieczny dla Jesse był zatem nawet najlżejszy dotyk, bowiem promieniowanie uszkodziło ścianki tych naczyń. Bandaż owinięty na udzie chorej nagle zaczerwienił się od krwi. Wężyca zacisnęła pięści. Trzęsła się cała, jakby do szpiku kości przenikał ją lodowaty chłód.

— Merideth!

Kobieta obudziła się, ziewnęła i wymruczała nieprzytomnym głosem:

— Co się stało?

— Ile czasu zajęło wam odnalezienie Jesse? Czy ona upadła w okolicach kraterów?

— Tak. Przeszukiwała te tereny. Po to tutaj jesteśmy… Inni rzemieślnicy nie mogą się z nami równać, ponieważ Jesse znajduje tu takie rzeczy… Ale tym razem na krawędzi krateru… Znaleźliśmy ją wieczorem.

„Cały dzień — pomyślała Wężyca. — Musiała być w jednym z większych kraterów”.

— Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym?

— O czym?

— Te kratery są niebezpieczne.

— Wierzysz w te wszystkie stare legendy? Uzdrowicielko, my przyjeżdżamy tu od dziesięciu lat i nigdy nic złego się nam nie przytrafiło.

Nie była to dobra pora na nerwową dyskusję. Wężyca ponownie spojrzała na Jesse i uświadomiła sobie, że lekkomyślność tej dziewczyny i pogarda dla niebezpieczeństwa wykazywana przez jej partnerów mogły niechcący okazać się dla chorej nadzwyczaj łaskawe. Wężyca wiedziała, jak obchodzić się ze skutkami napromieniowania, ale skala tego problemu zupełnie ją przerastała. Cokolwiek by teraz zrobiła, mogłaby tylko przedłużyć agonię tej biednej kobiety.

— Co się stało? — W głosie Merideth po raz pierwszy pojawił się strach.

— Jesse ma chorobę popromienną.

— Chorobę popromienną? Jak to możliwe? Jadła i piła to samo, co my.

— To pochodzi z krateru. Ziemia jest tam skażona. Legendy nie kłamią.

Pomimo ciemnej opalenizny Merideth zbladła.

— No to zrób coś! Pomóż jej!

— Nie mogę.

— Nie mogłaś jej pomóc przy złamaniach i nie możesz pomóc jej teraz…

Patrzyły na siebie, urażone i wzburzone. Merideth pierwsza spuściła wzrok.

— Przepraszam. Nie miałam prawa…

— Na bogów, Merideth, chciałabym być wszechwładna, ale tak niestety nie jest.

Ich głośna rozmowa zbudziła Alexa. Wstał i podszedł do nich, przeciągając się i drapiąc po całym ciele.

— Czas już… — Patrzył raz na jedną kobietę, raz na drugą, a potem spojrzał na Jesse. — Och, bogowie…

Miejsce na czole Jesse, którego wcześniej dotknęła uzdrowicielka, powoli nabrzmiewało krwią.

Alex rzucił się w stronę posłania nieprzytomnej partnerki, ale Wężyca go przytrzymała. Próbował ją odepchnąć.

— Alex, ja tylko lekko dotknęłam. W ten sposób jej nie pomożesz.

Patrzył na nią niewidzącym wzrokiem.

— Jeśli nie tak, to jak?

Wężyca potrząsnęła głową.

Alexowi do oczu nabiegły łzy. Wyrwał się z uścisku uzdrowicielki.

— To niesprawiedliwe!

Wybiegł z namiotu. Merideth chciała wyjść tuż za nim, ale przy wyjściu się zawahała i popatrzyła znowu na Wężycę.

— On nie rozumie. Jest jeszcze młody.

— Rozumie — powiedziała Wężyca. Pogładziła czoło Jesse, starając się nie naciskać na skórę. — Poza tym ma rację. To rzeczywiście jest niesprawiedliwe. A zresztą czy sprawiedliwość w ogóle istnieje?

Zamilkła, gdyż nie chciała ujawniać Merideth własnego rozgoryczenia, wywołanego przez los Jesse. A za ten los odpowiadała przecież niefrasobliwość i szaleństwo innych pokoleń ludzi.

— Merry? — Jesse trzymała w powietrzu drżącą rękę.

— Jestem tutaj. — Merideth wyciągnęła ku niej dłoń, lecz powstrzymała się i nie dotknęła partnerki.

— Co się dzieje? Dlaczego ja… — Zamrugała powoli. Oczy miała nabrzmiałe krwią.

— Delikatnie — szepnęła Wężyca.

Merideth ujęła ostrożnie palce Jesse.

— Czy już wyjeżdżamy?

W głosie chorej kryło się przerażenie, jakby sama przed sobą nie chciała przyznać, że sprawy nie mają się najlepiej.

— Nie, kochanie.

— Tak tu gorąco…

Próbowała unieść głowę, ale nagle zamarła bez tchu. W głowie Wężycy bezwiednie pojawiła się informacja, będąca efektem wpojonych w nią zimnych, nieludzkich, analitycznych odruchów myślowych: Jesse ma krwotok wewnętrzny. Ale co się stanie z jej mózgiem?

— Jeszcze nigdy tak nie bolało. — Spojrzała na Wężycę, nie odwracając głowy. — To coś innego. To jest jeszcze gorsze.

— Jesse, ja…

Uzdrowicielka zrozumiała, że płacze, kiedy poczuła na ustach słony smak, wymieszany z okruchami pustynnego pyłu. Słowa uwięzły jej w gardle. Do namiotu wrócił Alex. Jesse usiłowała jeszcze coś powiedzieć, ale z jej ust dobywało się tylko ciężkie sapanie.

Merideth chwyciła ramię Wężycy, która poczuła wbijające się w jej skórę paznokcie.

— Ona umiera.

Węży ca kiwnęła głową.

— Uzdrowiciele umieją pomóc… wiedzą, jak…