Wężyca wstała i wyszła z namiotu. Trzęsły jej się kolana, zaś ramiona i kark bolały od ciągłego napięcia. Usiadła na twardym, ziarnistym piasku i zapragnęła, by ta noc dobiegła wreszcie końca.
Spojrzała na niebo, a raczej wąski jego wycinek widoczny między ścianami kanionu. Chmury wyglądały dziś na wyjątkowo gęste, bo chociaż księżyc nie wzeszedł jeszcze na tyle wysoko, by dało się go dostrzec, przynajmniej trochę światła powinno rozjaśniać ciemne niebo. Wężyca uzmysłowiła sobie nagle, że chmury nie są zbyt gęste, lecz — przeciwnie — niezwykle lekkie i ruchliwe, czyli zbyt wątłe, by rozpraszać światło. Poruszały się na wietrze, który unosił je wysoko nad ziemią. W pewnym momencie ciemna masa chmur pękła na dwoje i Wężyca zobaczyła nie przysłonięte już niczym niebo — czarne, bezkresne, mieniące się wielobarwnymi światełkami. Patrzyła na nie z nadzieją, że chmury nie zejdą się ponownie, i zapragnęła, by ktoś teraz przy niej był. Wokół niektórych z tych gwiazd krążyły planety, a na nich być może żyli ludzie. I może to oni pomogliby Jesse, gdyby wiedzieli o jej istnieniu. Zastanawiała się, czy ich plan miał jakiekolwiek szansę powodzenia, czy Jesse zgodziła się na jego realizację, ponieważ mimo wszystko pragnęła dalej żyć.
Ktoś z obecnych w namiocie odsłonił właśnie jasną kulę z komórkami świetlnymi. Błękitna bioluminescencja wylała się na zewnątrz, rozjaśniając fragment pokrytej czarnym piaskiem ziemi.
— Uzdrowicielko, Jesse prosi, byś do niej przyszła.
Kontury Merideth odcinały się od jasnego tła; jej głos był matowy, a wysoka sylwetka emanowała krańcowym wręcz udręczeniem.
Wężyca wniosła kobrę do namiotu. Merideth nie powiedziała ani słowa. Alex rzucił jej spojrzenie pełne niepewności i strachu, a Jesse powitała uzdrowicielkę spojrzeniem. Oboje partnerzy stali przy łóżku chorej niczym chroniący jej strażnicy. Wężyca nagle się zatrzymała. Znała już własną decyzję, ale ostatnie słowo należało do Jesse.
— Pocałujcie mnie — rzekła Jesse. — A potem zostawicie nas same.
Merideth odwróciła się ku niej gwałtownym ruchem.
— Nie możesz nam teraz kazać odejść!
— Wystarczy już niemiłych wspomnień.
Powiedziała to głosem drżącym z wyczerpania. Kosmyki włosów przykleiły się do jej czoła i policzków, a cała twarz przedstawiała obraz zmagania się wytrwałości ze skrajnym wyczerpaniem. Widzieli to zarówno Wężyca, jak i Alex, ale Merideth stała dalej nieporuszona, przygarbiona, wpatrzona w ziemię.
Alex przyklęknął i przysunął do ust rękę Jesse. Całował ją niemal z nabożną czcią — najpierw palce, potem policzki, wreszcie usta. Położyła mu na ramieniu swoją dłoń, chcąc go jeszcze przez chwilę przy sobie zatrzymać. Uniósł się powoli bez słowa, popatrzył na Wężycę i wyszedł z namiotu.
— Merry, pożegnaj się ze mną, zanim wyjdziesz.
Z uczuciem rezygnacji Merideth przyklękła obok Jesse i odgarnęła włosy z jej zbolałej twarzy. Objęła ją ramionami i przyciągnęła do siebie. Nawet nie próbowały się pocieszać.
Merideth wyszła z namiotu, wypełniwszy go wcześniej swoim milczeniem, które unosiło się w powietrzu dłużej, niż życzyła by sobie tego Wężyca. Kiedy odgłosy oddalających się kroków zlały się z szumem owiewającego namiot piasku, Jesse zadrżała, wydając z siebie dźwięk pośredni między jękiem i krzykiem.
— Uzdrowicielko?
— Jestem tu.
Wsunęła dłoń pod jej wyciągniętą rękę.
— Myślisz, że ten plan by się powiódł?
— Nie wiem — odparła Wężyca i przypomniała sobie, jak jedna z jej nauczycielek wróciła z Miasta, gdzie zastała zamknięte bramy i ludzi, którzy nie chcieli z nią rozmawiać. — Chciałabym wierzyć, że tak.
Usta Jesse stały się już zupełnie fioletowe, a dolna warga zaczęła pękać. Wężyca próbowała otrzeć krew, która była jednak bardzo rzadka i nie dawała się zatamować.
— Ale tam pojedź — wyszeptała Jesse.
— Dokąd?
— Do Miasta. Oni i tak mają wobec ciebie dług.
— Jesse, nie…
— Tak. Oni żyją pod kamiennym niebem i boją się wszystkiego, co pochodzi z zewnątrz. Mogą ci pomóc i sami twojej pomocy potrzebują. Za kilka pokoleń po prostu oszaleją. Powiedz im, że żyłam i byłam szczęśliwa. Powiedz im, że nie umarłabym, gdyby mówili prawdę. Twierdzili, że wszystko na zewnątrz zabija, więc ja myślałam, że nic nie może mnie zabić.
— Przekażę im twoją wiadomość.
— I nie zapomnij o swojej. Innym potrzebna jest…
Nie mogła już złapać tchu, a Wężyca czekała w milczeniu na kolejną prośbę Jesse. Po jej ciele spływał pot. Mgła wyczuła strapienie swej właścicielki i jeszcze szczelniej owinęła się wokół jej ramienia.
— Uzdrowicielko?
Wężyca poklepała delikatnie dłoń umierającej.
— Merry zabrała ze sobą cały ból. Proszę cię, pozwól mi odejść, zanim cierpienie powróci.
— Dobrze, Jesse. — Zdjęła kobrę z ramienia. — Postaram się, żeby to nie trwało długo.
Piękna, choć bardzo zniszczona twarz zwróciła się teraz w stronę uzdrowicielki.
— Dziękuję.
Wężyca cieszyła się, że Jesse nie wie, co za chwilę nastąpi. Mgła zaatakuje jedną z tętnic szyjnych, tuż pod szczęką, a wtedy jad wpłynie prosto do mózgu Jesse, natychmiast pozbawiając ją życia. Wężyca zaplanowała to bardzo dokładnie i beznamiętnie. Dziwiła się, że stać ją na taką jasność myślenia.
Zaczęła teraz hipnotyzować ją swoim kojącym głosem.
— Rozluźnij się. Ułóż swobodnie głowę, zamknij oczy, wyobraź sobie, że zasypiasz…
Trzymała Mgłę nad piersią Jesse, czekając, aż opadnie z niej wszelkie napięcie i skończą się lekkie drgawki. Po twarzy Wężycy spływały łzy, ale widziała wszystko bardzo wyraźnie. Widziała bijący na szyi Jesse puls. Mgła wysunęła i schowała język. Rozpostarła kaptur. Zaatakuje, jak tylko Wężyca zwolni uścisk.
— Głęboki sen, piękne obrazy…
Głowa Jesse osunęła się, odsłaniając gardło. Mgła prześliznęła się między palcami Wężycy, która w chwili, gdy jej dłoń się rozwarła, pomyślała jeszcze: „Czy muszę to zrobić?”
Nagle Jesse dostała konwulsji, jej plecy wygięły się w łuk, głowa wykręciła do tyłu, ramiona zesztywniały, a palce wygięły się niczym szpony drapieżnych zwierząt. Przestraszona Mgła przystąpiła do ataku. Jesse ponownie ogarnęły skurcze, zacisnęła mocno dłonie, a potem szybko je rozluźniła. W miejscu, w którym Mgła zatopiła swoje zęby, widniały dwie pulsujące kropelki krwi. Ciało Jesse jeszcze drżało, ale było już nieżywe.
W namiocie unosił się zapach śmierci i pozbawionego ducha ciała, na którym leżała sycząca kobra. Wężyca włożyła węża do torby i umyła ciało zmarłej tak starannie, jakby Jesse jeszcze żyła. Piękno tej kobiety zniknęło jednak wraz z życiem i zostało z niej tylko posiniaczone i naznaczone śmiertelnymi mękami ciało. Uzdrowicielka zamknęła jej oczy, a na twarz nasunęła poplamione prześcieradło.
Wyszła z namiotu, trzymając w ręce swoją skórzaną torbę. Me-rideth i Alex patrzyli, jak się do nich zbliża. Księżyc wzniósł się już na niebo i postacie obu partnerów przybrały szarawe zabarwienie.
— Po wszystkim — powiedziała. Jakimś cudem jej głos zupełnie się nie zmienił.
Merideth nie poruszyła się i nie powiedziała ani słowa. Alex chwycił dłoń Wężycy i pocałował ją tak, jak wcześniej całował rękę Jesse. Wężyca zrobiła krok do tyłu — nie chciała żadnych podziękowań.