Выбрать главу

W jednym regale znajdowały się środki przeciwbólowe — bardzo silne i skuteczne, które jednak zamiast wzmacniać organizm raczej go osłabiały. Wężyca odwróciła od nich wzrok; wstydziła się prosić o jeden z tych specyfików, w ten bowiem sposób przyznałaby się do utraty Trawy. Z drugiej strony gdyby w Podgórzu ktoś zachorował, na pewno musiałaby je zastosować.

— Jakoś sobie radzimy — odrzekła aptekarka. — Gdzie chcesz się zatrzymać? Czy mogę posyłać do ciebie ludzi?

— Oczywiście.

Wężyca wymieniła nazwę poleconej jej przez Grum gospody, zapłaciła za lekarstwa i opuściła aptekę wraz z właścicielką, która poszła potem w przeciwnym kierunku. Dziewczyna samotnie ruszyła ulicą.

Kątem oka dostrzegła jakąś postać w pustynnym płaszczu. Odwróciła się i przyjęła pozycję obronną. Strzała prychnęła i zastukała kopytami. Człowiek w płaszczu zatrzymał się.

Zakłopotana Wężyca wyprostowała się. To, co wzięła za strój pustynny, okazało się zwykłym płaszczem z kapturem. Zacieniona twarz była niewidoczna, ale na pewno nie należała do szaleńca.

— Czy mogę zająć ci chwilę, uzdrowicielko? — W głosie mężczyzny dało się słyszeć wahanie.

— Oczywiście.

Jeżeli ten człowiek zignorował jej dziwne zachowanie, ona również mogła o tym nie wspominać.

— Mam na imię Gabriel. Mój ojciec jest burmistrzem tego miasta. Przyszedłem zaprosić cię do naszej rezydencji.

— To bardzo miło z waszej strony. Chciałam zatrzymać się w gospodzie…

— To doprawdy wyborna gospoda — przerwał Gabriel — i jej właściciel byłby zachwycony twoją w niej obecnością. Jednakże mój ojciec i ja przynieślibyśmy hańbę Podgórzu, nie oferując ci tego, co jest tu najlepsze.

— Dziękuję — odparła Wężyca. Zaczynała odczuwać nie tyle zadowolenie, ile wdzięczność za gościnność okazywaną uzdrowicielom. — Przyjmuję wasze zaproszenie, ale muszę jeszcze powiadomić gospodę. Aptekarka powiedziała, że będzie tam posyłać ludzi, którzy chcą się ze mną spotkać.

Gabriel spojrzał na nią. Nie widziała wprawdzie jego twarzy, ukrytej w cieniu kaptura, lecz miała wrażenie, że dostrzegła uśmiech.

— Uzdrowicielko. Jeszcze przed północą wszyscy mieszkańcy doliny będą wiedzieli, gdzie cię znaleźć.

Poprowadził ją ulicami, które ciągnęły się wzdłuż górskich stoków, między parterowymi domami z czarnego kamienia. Kopyta koni oraz buty Wężycy i Gabriela stukały o brukowaną nawierzchnię, roznosząc się echem po okolicy. Ciąg budynków dobiegł końca, a ulica rozszerzyła się w kamienną drogę, oddzieloną od pionowej niemal stromizny jedynie grubym murem, sięgającym człowiekowi do pasa.

— W normalnych okolicznościach mój ojciec sam wyszedłby cię powitać — rzekł Gabriel. W jego głosie wyczuwało się nie tylko przeprosiny, ale również niepewność, jak gdyby chciał jeszcze coś dodać, ale nie umiał znaleźć właściwych słów.

— Nie przywykłam do tego, by witali mnie dygnitarze — powiedziała Wężyca.

— Powinnaś wiedzieć, że zaprosilibyśmy cię do nas w każdej sytuacji, nawet gdyby… — Gabriel zawiesił głos.

— Och — odparła Wężyca. — Twój ojciec jest chory.

— Tak.

— Możesz bez wahania prosić mnie o pomoc. To mój zawód.

A jeśli dostanę darmowe zakwaterowanie, to naprawdę więcej nie mogę oczekiwać.

Wężyca w dalszym ciągu nie widziała twarzy Gabriela, ale z jego głosu znikło napięcie.

— Nie chciałem tylko, byś sobie pomyślała, że za wszystko musimy dostać zapłatę.

Szli dalej w milczeniu. Droga zatoczyła łuk, omijając skałę, która wcześniej ograniczała im widoczność. Wężyca ujrzała rezydencję burmistrza — rozległą i wysoką, opierającą się jednym skrzydłem o zbocze góry. Czarny kamień został tu urozmaicony pasmami białej skały; ciągnęły się one tuż pod dachem, na którym od wschodu i od południa zamontowano baterie słoneczne. Okna pokoi na górze były ogromne i tworzyły łukowe sklepienia, które znakomicie pasowały do wieżyczek wznoszących się po obu stronach głównej fasady budynku. Prześwitujące przez nie światło dowodziło absolutnej doskonałości umieszczonego w nich szkła. Pomimo tych okien i wysokich rzeźbionych drzwi, rezydencja burmistrza była nie tylko pokazowym pałacem, ale również warowną fortecą. Na parterze nie było okien, drzwi zaś wyglądały na mocne i ciężkie. Najdalej wysunięte skrzydło budynku osłonięte było przez kolejną skałę, a brukowany dziedziniec kończył się stromym urwiskiem, które potem okazało się niższe i mniej strome niż w chwili, gdy Wężyca po raz pierwszy na nie spojrzała. Oświetlona ścieżka wiodła do podnóża tej skalnej ściany, przy której znajdowały się stajnie i małe pastwisko.

— Imponujące — stwierdziła Wężyca.

— To wszystko należy do Podgórza, chociaż mój ojciec mieszkał tu jeszcze przed moim przyjściem na świat.

Szli dalej kamienną drogą.

— Powiedz mi coś o chorobie ojca — poprosiła Wężyca.

Sądziła, że to nic poważnego, gdyż inaczej Gabriel bardziej by się niepokoił.

— Chodzi o wypadek na polowaniu. Przyjaciel ojca przebił mu nogę lancą, a on nie chce przyznać, że doszło do zakażenia. Boi się, że grozi mu amputacja.

— Jak to wygląda?

— Nie wiem. Nie pozwolił mi obejrzeć rany. Aż do wczoraj w ogóle nie chciał się ze mną widzieć — odparł Gabriel ze smutkiem i rezygnacją w głosie.

Wężyca spojrzała na niego zatroskana. Jeżeli jego uparty ojciec tak bardzo się bał, że zdołał znieść ostry ból, zakażenie mogło w tym stadium doprowadzić do martwicy tkanek.

— Nie znoszę amputacji — przyznała zupełnie szczerze Wężyca. — Nie masz pojęcia, czego już nie robiłam, żeby ich uniknąć.

Przy wejściu do rezydencji Gabriel krzyknął i ciężka brama otwarła się przed nimi. Pozdrowił służącego i kazał mu zaprowadzić Strzałę i Wiewióra do położonej niżej stajni.

Wężyca i Gabriel weszli do holu, w którym głosy niosły się echem, a gładko polerowane ściany odbijały postaci poruszających się w środku ludzi. Ponieważ nie było tam okien, wszystko tonęło w półmroku, ale kolejny służący pospiesznie zapalił gazowe lampy. Gabriel położył na podłodze zwinięty materac Wężycy, odrzucił kaptur i pozwolił, by płaszcz zsunął się z ramion. Na gładkich ścianach widać było zniekształcone odbicie jego twarzy.

— Możemy tutaj zostawić twój bagaż. Ktoś zaniesie go na górę.

Wężyca zaśmiała się w duchu, słysząc, jak jej materac otrzymuje miano „bagażu”. Poczuła się, jak bogaty kupiec, gotujący się do wyprawy handlowej.

Gabriel odwrócił się w jej stronę. Wężyca po raz pierwszy ujrzała jego twarz i wstrzymała oddech. Mieszkańcy Podgórza wiedzieli, że są piękni. Ten młody mężczyzna był tak szczelnie zasłonięty, że Wężyca zaczęła już podejrzewać, iż jest brzydki albo ma zdeformowaną twarz. W rzeczywistości Gabriel był najpiękniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek widziała. Był proporcjonalnie zbudowany. Twarz miał szeroką, choć jej rysy nie były tak ostre jak u Arevina. Jego oblicze cechowało się wrażliwością i większą tendencją do uzewnętrzniania uczuć. Kiedy się do niej zbliżył, stwierdziła, że ma intensywnie niebieskie oczy. Jego skóra była tej samej barwy co ciemnoblond włosy. Wężyca nie umiała powiedzieć, na czym polega piękno tego człowieka. Czy chodzi o symetrię i harmonijność rysów twarzy i jego nieskazitelną cerę? A może o cechy trudniejsze do uchwycenia albo o wszystko to razem wzięte? Tak czy inaczej, Gabriel był dla niej zachwycający.