Spojrzał na nią z wyczekiwaniem. Zrozumiała, że Gabriel chce, by zostawiła w tym miejscu również swoją torbę. Najwyraźniej nie zauważył, że wywarł na niej ogromne wrażenie.
— W środku są moje węże — powiedziała. — Noszę je ze sobą.
— Och… Przepraszam. — Zaczerwienił się od szyi aż po policzki. — Mogłem sam o tym pomyśleć…
— Nie szkodzi, to nie jest takie ważne. Powinnam chyba jak najszybciej pójść do twojego ojca.
— Oczywiście.
Weszli po szerokich, krętych schodach. Zbudowano je z kamiennych płyt, których brzegi zaokrągliły się z czasem pod stopami kroczących tam ludzi.
Wężyca nigdy wcześniej nie znała niewiarygodnie pięknego człowieka, który reagowałby na jakąkolwiek — nawet niezamierzoną I — krytykę z taką wrażliwością jak Gabriel. Ludzie o atrakcyjnym wyglądzie odznaczali się często ogromną pewnością siebie, nierzadko na granicy arogancji. Gabriel zaś wydawał się wyjątkowo podatny na najmniejsze zranienie. Wężyca zaczęła się zastanawiać, dlaczego tak jest.
W kamiennych budynkach grube ściany zapewniały mieszkańcom miasta stałą temperaturę wnętrza. Po długim okresie spędzonym na pustyni Wężyca cieszyła się z panującego w tej rezydencji chłodu. Wiedziała, że jest spocona i brudna po całodniowej przeprawie, ale nie czuła jeszcze zmęczenia. Trzymana w dłoniach skórzana torba dodawała jej otuchy. Miała nadzieję, że ojciec Gabriela zmaga się tylko ze zwykłą infekcją. Jeżeli amputacja nie okaże się konieczna, nie powinno być żadnych powikłań, a tym bardziej niebezpieczeństwa śmierci. Cieszyła się na myśl, że najpewniej nie będzie musiała oglądać zgonu kolejnego ze swych pacjentów.
Szła za Gabrielem po krętych schodach. Mężczyzna nie zwolnił nawet na ich szczycie, ale Wężyca zatrzymała się, żeby rzucić okiem na ogromną komnatę. Z przydymionego szkła w łukowym oknie w górnej partii wieży rozciągał się widok na tonącą w zmierzchu dolinę. Panorama ta zupełnie zdominowała pomieszczenie i doskonale o tym wiedziano, gdyż oprócz dużych białych pufów nie było tam żadnych mebli. Podłoga była dwupoziomowa — wyżej znajdowało się półkole przylegające do czarnej ściany ze schodami, a niższy krąg stykał się z oknem.
Wężyca usłyszała gniewne okrzyki i chwilę później z pobliskiego pokoju wybiegł stary człowiek, który wpadł prosto na Gabriela. Kiedy ten piękny mężczyzna odzyskał równowagę, i złapał starca za ramię, a tamten uczynił dokładnie to samo. Spojrzeli na siebie posępnym wzrokiem, nie dostrzegając zawartego w tej sytuacji humoru.
— Jak on się czuje? — zapytał Gabriel.
— Gorzej — odparł starszy mężczyzna. Popatrzył na Wężycę.
— Czy ona…?
— Tak. Przyprowadziłem uzdrowicielkę. — Odwrócił się do niej, żeby przedstawić staruszka. — Brian jest prawą ręką mojego ojca. Nikt inny nie może się do niego zbliżać.
— Teraz to nawet ja nie mogę — rzekł Brian. Odgarnął z czoła gęste białe włosy. — Nie pozwala mi obejrzeć swojej nogi. Tak bardzo go boli, że między stopą i kocem położył poduszkę. Twój ojciec, panie, jest bardzo upartym człowiekiem.
— Nikt nie wie o tym lepiej niż ja.
— Przestańcie hałasować! — krzyknął ojciec Gabriela. — Nie macie odrobiny szacunku? Wynoście się z moich pokoi.
Gabriel wyprostował ramiona i spojrzał na Briana.
— Lepiej wejdźmy do środka.
— Beze mnie, panie — powiedział Brian. — On mnie tam nie chce. Zabronił mi wchodzić, aż nie zawoła.
Starszy mężczyzna wyglądał na bardzo przygnębionego.
— Nie przejmuj się tym. On wcale tak nie myśli. Na pewno nie chciał ciebie urazić.
— Naprawdę tak sądzisz, panie? Nie chciał mnie urazić?
— Ciebie z pewnością nie chciał urazić. Jesteś mu potrzebny.
Ja nie mogę tego o sobie powiedzieć.
— Gabrielu… — zaczął Brian, porzucając pozę sługi.
— Nie posuwaj się za daleko — przerwał mu lekkim tonem syn burmistrza. — Spodziewam się, że ojciec wkrótce wezwie cię do siebie.
Gabriel wszedł do pokoju ojca. Kiedy tuż po nim znalazła się tam Wężyca, musiała przez moment przyzwyczajać wzrok do ciemności, ponieważ na oknach zaciągnięte były zasłony i nie paliła się żadna lampa.
— Witaj, ojcze — powiedział Gabriel.
— Wyjdź stąd. Zabroniłem ci zakłócać mój spokój.
Podobnie jak wszyscy mieszkańcy Podgórza, ojciec Gabriela był przystojny. Wężyca stwierdziła to nawet pomimo pomarszczonej troskami twarzy. Miał bladą cerę, czarne oczy i czarne zmierzwione włosy. Gdy był zdrowy, musiał wyglądać imponująco i na pewno bez trudu mógł rządzić każdą grupą ludzi. Jego uroda różniła się jednak od urody Gabriela — Wężyca umiała ją docenić, ale nie wydawała się jej pociągająca.
— Nie potrzebuję uzdrowicielki — powiedział. — Odejdź stąd.
Przyprowadźcie Briana.
— Wystraszyłeś go i zraniłeś, ojcze.
— Zawołaj go.
— Przyszedłby tu na pewno, ale on nie może ci pomóc. Pomoże ci za to uzdrowicielka. Proszę… — głos Gabriela pobrzmiewał tonem desperacji.
— Gabrielu, zapal lampy, proszę — rzekła Wężyca. Zbliżyła się do łóżka burmistrza.
Kiedy Gabriel spełnił prośbę dziewczyny, ojciec natychmiast odwrócił się od światła. Miał obrzęknięte powieki, a oczy nabiegłe krwią. Poruszył głową.
— Będzie gorzej — powiedziała łagodnie Wężyca — jeżeli nie przestaniesz się ruszać. W końcu i tak nie zdołasz zmienić pozycji, ponieważ zakażenie jadem za bardzo cię osłabi. A potem umrzesz.
— I kto tu mówi o jadzie!
— Nazywam się Wężyca. Jestem uzdrowicielką. Nie zajmuję się jadami.
Nie zareagował na jej znaczące imię, ale Gabriel natychmiast spojrzał na nią z szacunkiem i obawą.
— Węże! — warknął burmistrz.
Wężyca nie miała zamiaru tracić czasu na kłótnie i perswazje. Podeszła do stóp łóżka i odchyliła koc, żeby obejrzeć ranną nogę burmistrza. Próbował usiąść i zaprotestować, ale po chwili opadł na plecy. Oddychał ciężko, a na jego bladej twarzy lśniły kropelki potu.
Gabriel podszedł do Wężycy.
— Lepiej, żebyś z nim teraz został — powiedziała. Czuła silny zapach infekcji.
Noga nie wyglądała najlepiej. Rozpoczęła się gangrena, mięśnie spuchły i czerwone pasemka sięgały aż do uda burmistrza. Za kilka dni tkanka zacznie obumierać, sczernieje i pozostanie już tylko amputacja.
Odór stał się silniejszy, wręcz mdły. Gabriel wyglądał bardziej blado niż jego ojciec.
— Nie musisz tu zostawać — powiedziała Wężyca.
— Ja… — Przełknął ślinę i zaczął jeszcze raz: — Już dobrze.
Wężyca przykryła kocem spuchniętą stopę, starając się jej nie podrażnić. Leczenie burmistrza nie powinno być trudne. Problemem mogła okazać się tylko jego obronna i agresywna zarazem postawa.
— Potrafisz mu pomóc? — zapytał Gabriel.
— Sam mogę mówić za siebie! — powiedział burmistrz.
Gabriel spuścił wzrok z tajemniczym wyrazem twarzy. Ojciec ten gest zignorował, ale Wężyca odniosła wrażenie, że kryje się za tym uczucie smutku i rezygnacji, w którym brak choćby odrobiny zagniewania. Gabriel odwrócił się i zajął gazowymi lampami.
Wężyca usiadła na brzegu łóżka i dotknęła czoła burmistrza. Jak się spodziewała, miał wysoką gorączkę.
Odwrócił się.
— Nie patrz na mnie.
— Możesz mnie ignorować — rzekła Wężyca. — Możesz nawet kazać mi wyjść. Ale nie możesz zignorować infekcji, która nie ustąpi dlatego, że jej to rozkażesz.