Stukanie do drzwi uwolniło ją od takich myśli.
— Proszę!
Do pokoju wszedł Gabriel i Wężyca raz jeszcze znalazła się pod wrażeniem jego urody.
— Brian mówił mi, że z ojcem już lepiej.
— To prawda.
— Dziękuję za pomoc. Wiem, że ojciec bywa bardzo trudny. — Zawahał się, rozejrzał po pokoju i wzruszył ramionami. — Tak…
Przyszedłem sprawdzić, czy mógłbym coś dla ciebie zrobić.
Pomimo całego zatroskania zachowywał się łagodnie i kulturalnie, czym zjednał sobie Wężycę w takim samym stopniu jak swoją urodą. Poza tym była przecież samotna. Postanowiła skorzystać z jego uprzejmej propozycji.
— Owszem — powiedziała. — Dziękuję.
Stanęła przed nim, położyła dłoń na jego policzku, wzięła za rękę i poprowadziła w stronę kanapy. Na niskim stoliku pod oknem stała butelka wina i kieliszki.
Wężyca zauważyła, że Gabriel spurpurowiał.
Nie znała wprawdzie obyczajów pustynnych, ale wiedziała, jakie zwyczaje panują w górach: nie nadużyła jego gościnności, zresztą to przecież on wyszedł z propozycją. Spojrzała na niego i chwyciła za ramiona tuż nad łokciami. Gabriel był teraz zupełnie blady.
— Gabrielu, co się stało?
— Ja… Chyba źle się wyraziłem. Nie miałem na myśli… Jeśli chcesz, mogę ci kogoś przysłać…
Zmarszczyła brwi.
— Gdybym chciała „kogoś”, mogłam go wynająć w mieście.
Zależało mi na kimś, kto mi się podoba.
Patrzył na nią ze słabym uśmiechem wyrażającym wdzięczność. Zapewne przestał golić brodę i pozwolił jej rosnąć w dniu, w którym postanowił opuścić dom ojca, ponieważ na jego policzkach widać było delikatny, rudozłoty zarost.
— Dziękuję ci — powiedział.
Poprowadziła go na kanapę, kazała usiąść i sama spoczęła obok niego.
— Co się stało?
Potrząsnął głową. Włosy opadały mu na czoło, przysłaniając oczy.
— Gabrielu, zauważyłeś chyba, że jesteś piękny.
— Tak — uśmiechnął się smutno. — Wiem o tym.
— Czyżbyś nie umiał tego docenić? A może to ja nie przypadłam ci do gustu? Bogowie świadkiem, że mojej urodzie daleko do piękności mieszkańców Podgórza. A jeśli wolisz mężczyzn, potrafię to zrozumieć. — Nie mogła pojąć, co go od niej odpychało.
Nie zareagował na żadną z jej sugestii. — Może jesteś chory? Jeśli tak, to właśnie mnie powinieneś o tym powiedzieć.
— Nie jestem chory — rzekł łagodnym głosem, nie patrząc jej w oczy. — I nie o ciebie tu chodzi. To znaczy… Gdybym miał kogoś wybrać… Cieszę się, że masz o mnie dobre zdanie.
Wężyca czekała, aż skończy.
— Gdybym został, postąpiłbym wobec ciebie nieuczciwie. Ja mógłbym…
W tym momencie Wężyca powiedziała:
— Chodzi o sprawę między tobą i ojcem. To dlatego wyjeżdżasz.
Gabriel kiwnął głową.
— I on ma rację, chcąc, bym wyjechał.
— Ponieważ nie spełniłeś jego oczekiwań? — Wężyca potrząsnęła głową. — Karanie nic tu nie da, jest głupie i samolubne. Chodź ze mną do łóżka, Gabrielu. Nie będę niczego od ciebie wymagać.
— Nie rozumiesz — powiedział smutnym głosem Gabriel.
Wziął jej rękę, przyłożył do swojej twarzy i potarł opuszkami jej palców po delikatnym zaroście. — Nie mogę dotrzymać zobowiązania, którego podejmują się kochankowie. Nie wiem dlaczego. Miałem co prawda dobrego nauczyciela, ale nie radzę sobie z biokontrolą. Próbowałem, o bogowie, naprawdę próbowałem.
W jego błękitnych oczach pojawił się błysk. Zwolnił uścisk na jej dłoni i opuścił rękę. Wężyca ponownie pogładziła go po policzku i objęła ramieniem, starając się nie okazywać zaskoczenia. Umiałaby zrozumieć impotencję, ale brak kontroli! Nie wiedziała, co mu powiedzieć, a to przecież on miał jej więcej do powiedzenia i rozpaczliwie chciał się czymś z nią podzielić. Wyczuła to po silnym napięciu całego ciała. Gabriel miał zaciśnięte pięści. Nie chciała ponaglać — wystarczająco często w ten sposób go raniono. Szukała zatem łagodnych, okrężnych sposobów oznajmienia mu tego, co najczęściej mówiła otwarcie.
— Już dobrze — powiedziała. — Rozumiem. Uspokój się. Jeśli o mnie chodzi, nie musisz się tym przejmować.
Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, zdziwiony jak ta dziewczynka w stajni, kiedy Wężyca oglądała jej nowy siniec, a nie starą bliznę.
— Na pewno tak nie myślisz. Nie mogę z nikim o tym rozmawiać. Wszyscy byliby zniesmaczeni, tak jak mój ojciec. Nie mam im tego za złe.
— Możesz mi powiedzieć. Nie będę cię oceniać.
Po kolejnej chwili wahania zaczęły wylewać się z niego tłumione przez lata słowa.
— Miałem przyjaciółkę o imieniu Lea. Było to trzy lata temu.
Miałem wtedy piętnaście lat, a ona dwanaście. Kiedy po raz pierwszy zdecydowała się z kimś kochać, a nie tylko… no wiesz… bawić się… wybrała właśnie mnie. Nie miała jeszcze skończonego szkolenia, ale to nie powinno mieć znaczenia, ponieważ ja swoje już skończyłem. Tak przynajmniej myślałem.
Oparł głowę o ramię Wężycy i patrzył niewidzącym wzrokiem w czarne okna.
— Może źle się stało, że nie pomyślałem o jakichś zabezpieczeniach — ciągnął Gabriel — ale do głowy mi nie przyszło, że mógłbym być płodny. Nigdy nie słyszałem o nikim, kto nie umiałby sobie radzić z biokontrolą. Może nie głęboki trans, ale płodność — zaśmiał się gorzko. — No i wąsy, ale one mi jeszcze wtedy nie rosły. — Wężyca poczuła, że wzruszył ramionami, gdyż gładka tkanina jego koszuli przesunęła się po szorstkim materiale jej nowego ubrania. — Kilka miesięcy później urządziliśmy dla niej przyjęcie, ponieważ doszliśmy do wniosku, że wcześniej niż zazwyczaj udało jej się opanować biokontrolę. Nikogo to nie zdziwiło. Lei wszystko przychodziło błyskawicznie. Jest bardzo inteligentna. — Przerwał na moment i ułożył się przy niej. Oddychał powoli i głęboko. — Ale to nie jej biokontrolą zatrzymała miesiączkowanie, tylko moja płodność. Miała dwanaście lat, była moją przyjaciółką, sama mnie wybrała, a ja prawie zrujnowałem jej życie.
Teraz Wężyca zrozumiała wszystko — jego nieśmiałość, brak pewności siebie, wstydliwość… To dlatego ukrywał swoją urodę pod kapturem, kiedy wychodził do miasta. Nie chciał, żeby go rozpoznawano. Nie chciał, żeby ktoś zaoferował mu miłość.
— Biedne dzieci — rzekła Wężyca.
— Chyba zawsze zakładaliśmy, że kiedyś zostaniemy partnerami… Wtedy, gdy oboje będziemy znać nasze cele, kiedy się ustatkujemy… Ale komu potrzebny jest partner niezdolny do biokontroli? Przecież wiadomo, że jeśli jedna strona straci kontrolę choćby na chwilę, druga strona nie może już nic. Partnerstwo nie może funkcjonować w ten sposób. — Gabriel zmienił pozycję. — Tak czy inaczej, ona nie chciała mnie upokorzyć i nikomu o tym nie powiedziała. Usunęła ciążę, ale była zupełnie sama. Stopień jej przeszkolenia jeszcze jej na to nie pozwalał i mało brakowało, a wykrwawiłaby się zupełnie i umarła.
— Nie możesz uważać siebie za kogoś, kto ją skrzywdził naumyślnie — powiedziała Wężyca, choć miała świadomość, że takie proste słowa nie pomogą mu pozbyć się żywionej do własnej osoby pogardy. Poza tym był jeszcze gniew ojca.
Nie mógł wiedzieć, że jest płodny, jeśli nie przeszedł wcześniej testów. Kiedy zaś poznało się odpowiednie techniki, najczęściej nie trzeba było się niczym martwić. Wężyca słyszała wprawdzie o ludziach niezdolnych do biokontroli, ale zdarzało się to niezbyt często. Tylko człowiek, który nie przejmuje się losem innych, mógłby wyjść bez szwanku z takiej historii, jaka stała się udziałem Gabriela. A on, rzecz jasna, bardzo się innymi ludźmi przejmował.