— Potem wyzdrowiała — rzekł syn burmistrza. — Aleja uczyniłem koszmarem to, co powinno dać jej rozkosz. Lea… Myślę, że chciała mnie jeszcze zobaczyć, lecz na to się nie zdobyła. Nie wiem, czy to ma jakiś sens.
— Owszem — rzekła Wężyca.
„Dwanaście lat… Być może wtedy po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że inni ludzie mogą mieć niekontrolowany wpływ na jej życie, niekiedy nawet bez jej wiedzy. Z taką świadomością dziecku pogodzić się jest bardzo trudno”.
— Chciała zajmować się obróbką szkła. Miała zostać asystentką Ashley.
Wężyca aż gwizdnęła z podziwu. Obróbka szkła to trudny zawód, cieszący się dużym szacunkiem. Tylko najbardziej utalentowani mogli budować lustra słoneczne. Trzeba było długich lat nauki, żeby posiąść umiejętność wytwarzania płytek drążonych i falistych, takich jak te, które znajdowały się w wieży. Natomiast Ash-ley nie była jedną z najlepszych — ona po prostu była najlepsza.
— Czy Lea musiała z tego zrezygnować?
— Tak. Wyglądało na to, że na zawsze, ale po roku wróciła.
Mimo to straciła cały rok życia. — Mówił powoli i starannie, jednak bez emocji, jak gdyby przechodził już przez to wszystko tyle razy, że umiał teraz wytworzyć dystans między sobą a wspomnieniami.
— Ja oczywiście wróciłem do swojego nauczyciela, ale kiedy zbadano moje reakcje, okazało się, że stałą temperaturę mogę utrzymać tylko przez kilka godzin. A to jest za mało.
— Nie — powiedziała w zamyśleniu Wężyca. Zastanawiała się właśnie, czy Gabriel miał dobrego nauczyciela.
Gabriel cofnął się nieco, żeby spojrzeć jej w twarz.
— Teraz rozumiesz, dlaczego nie mogę dziś z tobą zostać.
— Możesz. Proszę cię, zostań. Oboje jesteśmy samotni i możemy sobie wzajemnie pomóc.
Westchnął głęboko i gwałtownie się podniósł.
— Czy nie możesz pojąć… — krzyknął.
— Gabrielu.
Usiadł powoli, ale jej nie dotknął.
— Nie jestem dwunastolatką. Nie musisz się bać, że dasz mi dziecko, którego nie będę chciała. Uzdrowiciele nie mają dzieci. Sami bierzemy za to odpowiedzialność, ponieważ nie możemy pozwolić sobie na najmniejsze ryzyko.
— Nigdy nie macie dzieci?
— Nigdy. Kobiety ich nie rodzą, a mężczyźni ich nie płodzą.
Gabriel patrzył na nią bez słowa.
— Wierzysz mi.
— I dalej mnie chcesz, nawet wiedząc, że…?
W odpowiedzi Wężyca wstała i zaczęła rozpinać koszulę. Była nowa i guziki nie chciały przechodzić przez dziurki, toteż zdjęła ją w końcu przez głowę i rzuciła na podłogę. Gabriel podniósł się wolno, patrząc na nią onieśmielonym wzrokiem. Wężyca rozpięła mu koszulę i spodnie, on zaś wyciągnął ku niej ramiona. Spodnie zsunęły się z jego wąskich bioder, a na twarzy pojawił się rumieniec.
— Co się stało?
— Nikt nie widział mnie nagiego od czasu, gdy miałem piętnaście lat.
— No tak — uśmiechnęła się Wężyca. — Czas już najwyższy.
Ciało Gabriela okazało się równie piękne jak jego twarz. Wężyca ściągnęła z siebie spodnie i rzuciła je na podłogę. Zaprowadziła go do łóżka i wśliznęła się pod koc obok niego. Łagodne światło lampy rozjaśniało jego blond włosy i jasną skórę. Drżał.
— Rozluźnij się — wyszeptała Wężyca. — Nie ma pośpiechu.
To ma nam sprawić przyjemność.
Rozmasowała mu ramiona, z których powoli znikło napięcie. Zauważyła, że ona również jest napięta, ale było to napięcie pożądania, podniecenia i żądzy. Zastanawiała się, co w tej chwili robi Arevin.
Gabriel odwrócił się na bok i wyciągnął do niej rękę. Pieścili się wzajemnie, a Wężyca uśmiechała się do siebie. Pomyślała, że jedno spotkanie nie zrekompensuje mu trzech minionych lat, ale postanowiła dać z siebie wszystko. To mógł być dobry początek.
Szybko zrozumiała, że Gabriel celowo przedłuża grę wstępną. Chciał, żeby było jej dobrze, choć ciągle za dużo się martwił i myślał, jak gdyby miał przy sobie Leę — dwunastolatkę, której pierwsza przyjemność seksualna właśnie od niego zależała. Wężyca nie cieszyła się wcale tymi wysiłkami; czuła się, jakby pieścił ją z obowiązku. Próbował też starannie reagować na jej dotyk, a ponieważ mu się to nie udawało, z każdą chwilą był coraz bardziej zakłopotany. Wężyca delikatnie powiodła ustami po jego policzku.
Gabriel nagłym ruchem odsunął się od niej i zwrócony do niej plecami zwinął się w kłębek.
— Przepraszam — powiedział szorstkim głosem. Wężyca miała wrażenie, że płacze. Usiadła obok i pogłaskała go po ramieniu.
— Mówiłam, że nie będę niczego od ciebie wymagać.
— Ja ciągle myślę…
Pocałowała go w ramię, łaskocząc go swoim oddechem.
— To nie jest dobry czas na myślenie.
— Nie mogę nic na to poradzić. Umiem tylko przysparzać kłopotów i cierpienia. Kiedyś dawałem wcześniej rozkosz, ale teraz nawet na to nie mnie nie stać. Może inaczej się nie da.
— Gabriel, impotent też może dać radość innej osobie. Powinieneś o tym wiedzieć. A teraz chodzi o twoją przyjemność.
Nie odpowiedział, nawet na nią nie spojrzał. Wzdrygnął się, gdy wymówiła słowo „impotent”, gdyż tego nie zdążył jeszcze sobie wmówić.
— Myślisz, że nie jesteś ze mną bezpieczny, prawda?
Odwrócił się i popatrzył na nią.
— Lea nie była ze mną bezpieczna.
Wężyca podciągnęła kolana pod piersi i oparła o nie brodę. Patrzyła na Gabriela przez dłuższą chwilę, westchnęła i wyciągnęła rękę, chcąc pokazać mu swoje blizny i ślady po ukąszeniach.
— Po takim ukąszeniu umarłby każdy oprócz uzdrowiciela.
Szybko i nieprzyjemnie albo powoli i też nieprzyjemnie.
Zrobiła pauzę, żeby Gabriel mógł przyswoić sobie treść tych słów.
— Wiele czasu zajęło mi wykształcenie w sobie odporności na taki jad — ciągnęła. — Wiązało się z tym sporo nieprzyjemności.
Ja nigdy nie choruję, nie cierpię na żadne infekcje, nie będę miała raka. Moje zęby się nie psują. System odpornościowy uzdrowiciela jest tak silny, że reaguje na każdy obcy element. Większość z nas jest bezpłodna, ponieważ wytwarzamy przeciwciała na własne komórki rozrodcze, o cudzych nawet nie wspominając.
Gabriel podparł się na łokciu.
— W takim razie… Jeśli nie możesz mieć dzieci, dlaczego powiedziałaś, że uzdrowiciele nie mogą pozwolić sobie na ryzyko ich posiadania? Myślałem, że po prostu brakuje wam czasu. A zatem jeżeli ja…
— My wychowujemy dzieci! — wyjaśniła Wężyca. — Adoptujemy je. Pierwsze uzdrowicielki próbowały zajść w ciążę, ale większości z nich to się nie udało. A pozostałe rodziły dzieci zdeformowane i pozbawione mózgu.
Gabriel odwrócił się na plecy i wpatrywał w sufit. Westchnął głęboko.
— Bogowie…
— Skutecznie uczymy się kontroli nad płodnością — rzekła Wężyca.
Gabriel nie odpowiedział.
— Ciągle się martwisz. — Wężyca oparła się na łokciu obok niego, ale na razie go nie dotykała.
Spojrzał na nią ironicznym, choć pozbawionym humoru uśmiechem. Jego napięta twarz wyrażała zwątpienie.
— Ja chyba się boję.
— Wiem.
— Bałaś się kiedyś? Tak naprawdę?
— O tak — odparła Wężyca.
Położyła mu rękę na brzuchu. Przesuwała palcami po jego gładkiej skórze i delikatnych, ciemnozłotych włosach. Nie widać było, że drży, ale Wężyca wyczuwała przechodzące przez niego dreszcze.