Выбрать главу

Wężyca wstała, założyła nowe spodnie i sztywną koszulę, po czym wyszła za służącą, kierując się do apartamentu burmistrza.

Krew z otwartej rany zaplamiła posłanie, jednak Brian zrobił wszystko co trzeba i krwawienie już prawie ustało. Burmistrz był śmiertelnie blady, jego ręce drżały.

— Gdybyś nie wyglądał na chorego — rzekła Wężyca — porządnie bym cię zwymyślała. — Zajęła się bandażami. — Na szczęście masz świetnego opiekuna — dodała, gdy Brian wrócił ze świeżą pościelą i mógł usłyszeć jej słowa. — Mam nadzieję, że jest stosownie wynagradzany.

— Myślałem…

— Myśl sobie, co chcesz — przerwała mu Wężyca. — To bardzo godziwe zajęcie, ale nie próbuj już wstawać z łóżka.

— Dobrze — wymruczał, a Wężyca uznała to za obietnicę.

Postanowiła, że nie pomoże przy zmianie pościeli. Kiedy bywało to konieczne albo gdy kogoś lubiła, nie miała nic przeciwko takim zajęciom. Czasami jednak umiała być wręcz przesadnie dumna. Wiedziała, że traktuje burmistrza nazbyt szorstko, ale w tej chwili nie umiała zachować się inaczej.

Młoda służąca była wyższa od Wężycy i silniejsza od Briana. Z pewnością uda się jej unieść burmistrza z małą pomocą Briana. Dziewczyna patrzyła jednak z niepokojem, jak Wężyca wychodzi na korytarz, by wciąż boso wrócić do swojego łóżka.

— Panienko…

Wężyca odwróciła się. Młoda służąca rozejrzała się dokoła, jakby w obawie, że ktoś mógłby zobaczyć je razem.

— Jak masz na imię?

— Larril.

— Larril, ja jestem Wężyca i nie lubię, kiedy ktoś mówi do mnie „panienko”. Rozumiemy się?

Larril kiwnęła głową, ale nie wymówiła imienia Wężycy.

— O co chodzi?

— Uzdrowicielko… W twoim pokoju widziałam… Służący nie powinien takich rzeczy oglądać. Nie chcę przynieść wstydu nikomu z tej rodziny. — Jej głos drżał z napięcia. — Ale… Ale Gabriel…

On jest… — Była strasznie zmieszana i zawstydzona. — Gdybym zapytała Briana, co robić, on musiałby powiedzieć o tym swojemu panu. A to byłoby… niemiłe. Ty nie musisz się martwić. Nie przyszło mi do głowy, że syn burmistrza może…

— Larril — rzekła Wężyca. — Larril, jest dobrze. On wszystko mi powiedział. To ja za to odpowiadam.

— Wiesz, jakie jest… niebezpieczeństwo?

— Powiedział mi wszystko — powtórzyła Wężyca. — Nie jestem zagrożona.

— Zrobiłaś dobry uczynek — rzekła Larril.

— Bzdura. Ja chciałam z nim być. Poza tym lepiej znam się na kontroli niż dwunastoletnia dziewczynka albo osiemnastoletni mężczyzna.

Larril unikała jej wzroku.

— Ja też — powiedziała. — Było mi go żal. Ale ja… Ja się bałam. On jest tak piękny, że można… można się zapomnieć, zupełnie niechcący. Nie mogłam ryzykować. Dopiero za pół roku moje życie znowu będzie należeć do mnie.

— Byłaś niewolnicą?

Larril skinęła głową.

— Urodziłam się w Podgórzu. Rodzice mnie sprzedali. Przed wprowadzeniem przez burmistrza nowego prawa mogli jeszcze to zrobić. — Napięcie w jej głosie kłóciło się z rzeczowością jej słów.

— Dopiero długo potem dotarły do mnie pogłoski, że niewolnictwo zostało tu zakazane. Wtedy uciekłam, ale wróciłam. — Spojrzała na Wężycę ze łzami w oczach. — Nie złamałam danego słowa. — Wyprostowała się i mówiła już pewniejszym tonem. — Byłam dzieckiem i nie mogłam wybrać osoby, której miałabym służyć. Nie musiałam być lojalna wobec żadnego handlarza, ale miasto wykupiło moje dokumenty. A teraz jestem zobowiązana do lojalności wobec burmistrza.

Wężyca rozumiała, że wypowiedzenie tych słów wymagało wielkiej odwagi.

— Dziękuję ci — rzekła. — Dziękuję za to, co powiedziałaś o Gabrielu. Nikt się o tym nie dowie. Mam wobec ciebie dług wdzięczności.

— Uzdrowicielko, ależ skąd. Ja nie chciałam…

W głosie Larril dało się słyszeć jakieś nagłe zawstydzenie i Wężyca trochę się tym zaniepokoiła. Zastanawiała się, czy Larril pomyślała, że kierują nią podejrzane motywy natury osobistej.

— Nie o to mi chodziło — powiedziała Wężyca. — Czy mogę ci jakoś pomóc?

Larril pokręciła głową — tylko raz, krótko, w geście, którym bardziej przeczyła sobie samej niż Wężycy.

— Myślę, że nikt nie może mi pomóc.

— Powiedz mi.

Larril zawahała się, a potem usiadła na podłodze i ze złością podwinęła nogawkę spodni.

Wężyca przykucnęła tuż obok.

— Bogowie… — westchnęła.

Larril miała przebitą nogę — między piętą a ścięgnem Achillesa. Wyglądała tak, jakby ktoś użył w tym celu gorącego żelaza. W ranie znajdował się pierścień z szarego kryształu. Wężyca wzięła do ręki stopę Larril, a drugą dłonią dotknęła kółka. Miejsce spojenia było niewidoczne.

Wężyca zmarszczyła czoło.

— To jest czyste okrucieństwo.

— Oni mają prawo ukarać w ten sposób każdego, kto okaże im nieposłuszeństwo — rzekła Larril. — A ja próbowałam uciec i powiedzieli, że pomogą mi zapamiętać, gdzie jest moje miejsce.

W jej spokojnym głosie pojawiła się teraz złość. Wężyca zadrżała.

— Te znaki zawsze będą mnie niewolić — mówiła Larril. — Gdyby chodziło tylko o blizny, tak bardzo bym się nie przejmowała. — Wyciągnęła stopę z rąk Wężycy. — Widziałaś kopuły w górach? To z nich robią te pierścienie.

Wężyca popatrzyła na drugą stopę Larril, również przebitą, również z kółkiem. Rozpoznawała teraz szarą, półprzeźroczystą substancję. Wcześniej widziała ją tylko na niezniszczalnych kopułach, które spoczywały tajemniczo w najmniej oczekiwanych miejscach.

— Kowal próbował to przeciąć — powiedziała Larril. — Nie udało mu się nawet zadrasnąć kółka. Był tak zakłopotany, że jednym uderzeniem złamał żelazny pręt, bo chciał udowodnić, że jest kompetentny. — Dotknęła fragmentu twardego ścięgna, uwięzionego w delikatnym pierścieniu. — Kiedy kryształ stwardnieje, nie będzie go można nigdy usunąć. Tak samo jak z kopułami. Chyba że przetną mi ścięgno, a wtedy już zawsze będę kuleć. Czasami myślę, że nawet to byłoby lepsze. — Zsunęła nogawki, żeby zakryć pierścienie. — Jak widzisz, nikt tu nic nie poradzi. Wiem, że to tylko próżność. Niedługo będę wolna, bez względu na znaczenie tych kółek.

— Nie mogę ci pomóc — rzekła Wężyca. — To byłoby niebezpieczne.

— To znaczy, że mogłabyś coś zrobić?

— Można by spróbować coś zrobić w ośrodku uzdrowicieli.

— Och, uzdrowicielko…

— Larril, to się wiąże z ryzykiem. — Na własnej kostce pokazała jej, co należałoby uczynić. — Zamiast przecinać ścięgno, spróbowalibyśmy je odciągnąć. Wtedy może wypadłby pierścień. Ale przez pewien czas musiałabyś mieć nogę w gipsie. Poza tym nie ma pewności, że ścięgna prawidłowo by się zagoiły, a twoje nogi mogłyby stać się słabsze niż teraz. Kto wie, czy ścięgna w ogóle wrócą na swoje miejsce.

— Rozumiem… — powiedziała Larril z radością i nadzieją w głosie. Chyba wcale nie usłyszała słów Wężycy.

— Obiecasz mi jedną rzecz?

— Tak, uzdrowicielko. Oczywiście.

— Nie podejmuj na razie żadnej decyzji. Nie rób tego przed zakończeniem służby w Podgórzu. Poczekaj kilka miesięcy. Upewmi się — Kiedy już będziesz wolna, może stwierdzisz, że to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia.

Larril spojrzała na nią pytającym wzrokiem i Wężyca zrozumiała, że dziewczyna miałaby ochotę dowiedzieć się, jak ona sama czułaby się na jej miejscu. Takie pytanie byłoby jednak niegrzeczne.