Выбрать главу

Przez całe popołudnie Wężyca pracowała w parterowym pomieszczeniu położonej w centrum miasta gospody, gdzie z początku miała zamiar się zatrzymać. Właścicielka stworzyła jej znakomite warunki i już wieczorem ostatni z rodziców wyprowadził z pokoju rozpłakane dziecko. Żałowała, że nie ma przy niej Pauli, która mogłaby zabawiać pacjentów dowcipami i historyjkami.

Wężyca oparła się na krześle, zamknęła oczy, przeciągnęła się i ziewnęła. Po chwili usłyszała otwierające się drzwi, a potem kroki i szelest długiej sukni. Poczuła również ciepły aromat ziołowej herbaty.

Wężyca wyprostowała się, a Lainie, właścicielka gospody, położyła tacę na stoliku. Lainie była przystojną i sympatyczną kobietą w średnim wieku o dość mocno zbudowanym ciele. Usiadła, nalała dwa kubki herbaty i jeden z nich podała uzdrowicielce.

— Dziękuję — powiedziała Wężyca, wdychając unoszącą się znad napoju parę.

Przez kilka minut w milczeniu piły herbatę, a jako pierwsza przemówiła Lainie:

— Cieszę się, że przyjechałaś. Stanowczo za długo w Podgórzu nie było żadnego uzdrowiciela.

— Wiem — odparła Wężyca. — Nie możemy zbyt często zapuszczać się tak daleko na południe.

Zastanawiała się, czy Lainie wie tak samo dobrze jak ona, że przyczyną nie była odległość dzieląca Podgórze od ośrodka uzdrowicieli.

— Gdyby zamieszkał u nas jakiś uzdrowiciel — rzekła Lainie — wiem, że miasto nie szczędziłoby mu wyrazów wdzięczności.

Jestem pewna, że burmistrz poruszy z tobą ten temat, jak tylko wydobrzeje. Ja jestem członkiem rady i mogę cię zapewnić, że jego propozycja spotka się z aprobatą.

— Dziękuję ci, Lainie. Będę o tym pamiętać.

— To znaczy, że mogłabyś zostać?

— Ja?

Zdumiona Wężyca wpatrywała się w herbatę. Nawet nie przyszło jej do głowy, że to zaproszenie jest skierowane bezpośrednio do niej. Podgórze ze swymi pięknymi, zdrowymi mieszkańcami stanowiłoby dla nie chcącego uczyć innych uzdrowiciela wspaniałe miejsce do zamieszkania po latach spędzonych na ciężkiej pracy.

— Nie, nie mogę. Wyjeżdżam jutro rano. Ale po powrocie do domu opowiem innym uzdrowicielom o waszej propozycji.

— Na pewno nie chcesz tu zostać?

— Nie mogę. Nie mam prawa przyjmować takich propozycji.

— I jutro musisz nas opuścić?

— Tak. W Podgórzu nie ma dla mnie zbyt wiele pracy. Wy wszyscy jesteście zdrowi — powiedziała Wężyca z szerokim uśmiechem.

Lainie również się uśmiechnęła, ale jej głos pozostał poważny.

— Jeżeli chcesz wyjechać, ponieważ miejsce, w którym się zatrzymałaś… bo potrzebujesz czegoś lepszego do swojej pracy… — zawiesiła głos — moja gospoda zawsze stoi przed tobą otworem.

— Dziękuję. Gdybym miała zostać tu dłużej, na pewno bym się tutaj przeniosła. Nie chciałabym… nadużywać gościnności burmistrza. Ale ja naprawdę muszę jechać.

Spojrzała na Lainie, która znowu się uśmiechnęła. Obie kobiety wzajemnie się rozumiały.

— Zostaniesz tu na noc? — zapytała Lainie. — Musisz być zmęczona, a to przecież kawał drogi.

— Ależ nie. To przyjemna przejażdżka — odparła Wężyca. — Odprężająca.

Wężyca jechała ciemnymi uliczkami w stronę rezydencji burmistrza, a rytmiczne odgłosy kopyt Strzały ukołysały ją do snu. Wysoko nad nią unosiły się rozrzedzone tego wieczora chmury, a księżyc w ostatniej kwadrze rzucał cienie na drogę.

Nagle usłyszała odgłosy butów na bruku. Strzała gwałtownie odskoczyła w bok. Tracąc równowagę, Wężyca chwyciła się za łęk siodła i grzywę klaczy. Próbowała wciągnąć się z powrotem na konia, ale ktoś złapał ją za koszulę i usiłował ściągnąć na ziemię. Uderzyła napastnika jedną ręką. Pięść ześliznęła się po szorstkiej tkaninie. Uderzyła ponownie i tym razem trafiła. Mężczyzna jęknął i zwolnił uchwyt. Wdrapała się z powrotem na grzbiet klaczy i spięła ją kolanami. Strzała rzuciła się do przodu. Napastnik ciągle jednak trzymał się siodła. Wężyca słyszała odgłosy jego butów, próbował bowiem dotrzymać im kroku. Ciągnął teraz siodło, które w pewnym momencie wyśliznęło mu się z ręki i wróciło na swoje miejsce. Ułamek sekundy później Wężyca ściągnęła cugle. Torba z wężami zniknęła.

Wężyca zawróciła klacz i pogalopowała za uciekającym mężczyzną.

— Stój! — krzyknęła. Nie chciała, żeby Strzała wpadła na niego, ale napastnik jej nie posłuchał. Mógł dać susa w uliczkę, zbyt wąską dla konia z jeźdźcem, a zanim Wężyca zeskoczyłaby na ziemię, by za nim pobiec, już by go nie było.

Wężyca pochyliła się, chwyciła mężczyznę za ubranie i rzuciła się na niego całym ciałem. Oboje upadli i szamotali się na ziemi. Wcześniej złodziej zdołał się jeszcze odwrócić, tak że Wężyca zwaliła się prosto na bruk, przygnieciona jego ciężarem. Mimo to udało jej się go przytrzymać, choć próbował się oswobodzić, a ona ledwie łapała oddech. Chciała mu powiedzieć, żeby zostawił torbę, ale nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Uderzył ją i poczuła na czole ostry ból. Wężyca również wymierzyła cios i oboje potoczyli się po ulicy. Usłyszała, jak torba ze zgrzytem przesuwa się po bruku, toteż czym prędzej się na nią rzuciła; to samo uczynił zakapturzony mężczyzna. Wyrywali sobie torbę z grzechoczącym w środku Piaskiem niczym dzieci bawiące się w przeciąganie liny.

— Puść! — krzyknęła Wężyca.

Miała wrażenie, że zrobiło się ciemniej i wszystko staje się niewyraźne, ale nie czuła zawrotów głowy. Zamrugała i rzeczywistość zaczęła falować.

— Nic ci po niej!

Przyciągnął torbę do siebie, jęcząc rozpaczliwie. Przez moment wydawało się, że Wężyca zrezygnowała, ale potem nagłym ruchem wyrwała swoją własność. Była tak zdumiona skutecznością tego prostego triku, że upadła, lądując na biodrze. Krzyknęła z bólu, gdy z ziemią zetknęła się nadwrażliwa część jej łokcia. Zanim zdążyła ponownie się podnieść, napastnik uciekł w głąb ulicy.

Wężyca podniosła się, przyciskając do siebie posiniaczony łokieć, a w drugiej ręce trzymając rączkę torby. Mogło być gorzej. Otarła twarz, zamrugała i odzyskała ostrość wzroku. Do oczu spływała krew z rany na czole. Zrobiła krok i zachwiała się; prawe kolano było stłuczone. Pokuśtykała w stronę Strzały, która prych-nęła niepewnie, ale nie uciekła. Wężyca poklepała klacz. Nie miała już dzisiaj ochoty na konne przejażdżki. Chciała wypuścić Mgłę i Piaska, aby upewnić się, że nic im się nie stało, ale wiedziała, że klacz bardzo się niecierpliwi. Przywiązała więc torbę z powrotem do siodła i ponownie dosiadła swojego wierzchowca.

Wężyca zatrzymała klacz przed stajnią, która wyłoniła się z panującej już dokoła ciemności. Czuła się osłabiona i miała zawroty głowy. Chociaż nie straciła dużo krwi, a napastnik nie przyprawił jej o wstrząs mózgu, wywołany bójką przypływ adrenaliny zdążył już ustać i Wężyca była zupełnie pozbawiona energii.

Wciągnęła powietrze do płuc.

— Stajenny!

Przez chwilę nikt nie odpowiadał, a potem, pięć metrów nad jej głową, otworzyły się drzwi na stryszek.

— Jego tu nie ma, panienko — powiedziała Melissa. — On sypia w zamku. Mogę w czymś pomóc?

Wężyca uniosła wzrok. Melissa znajdowała się w cieniu, poza zasięgiem światła księżyca.

— Nie chciałam ciebie budzić…

— Co się stało, panienko? Jesteś cała zakrwawiona!

— Nie, już jest dobrze. Wdałam się w bójkę. Czy mogłabyś pójść ze mną na wzgórze? Usiądziesz za mną i wrócisz tutaj, jadąc na Strzale.