Выбрать главу

Melissa chwyciła za linę i spuściła się na dół.

— Zrobię wszystko, co mi każesz, panienko — rzekła cichym głosem.

Wężyca podała jej rękę i Melissa usadowiła się na koniu za jej plecami. Wiedziała, że wszystkie dzieci na świecie pracują, ale ręka tej dziesięcioletniej dziewczynki była twarda i szorstka jak dłonie dorosłego robotnika.

Wężyca ścisnęła klacz kolanami i Strzała ruszyła do przodu. Melissa trzymała tylny łęk siodła, próbując w tej niewygodnej pozycji zachować równowagę. Wężyca sięgnęła do tyłu i ułożyła ręce dziewczynki na swojej talii. Melissa była tak sztywna i zamknięta w sobie jak Gabriel. Wężyca zastanawiała się, czy mała nie czekała jeszcze dłużej na kogoś, kto czule by ją dotknął, niż ona.

— Co się stało? — zapytała Melissa.

— Ktoś próbował mnie okraść.

— To okropne, panienko. W Podgórzu nikt na nikogo nie napada.

— A mnie napadnięto. Ktoś chciał ukraść mi węże.

— To pewnie jakiś wariat — stwierdziła Melissa.

Wężyca zadrżała, rozpoznając to słowo.

— O bogowie — powiedziała. Przypomniała sobie pustynne ubranie, które miał na sobie napastnik; mało kto nosił tu takie stroje.

— Pewnie tak.

— Co?

— Wariat. Nie, nie wariat. Szaleniec nie jechałby za mną tak daleko. On czegoś szuka, ale nie wiem, czego. Nie posiadam żadnej rzeczy, której mógłby pragnąć inny człowiek. Tylko uzdrowiciele mogą mieć jakiś pożytek z węży.

— Może chodziło mu o Strzałę, panienko. To dobry koń, a ja w życiu nie widziałam takiej świetnej uprzęży.

— Zniszczył moje obozowisko, jeszcze zanim sprezentowano mi Strzałę.

— W takim razie jest zupełnie szalony — powiedziała Melissa.

— Nikt inny nie napadałby na uzdrowicielkę.

— Wolałabym nie słyszeć takich rzeczy — odparła Wężyca.

— Jeżeli on nie próbuje mnie obrabować, to o co mu chodzi?

Melissa ciaśniej objęła Wężycę, a jej ramię otarło się o rękojeść noża.

— Dlaczego go nie zabiłaś? — zapytała — A przynajmniej nie zraniłaś go tym nożem?

Wężyca dotknęła gładkiej, kościanej rękojeści.

— Nawet nie przyszło mi to do głowy — powiedziała. — Nigdy nie używam mojego noża przeciwko innym ludziom. — Mimo to zastanawiała się teraz, czy byłaby do tego zdolna. Melissa milczała.

Strzała wspinała się po trakcie na wzgórze. Spod jej kopyt odskakiwały kamienie, które spadały po stromym zboczu urwiska.

— Czy Wiewiór zachowywał się jak należy? — zapytała w końcu Wężyca.

— Tak, panienko. No i teraz już nie kuleje.

— To dobrze.

— Fajnie się na nim jeździ. Nigdy nie widziałam konia w takie paski.

— Musiałam wykazać się czymś oryginalnym, zanim mianowano mnie na uzdrowicielkę. Dlatego stworzyłam Wiewióra. Nikt przede mną nie wyizolował tego genu.

Zdała sobie sprawę, że Melissa nie ma pojęcia, o co jej chodzi. Zastanawiała się teraz, czy nie ucierpiała w tej bójce bardziej, niż przypuszczała.

— To ty go stworzyłaś?

— Stworzyłam… lek… który sprawił, że Wiewiór ma właśnie taką maść. Musiałam zmienić żywą istotę, nie raniąc jej, aby dowieść, że umiem zmieniać węże. Dzięki temu możemy leczyć więcej chorób.

— Chciałabym umieć robić coś takiego.

— Melisso, ty umiesz jeździć na koniach w taki sposób, o jakim ja nie mogę nawet zamarzyć.

Dziewczynka nie odpowiedziała.

— Co się stało?

— Miałam zostać dżokejką.

Była małym, chudym dzieckiem i z pewnością mogłaby jeździć prawie na każdym koniu.

— No to dlaczego… — Wężyca urwała, ponieważ zdała sobie sprawę, że Melissa nie może zostać dżokejką w Podgórzu.

Po chwili dziewczynka odpowiedziała:

— Burmistrz chce, żeby dżokeje byli równie piękni jak jego konie.

Wężyca delikatnie ścisnęła dłoń Melissy.

— Przepraszam.

— Nic się nie stało, panienko.

Widziały już światła dziedzińca. Kopyta Strzały stukały o kamienie. Melissa ześliznęła się z grzbietu klaczy.

— Melisso?

— Proszę się nie martwić, panienko. Ja odprowadzę konia. Hej!

krzyknęła. — Otwórzcie bramę!

Wężyca zsiadła powoli i odwiązała od siodła torbę z wężami. Była cała zesztywniała i czuła ostry ból w stłuczonym kolanie.

Brama rezydencji otwarła się i wysunął się z niej służący w nocnym stroju.

— Kto tam?

— To panienka Wężyca — powiedziała pogrążona w ciemności Melissa. — Jest ranna.

— Nic mi nie jest — rzekła Wężyca, ale zaszokowany służący odwrócił się, krzyknął i pobiegł w głąb dziedzińca.

— Dlaczego nie wjechałyście do środka? — wyciągnął rękę, żeby pomóc Wężycy, ale ta łagodnie go odepchnęła. Nadbiegli inni ludzie, tłocząc się wokół uzdrowicielki.

— Zabierz konia, głupi dzieciaku!

— Zostawcie ją! — rzuciła Wężyca ostrym tonem. — Dziękuję ci, Melisso.

— Nie ma za co, panienko.

Kiedy znalazła się w sklepionym holu, Gabriel zbiegał właśnie po ogromnych, krętych schodach.

— Wężyco, co się stało? Dobrzy bogowie, co się dzieje?

— Nic mi nie jest — powtórzyła Wężyca. — Wdałam się w bójkę z niekompetentnym złodziejem. — Mówiąc to, wiedziała jednak, że to tylko część prawdy.

Podziękowała służącym i poszła z Gabrielem na górę, do południowej wieży. Stał potem obok niespokojnie, podczas gdy ona troskliwie oglądała Mgłę i Piaska; chciał, żeby najpierw zajęła się sobą. Oba węże miały się dobrze, toteż Wężyca zostawiła je w torbie i poszła do łaźni.

Dostrzegła swoje odbicie w lustrze — miała zakrwawioną twarz, a włosy przykleiły się do skóry. Patrzyło na nią dwoje szeroko otwartych, niebieskich oczu.

— Wyglądasz, jakbyś o włos uniknęła śmierci.

Gabriel odkręcił wodę. Przyniósł też gąbki i ręczniki.

— Nie da się ukryć, że masz rację.

Gabriel przemył szramę na jej czole, a Wężyca oglądała swoją ranę w lustrze — było to wąskie i płytkie rozcięcie, zrobione pewnie jakimś pierścieniem, bo raczej nie kłykciem.

— Chyba powinnaś się położyć.

— Rany na głowie zawsze tak krwawią — rzekła Wężyca. — W rzeczywistości nie jest tak źle, jak się wydaje. — Spojrzała na siebie i zaśmiała się smutno. — Nowe koszule nigdy nie są zbyt wygodne, ale wolałabym, żeby znosiły się w nieco inny sposób.

Koszula była rozdarta na ramieniu i łokciu, podobnie jak spodnie na kolanie. Stało się to podczas upadku z konia. Poza tym wszystko było brudne. Przez dziury w ubraniu widziała tworzące się siniaki.

— Przyniosę ci coś nowego — powiedział Gabriel. — Trudno mi uwierzyć, że do tego doszło. W Podgórzu nie zdarzają się napaści. Do tego wszyscy wiedzą, że jesteś uzdrowicielką. Kto chciałby atakować uzdrowiciela?

Wężyca wzięła od niego kawałek płótna i sama dokończyła obmywanie szramy. Gabriel czyścił ją zbyt delikatnie, a Wężyca nie chciała, żeby rana zabliźniła się z okruchami ziemi i żwiru.

— To nie był nikt z Podgórza — powiedziała.

Gabriel przetarł gąbką spodnie w okolicach kolana, chcąc rozluźnić materiał przyklejony do skóry zakrzepłą krwią. Wężyca opowiedziała mu o szaleńcu.

— Dobrze, że nie był to ktoś z naszych — stwierdził Gabriel.

— Poza tym obcego będzie łatwiej znaleźć.

— Może.

Przecież szaleniec uciekł przed ludźmi pustyni, a w mieście znajdowało się więcej kryjówek.