Melissa zamrugała.
— Tak… Tu jest inaczej. Jeśli odejdziesz, pójdzie za tobą twój opiekun. Już raz to zrobiłam i właśnie tak się stało.
— Ale dlaczego?
— Bo ja nie mogę się ukrywać — odparła rozzłoszczona Melissa. — Mówiłaś, że ludziom to nie przeszkadza, ale powiedzieli Rasowi, gdzie jestem, i on zabrał mnie z powrotem…
Wężyca dotknęła jej dłoni. Melissa milczała.
— Przepraszam — rzekła Wężyca. — Nie to chciałam powiedzieć. Chodzi mi tylko o to, że nikt nie ma prawa zmuszać cię do przebywania tutaj wbrew twojej woli? Dlaczego musiałaś się ukrywać? Nie mogłaś po prostu odebrać zapłaty i pójść tam, gdzie miałaś ochotę?
Melissa zaśmiała się gorzko.
— Jakiej zapłaty? Dzieciom się nie płaci. A Ras jest moim opiekunem. Muszę robić, co mi każe. Muszę z nim zostać. Takie jest prawo.
— To prawo jest straszne. Wiem, że on cię krzywdzi. Prawo nie może nakazywać ci przebywania z kimś takim jak on. Pozwól mi porozmawiać z burmistrzem. Może jakoś to urządzi i będziesz mogła robić, co zechcesz.
— Panienko, nie! — Melissa przypadła do łóżka i klęcząc, chwyciła się posłania. — Kto mnie weźmie? Nikt! Zostawią mnie u niego, ale będę musiała powiedzieć o nim niedobre rzeczy. A wtedy on będzie jeszcze podlejszy. Proszę cię, niczego nie zmieniaj!
Wężyca podniosła ją z klęczek i objęła, ale Melissa skuliła się i wyrwała z ramion uzdrowicielki. Kiedy zaś Wężyca, puszczając dziewczynkę, przesunęła ręką po jej łopatce, mała rzuciła się nagle do przodu i krzyknęła z bólu.
— Co się stało?
— Nic!
Wężyca podciągnęła koszulę Melissy i popatrzyła na jej plecy. Bito ją pasem albo kijem — czymś, co sprawia ból, lecz nie zostawia krwawych śladów. I nie czyni Melissy niezdolną do pracy.
— Jak… — urwała. — Niech to cholera! Ras był na mnie wściekły, prawda? Nakrzyczałam na niego, a teraz masz przeze mnie kłopoty. Zgadza się?
— Panienko Wężyco. On bije, kiedy chce. On tego nie planuje.
Tak samo traktuje mnie i konie. — Cofnęła się i popatrzyła na drzwi.
— Nie idź. Zostań tu na noc. Jutro pomyślimy, co dalej.
— Nie, panienko, proszę. Jest dobrze. Nic się nie stało. Spędziłam tu całe życie i wiem, jak sobie radzić. Nic nie rób. Proszę.
Muszę już iść.
— Poczekaj…
Ale Melissa wyśliznęła się z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Kiedy Wężyca wyszła z łóżka i poczłapała za dziewczynką, ta była już w połowie drogi do schodów. Wężyca oparła się o futrynę i wychyliła się na korytarz.
— Musimy o tym porozmawiać! — krzyknęła, ale Melissa zbiegła w milczeniu po schodach i zniknęła.
Wężyca, utykając, wróciła do swojego luksusowego łóżka, wsunęła się pod ciepłe koce i przykręciła światło lampy, myśląc o Me-lissie pogrążonej w ciemnej i chłodnej nocy.
Budząc się powoli, Wężyca leżała nieruchomo. Chciałaby przespać cały dzień i mieć go już za sobą. Tak rzadko zdarzało się jej chorować, że kiedy już się to zdarzyło, nie umiała spokojnie przyjąć tego do wiadomości. Biorąc pod uwagę surowe wykłady, które robiła burmistrzowi, ośmieszyłaby się teraz, gdyby nie skorzystała z własnych rad. Westchnęła. Mogła ciężko pracować przez cały dzień, mogła odbywać długie podróże pieszo lub konno — i czułaby się dobrze. Obecnie jednak wściekłość, adrenalina i zaciętość stoczonej bójki sprzysięgły się przeciwko niej.
Zebrała w sobie resztę sił i nieznacznie się poruszyła. Wciągnęła powietrze i zamarła. Ból w prawym kolanie — tam, gdzie artretyzm najbardziej dawał się we znaki — jeszcze bardziej się nasilił. Kolano opuchło i zesztywniało, bolały ją wszystkie stawy. Przywykła już do tego bólu, ale tego dnia po raz pierwszy czuła też kłucie w prawym ramieniu. Z powrotem się położyła. Gdyby zmusiła się dzisiaj do wyjazdu, rozłożyłaby się nawet na dłużej, gdzieś na głuchej pustyni. Umiała w razie potrzeby ignorować ból, ale kosztowało ją to wiele energii i odbijało się później na wszystkim. A teraz jej ciało nie mogło sobie na to pozwolić.
Ciągle nie pamiętała, gdzie położyła pas ani dlaczego szukała go w nocy. Usiadła nagle, przypomniawszy sobie Melissę. O mało co nie krzyknęła. Poczucie winy było równie silne jak protesty jej ciała. Musiała coś zrobić, ale przecież spór z Rasem nie pomógłby małej. Nie wiedziała, co może jeszcze uczynić. Przez chwilę nie była nawet pewna, czy uda się jej dojść do łaźni.
Zdołała jednak tam dotrzeć. Pas z przyczepionym do niego woreczkiem i nożem wisiał na haczyku. Wydawało jej się, że zostawiła to wszystko na podłodze. Była nieco zakłopotana, gdyż zazwyczaj dbała o porządek.
Miała posiniaczone czoło, a na długiej, płytkiej szramie zrobił się strup. Nie mogła już z tym nic więcej zrobić. Wyciągnęła z woreczka aspirynę, połknęła dużą dawkę leku i poczłapała z powrotem do łóżka. Czekając na sen, zastanawiała się, o ile częstsze staną się ataki artretyzmu wraz z upływem lat. Nie dało się im zapobiec, ale można było radzić sobie z nimi w całkiem przytulnym miejscu. Takim jak to.
Szkarłatne słońce było już wysoko ponad rzadkimi, szarymi chmurami, kiedy Wężyca znowu się obudziła. W uszach czuła lekkie dzwonienie po aspirynie. Zgięła ostrożnie prawe kolano i z ulgą stwierdziła, że jest już bardziej sprawne i mniej boli. Ponownie rozległo się stukanie do drzwi, które chwilę wcześniej wyrwało ją ze snu.
— Proszę.
Gabriel otworzył drzwi i zajrzał do środka.
— Wężyco, dobrze się czujesz?
— Tak. Zapraszam.
Gabriel wszedł do środka, a ona usiadła na łóżku.
— Jeśli cię obudziłem, to przepraszam. Zaglądałem tu już kilka razy, a ty nawet nie drgnęłaś.
Wężyca odrzuciła koce i pokazała mu kolano. Opuchlizna wyraźnie zmalała, choć nie był to jeszcze stan normalny. Poza tym stłuczenie stało się czarnofioletowe.
— Dobrzy bogowie… — westchnął Gabriel.
— Jutro rano będzie wyglądać lepiej — rzekła Wężyca. Przesunęła się, żeby mógł usiąść przy niej. — Myślę, że mogło być gorzej.
— Skręciłem sobie kiedyś nogę w kolanie i przez tydzień wyglądała jak melon. Jutro rano, powiadasz? Uzdrowiciele muszą szybko wracać do zdrowia.
— Ja nie skręciłam kolana, ja je tylko sobie stłukłam. Ten obrzęk to skutek artretyzmu.
— , Artretyzmu! Myślałem, że ty nigdy nie chorujesz.
— Nigdy nie zapadam na choroby zakaźne. Uzdrowiciele zawsze cierpią na artretyzm albo coś jeszcze gorszego. — Wzruszyła ramionami. — Przyczyną jest układ odpornościowy. Już ci o nim opowiadałam. Czasami coś szwankuje i przeciwciała atakują organizm, który mają bronić.
Nie znalazła powodu, by opisywać mu naprawdę poważne choroby, zagrażające uzdrowicielom. Gabriel zaproponował jej śniadanie i Wężyca ze zdziwieniem stwierdziła, że jest głodna.
Spędziła dzień na gorących kąpielach i wylegiwaniu się w łóżku, ponieważ po tak dużej dawce aspiryny ogarnęła ją senność. Tak przynajmniej lek działał na nią. Co jakiś czas przychodził Gabriel, by trochę przy niej posiedzieć, lub pojawiała się Larril z tacą albo Brian z raportem na temat stanu burmistrza. Ojciec Gabriela nie potrzebował opieki uzdrowicielki, odkąd próbował wstać z łóżka. Brian okazał się znacznie lepszym opiekunem niż ona.
Chciałaby jak najszybciej wyruszyć w drogę, przejechać przez dolinę i kolejne pasmo gór; pragnęła już rozpocząć swoją podróż do Miasta. Fascynowała ją ta perspektywa. Poza tym chciała opuścić zamek burmistrza. Pomimo otaczającego ją komfortu, jakiego nie zaznała nawet w domu, w ośrodku uzdrowicieli, rezydencja wydawała się jej nieprzyjemna. Im lepiej ją poznawała, tym wyraźniej widziała napięcia emocjonalne pomiędzy jej mieszkańcami. W tym dużym budynku bardzo brakowało rodzinnej atmosfery. Do tego unosił się duch władzy, a brakowało poczucia bezpieczeństwa. Burmistrz nikomu nie przekazywał swoich uprawnień, natomiast Ras nadużywał swojej władzy. Choć Wężyca nie mogła doczekać się wyjazdu, nie umiałaby spokojnie opuścić zamku, nie robiąc nic dla poprawy losu Melissy. Melissa…