Выбрать главу

— Niżej nic już nie ma?

— Nie. Bardzo długo miałam sztywną rękę. — Pokręciła lewym ramieniem, które rzeczywiście nie było w pełni sprawne. — Miałam szczęście. Gdyby stało się jeszcze gorzej i nie mogłabym jeździć konno, nikt nie chciałby utrzymywać mnie przy życiu.

Wężyca odetchnęła z ulgą. Widziała wcześniej ludzi z takimi poparzeniami, że o seksie w ogóle nie mogło być mowy — nie funkcjonowały im narządy i nie mogli odczuwać żadnej przyjemności. Podziękowała bogom wszystkich ludów świata za to, czego się właśnie dowiedziała. Ras wprawdzie ją skrzywdził, ale bolało ją tylko dlatego, że była jeszcze dzieckiem, on zaś dużym i brutalnym mężczyzną. Poparzenia nie pozbawiły jej zatem zdolności do odczuwania innych uczuć niż ból.

— Ludzie mogą być ze sobą w taki sposób, że każdemu z nich jest przyjemnie — rzekła Wężyca. — To dlatego widziałaś mnie z Gabrielem. Chciałam, żeby mnie dotykał, a on chciał dotykać mnie. Ale gdy ktoś dotyka innej osoby i nie przejmuje się jej odczuciami… Kiedy robi to wbrew jej woli… — Urwała, bo nie umiała zrozumieć tych wszystkich dziwnych ludzi, dla których seks łączy się z przemocą. — Ras jest złym człowiekiem — powtórzyła.

— A ten drugi cię nie skrzywdził?

— Nie. I jemu, i mnie było bardzo dobrze.

— Rozumiem — powiedziała niechętnie Melissa.

— Mogę ci pokazać…

— Nie! Proszę! Nie!

— Nie martw się już — rzekła Wężyca. — Nie martw się. Od teraz nikt nie zrobi ci nic, czego byś nie chciała.

— Panienko Wężyco, ty go nie powstrzymasz. Ja też nie. Ty stąd odejdziesz, a ja zostanę.

„Wszędzie byłoby lepiej niż tu — pomyślała Wężyca. — Wszędzie. Nawet na wygnaniu”. Odpowiedź pojawiła się zupełnie nagle, jak treść opierającego się przypomnieniu snu. Roześmiała się i sama siebie zbeształa za to, że nie wpadła na to wcześniej.

— Pojechałabyś ze mną, gdybyś mogła?

— Z tobą?

— Tak.

— Panienko Wężyco!

— Uzdrowiciele adoptują dzieci, nie wiedziałaś? Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że już od dawna kogoś takiego szukam.

— Ale mogłabyś wybrać inne dziecko.

— Chcę ciebie, jeśli ty zgodzisz się na mnie.

Melissa znowu się do niej przytuliła.

— Oni nie pozwolą mi odejść — wyszeptała. — Mam blizny.

Wężyca pogłaskała małą po włosach. Wyjrzała przez okno, za którym widać było rozrzucone pośród ciemności światełka bogatego, pięknego Podgórza. Jakiś czas później, zasypiając już, Melissa powtórzyła:

— Mam blizny.

8

Wężyca obudziła się wraz z pierwszymi promieniami szkarłatnego słońca. Melissa zniknęła. Wróciła pewnie do stajni i Wężyca zaczęła się o nią bać.

Rozprostowała kości i wróciła do swojego pokoju z kocem zarzuconym na ramiona. W wieży było cicho i chłodno, a jej sypialnia okazała się pusta. Nie zmartwiła się nieobecnością Gabriela, bo chociaż była na niego zła, to nie na nim pragnęła wyładować swój gniew. On na to nie zasługiwał, a istniał przecież ktoś, o kim nie można było tego powiedzieć. Umyła się, ubrała i spojrzała na dolinę, zacienioną jeszcze przez góry na wschodzie. Gdy tak patrzyła, ciemność odsuwała się od stajni oraz układających się we wzorki i otoczonych białym płotem wybiegów dla koni. Wszędzie panowała cisza.

W pewnej chwili z cienia wyłonił się jakiś koń. Z jego kopyt wyrastał niezwykle długi cień, który maszerował niczym olbrzym przez lśniącą trawę. Był to ten ogromny srokaty ogier, a siedziała na nim Melissa.

Koń przeszedł w cwał i gładko sunął po polu. Wężyca również chciałaby uciąć sobie taką przejażdżkę i poczuć na twarzy dotyk porannego wiatru. Prawie słyszała głuchy tętent kopyt odbijających się od ziemi, niemalże czuła zapach świeżej trawy i widziała błyszczące kropelki rosy, pryskające pod wierzchowcem.

Ogier galopował przez pole z rozwianą grzywą i uniesionym ogonem. Melissa pochylała się nisko nad jego kłębem. Zbliżali się do wysokiego, kamiennego muru.

Wężyca wstrzymała oddech. Była pewna, że dziewczynka straciła kontrolę nad koniem — wierzchowiec ani trochę nie zwolnił tempa. Wężyca wychyliła się, jakby mogła wyciągnąć rękę i zatrzymać konia, zanim ten zrzuci małą na mur. Melissa była jednak zupełnie spokojna, ogier zaś pewnym ruchem przeszybował nad ogrodzeniem.

Tuż potem zwolnił, podreptał trochę w miejscu i ruszył dostojnym krokiem w stronę stajni, jakby ani on, ani Melissa wcale nie chcieli tam szybko wracać.

Jeżeli Wężyca miała jeszcze jakieś wątpliwości co do słów Me-lissy, teraz wszystkie zniknęły. Była pewna, że Ras ją krzywdził — nerwowość dziewczynki aż nazbyt rzucała się w oczy. Wcześniej zastanawiała się też, czy opowieści o koniu Gabriela nie stanowią tylko wytworu fantazji, ale to również się potwierdziło i Wężyca zrozumiała, że trudno jej będzie uwolnić małą przyjaciółkę. Melissa była dla Rasa bardzo cenna i on nie będzie chciał jej wypuścić.

Uzdrowicielka bała się iść bezpośrednio do burmistrza, z którym nie miała dobrego kontaktu, i składać mu raport na temat podłości Rasa. Kto jej uwierzy? Sama miała kłopoty z uwierzeniem, a Melissa była zbyt wystraszona, żeby samodzielnie oskarżać stajennego. Wężyca nie mogła jej za to winić.

Przeszła do drugiej wieży i zapukała do drzwi burmistrza. Kiedy w kamiennych korytarzach rozległo się echo, uzmysłowiła sobie, że jest jeszcze bardzo wcześnie. Ani trochę się jednak tym nie przejęła — nie była w nastroju sprzyjającym konwencjonalnym uprzejmościom.

Otworzył jej Brian.

— Tak, panienko?

— Przyszłam porozmawiać z burmistrzem o moim wynagrodzeniu.

Ukłonił się i zaprosił ją do środka.

— Nie śpi. Na pewno zechce się z tobą zobaczyć.

Wężyca uniosła brew, zdziwiona, że burmistrz mógłby nie zgodzić się na spotkanie. Z drugiej strony służący wyrażał się w sposób typowy dla człowieka, który ubóstwia inną osobę bez względu na wszelkie konwenanse. Brian również nie zasługiwał na jej gniew.

— Nie spał przez całą noc — powiedział służący, wprowadzając ją do sypialni swojego pana. — Strup strasznie go swędzi… może dałoby się…

— Jeżeli nie doszło do infekcji, tą sprawą powinna się zająć aptekarka, nie ja — odparła chłodno.

Brian odwrócił głowę i powiedział:

— Ależ panienko…

— Chcę z nim pomówić sam na sam, Brianie. Czy mógłbyś posłać po stajennego i Melissę?

— Melissę? — Tym razem to on uniósł brwi. — Chodzi o tę rudą dziewczynkę?

— Tak.

— Panienko, jesteś pewna, że ona ma tutaj przyjść?

— Przyprowadź ich tutaj, proszę.

Ukłonił się lekko, a jego twarz znowu przybrała wyraz idealnego sługi. Wężyca minęła go i weszła do sypialni burmistrza.

Ojciec Gabriela leżał na łóżku, a przy nim i na podłodze walały się zmięte koce i prześcieradła. Bandaże i opatrunek zsunęły się z nogi, na której widać było czysty, brązowy strup. Z wyrazem przyjemności i ulgi na twarzy drapał powoli gojącą się ranę.

Gdy zauważył Wężycę, próbował z powrotem naciągnąć bandaże. Uśmiechnął się jak winowajca.

— Naprawdę swędzi — powiedział. — To chyba znaczy, że jest lepiej?

— Możesz drapać wszystko, na co przyjdzie ci ochota — odparła Wężyca. — Kiedy wróci infekcja, ja już od dwóch dni będę w drodze.