Nagłym ruchem cofnął rękę i położył się na poduszkach. Próbował teraz poprawić pościel, rozglądając się przy tym niespokojnie.
— Gdzie jest Brian?
— Poprosiłam go o przysługę.
— Rozumiem. — Usłyszała irytację w głosie burmistrza, który jednak szybko zmienił temat. — Przyszłaś w jakiejś konkretnej sprawie?
— W sprawie mojego wynagrodzenia.
— Oczywiście… Powinienem sam o tym pomyśleć. Nie wiedziałem, że tak prędko nas opuścisz, moja droga.
Wężyca nie lubiła, gdy ludzie, za którymi nie przepadała, zwracali się do niej w ten sposób. Grum używała tego wyrażenia pięćdziesiąt albo i sto razy dziennie, lecz uzdrowicielce zupełnie to nie przeszkadzało.
— Nie znam ani jednego miasta, które nie przyjmowałoby naszej waluty — powiedział burmistrz. — Wszyscy wiedzą, że używamy czystych kruszców i że nasze monety mają odpowiednią wagę. Możemy również zapłacić ci szlachetnymi kamieniami.
— Nie chcę ani tego, ani tego — odrzekła Wężyca. — Chcę Melissę.
— Melissę? Obywatelkę naszego miasta? Uzdrowicielko, przez dwadzieścia lat pracowałem na to, by Podgórze nie kojarzyło się już z niewolnictwem. My dajemy tym ludziom swobodę, a nie oddajemy ich w niewolę.
— Uzdrowiciele nie posiadają niewolników. Źle się wyraziłam. Chcę, żebyś ją uwolnił. Melissa chce ze mną wyjechać, ale stajenny Ras jest jej… jak wy to nazywacie… opiekunem. Burmistrz wlepił w nią wzrok.
— Uzdrowicielko, nie mogę go prosić o rozbijanie własnej rodziny.
Wężyca powstrzymała się przed gwałtowną reakcją. Nie chciała wyjaśniać przyczyn swojego zniesmaczenia. Nic więc nie powiedziała, a burmistrz poruszył się nerwowo, podrapał chorą nogę i znowu oderwał rękę od bandaży.
— To skomplikowane zagadnienie. Jesteś pewna, że nie chcesz czegoś innego?
— Odmawiasz spełnienia mojej prośby?
Odczytał w jej tonie groźbę. Dotknął dzwonka i natychmiast pojawił się Brian.
— Poślij po Rasa. Każ mu jak najszybciej przyjść do mojego pokoju. Niech przyprowadzi ze sobą to dziecko.
— Uzdrowicielka już po nich posłała, panie.
— Rozumiem. — Popatrzył na Wężycę, a Brian tymczasem wyszedł z pokoju. — A co zrobisz, jeśli on odmówi spełnienia twojego żądania?
— Każdemu wolno nie wynagradzać uzdrowiciela — odparła Wężyca. — Nosimy przy sobie broń tylko po to, żeby się bronić.
Niczego w ten sposób nie wymuszamy. Ale też nie chodzimy tam, gdzie nas nie chcą.
— To znaczy, że nie odwiedzasz miejsc, w których nie traktują cię po twojej myśli?
Wężyca wzruszyła ramionami.
— Ras już tu jest, panie — powiedział Brian, który właśnie pojawił się w drzwiach pokoju.
— Każ mu wejść.
Wężyca napięła wszystkie mięśnie, zmuszając się do opanowania uczuć pogardy i odrazy. Do pokoju wszedł ogromny stajenny; był wyraźnie zaniepokojony. Miał wilgotne i niedbale zaczesane do tyłu włosy. Ukłonił się przed burmistrzem.
Za Rasem, obok Briana, stała skulona Melissa. Stary sługa wepchnął ją do środka, ale mała nie uniosła wzroku.
— Nie bój się, dziecino — rzekł burmistrz. — Nie czeka cię tu żadna kara.
— Nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco! — warknęła Wężyca.
— Uzdrowicielko, proszę — powiedział łagodnie burmistrz. — Ras? — Gestem głowy wskazał na dwa krzesła.
Ras skorzystał z zaproszenia i spojrzał z niechęcią na Wężycę. Brian ponaglał Melissę, która w końcu stanęła między Rasem a Wężycą. W dalszym ciągu wbijała wzrok w podłogę.
— Ras jest twoim opiekunem — rzekł burmistrz. — Zgadza się?
— Tak — wyszeptała.
Ras wyciągnął dłoń, położył palec na ramieniu Melissy i pchnął ją lekko, lecz zdecydowanie.
— Okaż trochę szacunku, kiedy rozmawiasz z burmistrzem.
— Panie — dodała dziewczynka cichym i drżącym głosem.
— Melisso — powiedziała Wężyca. — Wezwano cię tutaj, żeby się dowiedzieć, co chcesz dalej robić.
Ras odwrócił się w jej stronę.
— Co ona chce robić? A niby co to ma znaczyć?
— Uzdrowicielko — odezwał się burmistrz; jego ton stał się jeszcze bardziej stanowczy. — Proszę cię, Ras. Jestem w niezmiernie trudnej sytuacji. I tylko ty, przyjacielu, możesz mi pomóc.
— Nie rozumiem.
— Wiesz, że uzdrowicielka uratowała mi życie i powinienem jej teraz zapłacić. Wygląda na to, że ona i twoje dziecko bardzo się wzajemnie polubiły.
— Co mam w takim razie zrobić?
— Nie prosiłbym cię o tak wielką ofiarę, gdyby nie chodziło tu o dobro naszego miasta. A zdaniem uzdrowicielki tego właśnie życzy sobie twoje dziecko.
— No to czego ona chce?
— Twojego dziecka…
— Melissy — rzekła Wężyca.
— Ona nie ma na imię Melissa — rzucił krótko Ras. — I nigdy się tak nie nazywała.
— To może powiesz burmistrzowi, jak ją nazywałeś!?
— Nazywałem ją bardziej stosownie, a ona uważa się za nie wiadomo kogo. A to imię wymyśliła sobie sama.
— A więc tym bardziej do niej należy.
— Bardzo was proszę — powiedział burmistrz. — Rozmawiamy teraz o opiece na tym dzieckiem, a nie o jej imieniu.
— O opiece? A więc o to tu chodzi? To znaczy, że chcecie, abym ją oddał?
— Ująłeś to dość bezpośrednio, ale również… precyzyjnie.
Ras popatrzył na Melissę, ta zaś w ogóle się nie poruszyła. Następnie spojrzał na Wężycę. Zanim ponownie zwrócił się do burmistrza, na jego twarzy pojawił się wyraz olśnienia i triumfu, który nie uszedł uwagi Wężycy.
— Oddać ją obcej osobie? Jestem jej opiekunem, odkąd skończyła trzy lata. Przyjaźniłem się z jej rodzicami. Gdzie indziej mogłaby być szczęśliwa? I gdzie mogłaby uciec przed natrętnymi spojrzeniami ludzi?
— Tutaj na pewno nie jest szczęśliwa — rzekła Wężyca.
— Natrętne spojrzenia? Dlaczego?
— Unieś głowę — powiedział Ras do Melissy. Nie usłuchała go, a wtedy znowu trącił ją dłonią. Mała powoli uniosła głowę.
Burmistrz nie zareagował tak gwałtownie jak wcześniej jego syn, ale on również się wzdrygnął. Melissa natychmiast spuściła oczy, wlepiła wzrok w podłogę i pozwoliła, by włosy opadły na jej twarz.
— Poparzyła się podczas pożaru w stajni — powiedział Ras.
— Mało co nie umarła. Ja się nią zaopiekowałem.
Burmistrz odwrócił się do Wężycy.
— Uzdrowicielko, może jednak zmienisz zdanie?
— A to, że ona chce ze mną wyjechać, zupełnie się nie liczy?
Wszędzie będzie jej lepiej niż tutaj.
— Chcesz pojechać z uzdrowicielką, moje dziecko? Ras był dla ciebie dobry, prawda? Dlaczego chcesz nas opuścić?
Melissa jeszcze mocniej zacisnęła trzymane na plecach dłonie. Milczała. Wężyca pragnęła, żeby dziewczynka się odezwała, ale wiedziała, że tak się nie stanie. Miała uzasadnione powody, żeby się bać.
— To tylko dziecko — rzekł burmistrz. — Ona nie może podejmować takich decyzji. Odpowiedzialność spada na mnie, a ochroną dzieci z Podgórza zajmuję się już od dwudziestu lat.
— W takim razie rozumiesz, że ja mogę zrobić dla niej więcej niż którykolwiek z was — powiedziała Wężyca. — Jeżeli Melissa tutaj zostanie, to do końca życia będzie musiała ukrywać się w stajni. Pozwólcie jej odejść ze mną, a wtedy taki los na pewno jej nie grozi.
— Ona zawsze będzie się chować przed ludźmi — odezwał się Ras. — Biedne, okaleczone dziecko.
— Postarałeś się już, żeby nigdy o tym nie zapomniała!