Выбрать главу

— On chyba nie zrobił nic złego, uzdrowicielko — powiedział łagodnie burmistrz.

— Wy widzicie tylko fizyczne piękno! — krzyknęła Wężyca.

Wiedziała, że jej nie zrozumieją.

— Ona mnie potrzebuje — rzekł Ras. — Zgadza się, mała?

Kto inny zająłby się tobą tak jak ja? A teraz chcesz mnie opuścić.

— Potrząsnął głową. — Nie rozumiem. Dlaczego ona chce stąd odejść? I dlaczego ty chcesz ją ze sobą zabrać?

— To jest znakomite pytanie, uzdrowicielko — powiedział burmistrz. — Dlaczego chcesz dostać to dziecko? Ludzie zaczną pewnie mówić, że przestaliśmy sprzedawać dzieci piękne, ale pozbywamy się istot zdeformowanych.

— Ona nie może przez całe życie się ukrywać — rzekła Wężyca. — Jest uzdolniona, bystra i odważna. Mogę zrobić dla niej więcej niż ktokolwiek z was. Pomogę jej zdobyć zawód. Pomogę jej stać się kimś, kogo nie będzie się osądzać tylko po bliznach.

— Pomożesz jej zostać uzdrowicielką?

— Być może, jeśli ona będzie tego chciała.

— Wynika z tego, że chcesz ją adoptować.

— Tak, oczywiście. Cóżby innego?

Burmistrz zwrócił się teraz do Rasa:

— Podgórze wiele by na tym zyskało, gdyby jedna z jego mieszkanek została uzdrowicielką.

— Ona tylko tutaj może być szczęśliwa.

— Czy nie chcesz zrobić tego, co dla tej małej jest najlepsze?

Głos burmistrza był łagodniejszy, jakby próbował przypochlebić się stajennemu.

— Czy wyrzucenie jej z domu jest dla niej najlepszym rozwiązaniem? Czy wyrzuciłbyś swojego… — Ras urwał nagle i zbladł.

Burmistrz spokojnie leżał na swoich poduszkach.

— Nie. Nie wyrzuciłbym z domu własnego dziecka. Ale gdyby sam pragnął stąd odejść, nie zatrzymywałbym go. — Uśmiechnął się smutno do Rasa. — Mamy podobny problem, przyjacielu. Dziękuje za przypomnienie. — Złożył dłonie za głową i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w sufit.

— Nie możesz pozwolić jej odejść — powiedział stajenny. — To tak samo jakbyś sprzedał ją do niewoli.

— Ras, przyjacielu — zaczął burmistrz łagodnym głosem.

— Nie mów mi, że jest inaczej. Już ja wiem swoje i inni też będą to wiedzieć.

— Ale korzyści…

— Naprawdę wierzysz, że pozwolono by jej zostać uzdrowicielką? To niedorzeczność.

Melissa rzuciła ukradkowe spojrzenie na Wężycę, jak zwykle ukrywając swoje emocje. Potem znowu spuściła oczy.

— Nie lubię, gdy ktoś nazywa mnie kłamcą — odezwała się Wężyca.

— Uzdrowicielko, Ras wcale nie miał tego na myśli, to tylko tak zabrzmiało. Spróbujmy się uspokoić. Rozmawiamy nie tyle o rzeczywistości, ile o pozorach. Pozory są bardzo istotne, bo ludzie w nie wierzą, a ja muszę to brać pod uwagę. Sprawowanie mojej funkcji wcale nie jest łatwe. Niejeden młody podżegacz, a nawet kilku starszych, wyniosłoby mnie z mojego domu, gdybym tylko dał im choć cień szansy. I to niezależnie od moich dwudziestoletnich już rządów. Zarzuty o trzymanie niewolników… — Potrząsnął głową.

Wężyca widziała, że burmistrz sam siebie przekonuje do decyzji odmownej. Czuła się bezradna, nie wiedziała, jak namówić go do przyjęcia jej propozycji. Ras doskonale przewidział, jakie argumenty do niego trafią, podczas gdy Wężyca zakładała, że to ją uzna za osobę godną zaufania. Z drugiej strony nałożenie na miasto interdyktu przez uzdrowicieli mogło stanowić poważne zagrożenie, zwłaszcza w świetle ich rzadkich wizyt w tych okolicach.

Gdyby burmistrz zaakceptował jej ultimatum, Wężyca nie mogła zaryzykować wprowadzenia go w życie. Nie mogła pozwolić sobie na pozostawienie Melissy z Rasem choćby przez jeden dzień, choćby przez kolejną godzinę. Niebezpieczeństwo było zbyt wielkie. Poza tym kiedy już ujawniła swoją niechęć do stajennego, także burmistrz mógł nie uwierzyć w jej słowa. Nawet gdyby dziewczynka go oskarżyła, nie istniały przecież żadne dowody. Wężyca próbowała rozpaczliwie wymyślić inny sposób oswobodzenia Melissy. Liczyła na to, że nie pogrzebała jeszcze ostatniej próby osiągnięcia swego celu na drodze oficjalnej.

Odezwała się najspokojniej, jak tylko umiała:

— Wycofuję swoją prośbę.

Melissa wstrzymała oddech, ale nie uniosła wzroku. Na twarzy burmistrza malował się wyraz ulgi, a Ras rozsiadł się wygodniej na swoim krześle.

— Pod jednym warunkiem — dodała Wężyca i zrobiła pauzę, żeby znaleźć odpowiednie słowa i powiedzieć tylko to, czego można będzie dowieść. — Pod jednym warunkiem. Gabriel ma wyjechać na zachód, a Melissa pojedzie razem z nim, aż do Śróddroża.

— Nie ujawniła planów Gabriela; to była wyłącznie jego sprawa.

— Mieszka tam świetna nauczycielka kobiet, która przyjmuje każdego, kto poprosi ją o pomoc.

Mała wilgotna plamka powiększyła się na koszuli Melissy. Na szorstki materiał spływały łzy. Wężyca pospieszyła z wyjaśnieniem.

— Pozwólcie Melissie odjechać z Gabrielem. Jej szkolenie może zająć więcej czasu niż zazwyczaj, ponieważ zaczyna w dość późnym wieku. Ale chodzi tu o jej zdrowie i bezpieczeństwo. Nawet jeśli Ras ją kocha… — udławiła się prawie, wymawiając te słowa — …jeśli Ras ją kocha za bardzo, by oddawać ją uzdrowicielom, nie będzie chyba protestował przeciwko takiemu rozwiązaniu.

Czerwonawa twarz Rasa raptownie zbladła.

— Śróddroże? — Burmistrz zmarszczył brwi. — Mamy tu doskonałych nauczycieli. Po co miałaby jechać tak daleko?

— Wiem, że bardzo cenicie piękno — rzekła Wężyca — ale myślę, że cenicie również samokontrolę. Niech Melissa posiądzie tę umiejętność, nawet jeśli będzie musiała znaleźć nauczycielkę gdzie indziej.

— Sugerujesz, że to dziecko nie miało jeszcze nauczycielki?

— Oczywiście, że miało! — krzyknął Ras. — Ta gadka to podstęp, żeby wydobyć małą spod naszej opieki! Ty pewnie myślisz, że gdziekolwiek się pojawisz, możesz dostosowywać innych do swoich wymagań! — Zwracał się teraz do Wężycy. — Myślisz, że ludzie uwierzą w to, co ty i ta mała niewdzięcznica wymyślicie na mój temat. Wszyscy boją się ciebie i twoich oślizgłych gadów, ale nie ja. Napuść na mnie jednego z nich, a ja bez trudu go rozpłaszczę! — Urwał nagle i rozejrzał się wokół siebie, jakby zapomniał, gdzie się znajduje. Nie mógł wykonać żadnego teatralnego gestu na podkreślenie swoich słów.

— Nie musisz się bać moich wężów — powiedziała Wężyca.

Ignorując oboje rywali, burmistrz pochylił się w stronę Melissy.

— Dziecko, byłaś już u nauczycielki kobiet?

Dziewczynka zawahała się, ale w końcu odparła.

— Nie wiem, co to takiego.

— Nikt by jej nie przyjął — rzekł Ras.

— Nie bądź śmieszny. Nasi nauczyciele nikomu nie odmawiają.

Zaprowadziłeś ją do kogoś czy nie?

Ras w milczeniu wpatrywał się w swoje kolana.

— Bez trudu możemy to sprawdzić.

— Nie, panie.

— Nie! Nie? — Burmistrz odrzucił koce i podniósł się z łóżka, ledwo utrzymując równowagę. Stał teraz nad Rasem — ogromny mężczyzna przy drugim ogromnym mężczyźnie, dwóch przystojnych ludzi, jeden siny ze wściekłości, drugi zaś blady ze strachu.

— Dlaczego nie?

— Ona nie potrzebuje nauczycielki.

— Jak śmiesz… — burmistrz pochylił się do przodu, a stajenny jeszcze bardziej wcisnął się w oparcie krzesła. — Jak śmiesz narażać jej życie! Jak śmiesz skazywać ją na niewiedzę i kłopoty!

— Jej nic nie grozi! Ona nie potrzebuje zabezpieczenia. Kto by tam chciał ją dotknąć?

— Ty mnie dotykasz! — Melissa podbiegła do Wężycy i rzuciła się w jej ramiona. Wężyca mocno ją do siebie przytuliła.