Wężyca uważała, że swój sukces zawdzięcza zarówno odpowiedniej technice, jak i szczęściu. Gdyby jej ludzie mieli odpowiednią technologię, niezbędną do skonstruowania jednego z opisywanych w podręcznikach mikroskopów elektronowych, z pewnością wykryliby geny niezależne od ciał jądrzastych — niedostrzegalnie małe molekuły, których nie dało się przeszczepić, jeśli mikropipeta nie zassie ich przez przypadek.
— Wybieram się do Centrum, żeby zawieźć tam wiadomość i żeby poprosić mieszkańców o pomoc w zdobyciu węży snu. Boję się jednak, że mi odmówią, a jeśli będę musiała wracać do domu z pustymi rękami, bez takich węży, nie wiem, co mnie tam czeka.
Może kilka węży snu wykluło się odkąd stamtąd wyjechałam, może nawet udało sieje sklonować. Ale jeżeli tak się nie stało, to pewnie stracę prawo wykonywania zawodu. Nie mogę być dobrą uzdrowicielką bez takiego węża.
— Jeżeli nie będą mieli nowych, to powinni ci dać jednego z tych, które sama stworzyłaś — powiedziała Melissa. — Tak byłoby sprawiedliwie.
— To nie byłoby w porządku wobec młodszych uzdrowicieli, którym te węże dałam — odparła Wężyca. — Musiałabym powiedzieć siostrze lub bratu, że nie mogą być uzdrowicielami, dopóki nasze węże snu znowu się nie rozmnożą. — Westchnęła głęboko.
— Chcę, żebyś o tym wszystkim wiedziała. Dlatego powinnaś jechać do domu przede mną. Wtedy wszyscy będą mieli szansę cię poznać. Musiałam zabrać cię od Rasa, ale jeśli pojedziemy do domu razem, chyba wcale nie będzie lepiej.
— Wężyco! — Melissa wyraźnie się rozzłościła. — Cokolwiek się stanie… wolę być z tobą niż… niż w Podgórzu. Nic mnie to wszystko nie obchodzi. Nawet jeśli mnie uderzysz…
— Melisso! — powiedziała Wężyca, równie zaszokowana jak jej mała przyjaciółka.
Melissa uśmiechnęła się szeroko, a prawa strona jej twarzy lekko się skrzywiła.
— Sama widzisz — stwierdziła.
— No dobrze.
— Wszystko będzie, jak trzeba — powiedziała dziewczynka.
— Nieważne, co się wydarzy w ośrodku uzdrowicieli. Wiem, że burze bywają niebezpieczne. I widziałam cię po walce z tym wariatem. On też jest niebezpieczny. Ale ja i tak chcę z tobą jechać, proszę cię, nie każ mi jechać z kimś innym.
— Jesteś pewna?
Melissa kiwnęła głową.
— W porządku — rzekła Wężyca i również szeroko się uśmiechnęła. — Nigdy jeszcze nikogo nie adoptowałam. Sama teoria to nie to samo, co wprowadzanie jej w życie. Pojedziemy razem.
W głębi serca bardzo ucieszyła się z zaufania, które pokładała w niej Melissa.
Poszły korytarzem, trzymając się za ręce i machając nimi jak dwoje dzieci. Minęły ostatni zakręt i Melissa nagle się zatrzymała. Przed drzwiami pokoju Wężycy siedział przykucnięty Gabriel, a obok niego leżało siodło.
— Gabrielu! — powiedziała Wężyca.
Uniósł wzrok, ale tym razem nie wzdrygnął się na widok Me-lissy.
— Cześć! — odpowiedział. — Przepraszam.
Melissa odwróciła się w stronę Wężycy, chcąc ukryć najbrzyd-szą część blizny.
— Wszystko w porządku. Nic się nie stało. Już do tego przywykłam — rzekła Melissa.
— Wczoraj w nocy nie byłem zupełnie rozbudzony… — Gabriel zauważył spojrzenie uzdrowicielki i zamilkł.
Melissa popatrzyła na Wężycę, która mocno ścisnęła jej dłoń, następnie na Gabriela, a potem znowu na Wężycę.
— Ja lepiej… przygotuję konie do drogi.
— Melisso… — Wężyca wyciągnęła rękę w jej stronę, ale dziewczynka zdążyła uciec. Wężyca popatrzyła za nią, westchnęła i otworzyła drzwi do swojego pokoju. Gabriel wstał.
— Przepraszam — powtórzył.
— Ty to masz talent.
Weszła do środka, podniosła swoje tobołki i rzuciła je na łóżko. Gabriel również wszedł do pokoju.
— Nie złość się na mnie, proszę.
— Ja wcale nie jestem zła. — Otworzyła jeden ze swoich bagaży. — Wczoraj byłam wściekła, ale teraz już nie.
— Cieszę się. — Gabriel usiadł na łóżku i patrzył, jak Wężyca pakuje swoje rzeczy. — Jestem już gotowy do drogi. Chciałem się z tobą pożegnać. I podziękować ci. No i przeprosić…
— Przestań już — rzuciła Wężyca.
— Dobrze.
Wężyca zwinęła czyste ubrania pustynne i włożyła je do torby.
— Dlaczego nie mogę z tobą jechać? — Gabriel niespokojnie pochylił się do przodu, z rękami opartymi na kolanach.
— Nie jadę sama. Melissa będzie mi towarzyszyć.
— Och. — Zabrzmiało to tak, jakby poczuł się urażony.
— Ja ją adoptuję, Gabrielu. Podgórze nie jest dla niej dobrym miejscem, dla ciebie zresztą też, przynajmniej teraz. Jej mogę pomóc, ale dla ciebie nic zrobić nie mogę. Chyba, że uzależnię cię od siebie, a tego nie chcę. Nie odnajdziesz w sobie siły, jeśli nie będziesz wolny.
Włożyła saszetkę z proszkiem do zębów, grzebieniem i aspiryną do jednego z juków, zapięła go i usiadła. Ujęła miękką i silną dłoń Gabriela.
— Tutaj życie jest dla ciebie za trudne. A ja za bardzo bym je ułatwiła. Każda z tych opcji jest niedobra.
Uniósł jej rękę i pocałował opalony, pokryty bliznami wierzch dłoni uzdrowicielki, a potem jej wnętrze.
— Widzisz, jak szybko się uczysz? — Pogłaskała go drugą dłonią po jasnych, miękkich włosach.
— Zobaczymy się jeszcze?
— Nie wiem — odparła Wężyca. — Chyba nie. — Uśmiechnęła się. — Tobie nie będzie to potrzebne.
— Ja bym chciał — stwierdził ponuro.
— Idź w świat. Weź swoje życie we własne ręce i uczyń z nim to, co chcesz.
Wstał, pochylił się i pocałował ją. Wężyca również się uniosła i oddała mu pocałunek nieco łagodniej, niż zamierzała. Żałowała, że nie mają więcej czasu i nie poznała go rok wcześniej. Rozłożyła palce dłoni na jego plecach i mocno się do niego przytuliła.
— Do widzenia, Gabrielu.
— Do widzenia, Wężyco.
Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.
Wężyca wypuściła z torby Mgłę i Piaska. Chciała, by zaznały trochę swobody przed czekającą ich podróżą. Węże wśliznęły się na jej nogi, podczas gdy ona patrzyła przez okno.
Rozległo się pukanie do drzwi.
— Chwileczkę.
Pozwoliła Mgle, żeby wsunęła się na jej ramię, i obiema rękami uniosła Piaska. Niedługo będzie już za duży, żeby swobodnie owijać się wokół jej nadgarstka.
— Już można wejść.
W środku pojawił się Brian, który na widok węży gwałtownie przystanął.
— Nie ma obawy — powiedziała Wężyca. — Są spokojne.
Brian nie cofnął się, ale uważnie obserwował węże. Ich głowy poruszały się przy każdym ruchu Wężycy, a języki migały, ponieważ wyczuły obecność Briana i smakowały teraz jego zapach.
— Przyniosłem dokumenty tej małej — powiedział Brian. — Jest tam potwierdzenie, że teraz ty jesteś jej opiekunką.
Wężyca okręciła Piaska wokół prawego ramienia, a lewą dłonią chwyciła podane jej ostrożnie dokumenty. Oglądała je z zaciekawieniem. Pergamin był sztywny i szeleszczący, a jego ciężar zwiększały duże woskowe pieczęcie. W jednym rogu widniał zamaszysty podpis burmistrza, w drugim zaś niepewne pismo Rasa.
— Czy Ras może to podważyć?
— Może — odparł Brian — ale raczej tego nie zrobi. Jeżeli powie, że zmuszono go do złożenia podpisu, powinien również ujawnić, na czym ten przymus polegał. A byłby zmuszony… hm… wytłumaczyć się z przymusu, który… hm… sam stosował. Myślę, że będzie wolał wyrazić zgodę dobrowolnie niż pod presją opinii publicznej.