Выбрать главу

Arevin popatrzył na młodzieńca, który był teraz równie zatroskany jak on sam.

— Nie powinienem chyba opowiadać o tym za nią — powiedział. — Może porozmawiam z jej rodzicami. Pokażesz mi, gdzie mieszkają?

— Pokazałbym, gdybym to było możliwe — odparł Thad. — Ona nie ma rodziców. A mnie nie powiesz? Jestem w końcu jej bratem.

— Przykro mi, że tak cię niepokoję. Nie wiedziałem, że wasi rodzice nie żyją.

— Tak wcale nie jest. A może i jest. Nie wiem. Ja tylko nie wiem, kim oni są. Nie mam też pojęcia, kim są rodzice Wężycy.

Arevin był zupełnie skołowany. Zawsze bez trudu rozumiał to, co Wężyca do niego mówiła. Ten chłopiec zaś w ciągu kilku zaledwie minut oznajmił mu kilka rzeczy całkowicie dla niego niezrozumiałych.

— Jeżeli nie wiesz, kim są rodzice twoi i Wężycy, to jak możesz być jej bratem?

Thad spojrzał na niego zagadkowym wzrokiem.

— Ty chyba nie wiesz zbyt dużo o uzdrowicielach, prawda?

— Nie — odrzekł Arevin. Odniósł wrażenie, że ich rozmowa wkracza na inny tor. — Nie wiem. Słyszeliśmy o was, rzecz jasna, ale Wężyca jako jedyna odwiedziła nasz klan.

— Pytam o to — powiedział Thad — bo ludzie przeważnie wiedzą, że każdego z nas adoptowano. Ściśle mówiąc, żaden z nas nie ma krewnych, ale wszyscy stanowimy jedną rodzinę.

— Powiedziałeś jednak, że jesteś jej bratem, tak jakby nie miała innych braci.

Oprócz błękitnych oczu — zresztą o zupełnie innym odcieniu — Thad ani trochę nie przypominał Wężycy.

— Tak o sobie wzajemnie myślimy. Kiedy byłem mały, pakowałem się w różne kłopoty, a ona zawsze mi pomagała.

— Rozumiem. — Arevin, poprawiając uzdę konia, rozmyślał nad tym, co właśnie usłyszał. — Nie łączą was zatem więzy krwi — powiedział — ale czujesz się z nią bardzo związany, zgadza się?

— Tak. — Thad porzucił swobodny ton.

— Jeżeli powiem ci, dlaczego tu przybyłem, to czy udzielisz mi rady, mając na względzie dobro Wężycy, nawet gdyby chodziło o sprawę sprzeczną z waszymi zwyczajami?

Arevin z zadowoleniem stwierdził, że chłopiec się waha, nie chciał bowiem usłyszeć impulsywnej, podyktowanej emocjami odpowiedzi na swoje pytanie.

— Wydarzyło się coś naprawdę niedobrego, prawda?

— Tak — odrzekł Arevin. — I ona siebie samą o to obwinia.

— Ty też poczułeś się z nią bardzo związany, prawda?

— Tak.

— A ona tak samo traktuje ciebie?

— Tak myślę.

— Ja jestem po jej stronie — oświadczył Thad. — Zawsze.

Arevin odpiął uzdę, tak, że koń mógł poskubać trawę. Usiadł obok Thada pod drzewem.

— Przyjechałem tu z drugiej strony zachodniej pustyni — rzekł Arevin. — Nie mamy tam dobrych węży, tylko żmije piaskowe, których ukąszenia są śmiertelne…

Arevin opowiedział mu całą historię i czekał na odpowiedź młodego uzdrowiciela, ten jednak przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoje pokryte bliznami ręce.

— Zabito jej węża snu — powiedział w końcu.

W głosie Thada słychać było szok i bezradność. Jego ton zmroził Arevina, przeniknął go do szpiku kości.

— To nie jej wina — rzekł Arevin, jakby chciał dobitnie to zaznaczyć. Thad wiedział już teraz o strachu klanu przed wężami, a nawet o okropnej śmierci siostry Arevina. Przybysz widział jednak wyraźnie, że Thad go nie zrozumiał.

Chłopiec uniósł wzrok.

— Nie wiem, co mógłbym ci powiedzieć. To straszne. — Urwał, rozejrzał się i otarł czoło zewnętrzną częścią nadgarstka. — Powinniśmy chyba pogadać ze Srebrzystą. To jedna z nauczycielek Wężycy, no i najstarsza w naszym gronie.

Arevin zawahał się.

— Czy to najlepsze rozwiązanie? Wybacz mi, ale jeśli ty, przyjaciel Wężycy, nie potrafisz zrozumieć, jak do tego doszło, to czy inni uzdrowiciele będą do tego zdolni?

— Ależ ja to rozumiem!

— Wiesz, co się wydarzyło — powiedział Arevin — ale tego nie rozumiesz. Nie chcę cię urazić, ale obawiam się, że mam rację.

— Nieważne — stwierdził Thad. — I tak chcę jej pomóc. Srebrzysta coś wymyśli.

Piękna dolina, w której mieszkali uzdrowiciele, obejmowała zarówno obszary zupełnie dzikie, jak i miejsca całkowicie ucywilizowane. Arevinowi teren ten wydawał się dziewiczym lasem, prastarym i niezmiennym, który rozciągał się od północnego stoku doliny aż poza zasięg wzroku młodzieńca. Nieco niżej od skupiska ciemnych, starych drzew rozstawiono rządek pracujących wesoło wiatraków. Las z drzewami i las wiatraków świetnie ze sobą harmonizowały.

Ośrodek okazał się miejscem bardzo cichym — było to niewielkie miasteczko, składające się z solidnych domów zbudowanych z drewna i kamienia. Mieszkańcy pozdrawiali Thada, machali do niego i kłaniali się Arevinowi. W powietrzu niosły się niezbyt głośne krzyki bawiących się dzieci.

Thad zostawił konia Arevina na pastwisku, a potem wprowadził swojego gościa do budynku trochę większego od innych i oddalonego nieco od głównego skupiska domów. Arevin ze zdziwieniem stwierdził, że wewnętrznych ścian nie wykonano tu z drewna, tylko z białych kafelków. Nawet tam, gdzie brakowało okien, było jasno jak w dzień, a źródłem tego światła nie była ani bioluminescencja, ani żółtawe blaski gazowych płomyków. W całym domu unosiła się atmosfera aktywności, zdecydowanie odmienna od spokojnej aury ośrodka. Przez półotwarte drzwi Arevin dostrzegł kilkoro ludzi, młodszych nawet od Thada, którzy pochylali się nad skomplikowanym instrumentarium, całkowicie pochłonięci swoją pracą.

Thad zrobił gest w stronę studentów.

— To są laboratoria. Szlifujemy tu soczewki do mikroskopów.

Wykonujemy również inne przedmioty ze szkła.

Arevin odniósł wrażenie, że prawie wszyscy z obecnych w tym miejscu, a właściwie w całym mieście, byli albo bardzo młodzi, albo w podeszłym już wieku. „Młodzi się tutaj uczą — pomyślał — a starzy to ich nauczyciele. Wężyca i cała reszta wyjechali stąd, żeby wykonywać swój zawód”.

Weszli po schodach i znaleźli się na wyłożonym dywanem korytarzu. Thad zapukał do drzwi. Czekali potem przez kilkanaście minut; chłopcu wydawało się to pewnie zupełnie normalne, nie okazywał bowiem oznak zniecierpliwienia. W końcu usłyszeli przyjemny, wysoki głos:

— Proszę.

Pokój za drzwiami nie był urządzony tak surowo, jak laboratoria. Całe pomieszczenie wyłożono drewnianą boazerią, a z wysokich okien rozciągał się widok na wiatraki. Arevin słyszał kiedyś o książkach, ale nigdy ich nie widział. Tutaj zaś na dwóch ścianach stały regały wypełnione właśnie nimi. Stara uzdrowicielka siedziała w bujanym fotelu z książką na kolanach.

— Thad? — powiedziała i skinęła głową. W tonie jej głosu zabrzmiało zarówno zaproszenie, jak i pytanie.

— Srebrzysta. — Chłopiec wskazał Arevina. — To jest przyjaciel Wężycy. Przebył długą drogę, żeby z nami porozmawiać.

— Usiądźcie. — Kobieta mówiła drżącym głosem, a jej ręce trzęsły się nieznacznie. Była bardzo stara, miała opuchnięte i powykręcane stawy. Jej skóra była gładka, miękka i prawie przezroczysta. Na policzkach i czole widoczne były głębokie bruzdy. Miała niebieskie oczy.

Arevin poszedł za przykładem Thada i usiadł na jednym z krzeseł. Czuł się skrępowany, ponieważ najczęściej siedział ze skrzyżowanymi nogami na ziemi.

— Co chciałbyś nam powiedzieć?

— Czy jesteś przyjaciółką Wężycy? — zapytał Arevin. — Czy tylko jej nauczycielką?

Pomyślał, że kobieta pewnie się zaśmieje, ale ona patrzyła na niego poważnym wzrokiem.