Выбрать главу

— Przyjaciółką.

— Srebrzysta nadała Wężycy jej imię — wyjaśnił Thad. — Myślałeś, że zaprowadzę cię do kogoś mniej ważnego?

Mimo to Arevin zastanawiał się, czy powinien opowiedzieć swoją historię tej miłej staruszce, ponieważ pamiętał wypowiedziane przez Wężycę słowa: „Moi nauczyciele rzadko nadają imię, które noszę, i będą teraz rozczarowani”. Niewykluczone więc, że Srebrzysta tak bardzo się rozczaruje, że usunie Wężycę z grona tutejszych uzdrowicieli.

— Powiedz mi, co się stało — poprosiła Srebrzysta. — Wężyca jest moją przyjaciółką. Kocham ją i nie musisz się mnie obawiać.

Po raz drugi tego dnia Arevin zrelacjonował minione wypadki, Przyglądając się uważnie twarzy swojej sędziwej słuchaczki. Wyraz jej twarzy ani razu się nie zmienił. Po wszystkim, co sama przeżyła, mogła lepiej zrozumieć słowa Arevina niż młody Thad.

— Ach — powiedziała w końcu. — Wężyca przeprawiła się przez pustynię. — Potrząsnęła głową. — Moje dzielne i impulsywne dziecko.

— Srebrzysta — zwrócił się do niej Thad. — Co możemy teraz zrobić?

— Nie wiem, kochanie. — Westchnęła. — Chciałabym, żeby Wężyca wróciła do domu.

— Małe węże umierają — zauważył Arevin. — A inne giną w różnych wypadkach. Co się wtedy dzieje?

— One żyją bardzo długo — powiedział Thad. — Niekiedy znacznie dłużej niż uzdrowiciele. I bardzo trudno je rozmnożyć.

— Z każdym rokiem szkolimy coraz mniej uzdrowicieli, ponieważ mamy za mało węży snu — rzekła Srebrzysta łagodnym głosem.

— Znakomite kwalifikacje Wężycy uprawniają ją chyba do otrzymania kolejnego węża — zasugerował Arevin.

— Nie możemy dać tego, czego nie posiadamy — odparła Srebrzysta.

— Wężyca myślała, że może pojawiły się nowe węże.

— Tylko kilka zdołało się wykluć — odrzekła staruszka.

Thad odwrócił wzrok.

— Może jeden z nas postanowi nie kończyć swojego szkolenia…

— Thad… — przerwała mu Srebrzysta. — I tak mamy ich za mało dla was wszystkich. Myślisz, że Wężyca poprosi cię o zwrot węża, którego sama ci podarowała?

Thad wzruszył ramionami. Unikał wzroku staruszki i Arevina.

— Nie będzie musiała mnie prosić. Sam go jej dam.

— Nie możemy podejmować decyzji bez niej — rzekła Srebrzysta. — Niech Wężyca najpierw wróci do domu.

Arevin popatrzył na swoje dłonie. Rozumiał, że nie ma łatwego rozwiązania i trudno wyjaśnić to, co się wydarzyło. Ciężko będzie wybaczyć Wężycy.

— Nie możecie karać jej za postępek mojego klanu — oświadczył ponownie.

Srebrzysta pokręciła głową.

— Tu nie chodzi o karę. Przecież ona nie może być dalej uzdrowicielką, jeśli nie ma węża snu. A my nie możemy jej go dać.

Siedzieli przez kilka minut w milczeniu. Arevin zastanawiał się, czy Srebrzysta zasnęła. Drgnął, kiedy staruszka przemówiła do niego, nie odrywając wzroku od widoku za oknem.

— Czy w dalszym ciągu będziesz jej szukać?

— Tak — odparł bez wahania.

— Kiedy już ją znajdziesz, powiedz, żeby wracała do domu.

Członkowie rady będą chcieli się z nią spotkać.

Thad podniósł się i Arevin zrozumiał, że poniósł porażkę. Audiencja dobiegła końca.

Wyszli na zewnątrz, mijając po drodze laboratoria z dziwnym sprzętem, dziwnymi zapachami i oświetleniem. Słońce już zachodziło, a długie cienie zbiegały się, tworząc jednolitą ciemność.

— Gdzie mam jej szukać? — zapytał nagle Arevin.

— Co takiego?

— Przyjechałem tu, bo myślałem, że Wężyca jedzie do domu.

A teraz nie mam pojęcia, gdzie ona może być. Jest już prawie zima i jeśli zaczęły się burze…

— Wężyca jest mądra i wie, że nie wolno jej utknąć zimą w pustynnej burzy — odparł Thad. — Nie. Myślę, że ktoś potrzebował pomocy i ona musiała zboczyć z drogi. Może ten pacjent mieszka w Górach Centralnych. Wężyca jest pewnie gdzieś na południu, w Śródprzełęczy lub w Nowym Tybecie. Albo w Podgórzu.

— Dobrze — powiedział Arevin, ciesząc się z istnienia tej możliwości. — Pojadę na południe.

Zastanawiał się jednak, czy przez Thada nie przemawia pewność siebie typowa dla niedoświadczonego chłopca.

Młody uzdrowiciel otworzył drzwi długiego, niskiego budynku. Do znajdujących się wewnątrz pokoi prowadził centralnie położony salon. Thad rzucił się na dużą kanapę, Arevin zaś, porzucając obowiązujące tu maniery, usiadł na podłodze.

— Za chwilę będzie kolacja — rzekł Thad. — Pokój sąsiadujący z moim jest pusty, możesz tam wejść.

— Chyba powinienem już jechać — zauważył Arevin.

— Dzisiaj? Wyjazd w nocy byłby szaleństwem. Rano znaleźlibyśmy cię pod jakąś skałą. Zostań do jutra.

— Skoro tak uważasz…

Arevin w istocie czuł się dość senny. Wszedł za Thadem do wolnego pokoju.

— Przyniosę twoje bagaże — poinformował chłopiec. — A ty odpocznij. Wyraźnie tego potrzebujesz.

Arevin usiadł powoli na łóżku.

Wychodzący Thad odwrócił się jeszcze w drzwiach.

— Posłuchaj… Chciałbym ci pomóc. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

— Nie — odrzekł Arevin. — Dziękuję. Jest mi dobrze.

Thad wzruszył ramionami.

— W porządku.

Pustynia czarnego piasku ciągnęła się aż po horyzont — płaska i pusta, jakby nikt nigdy tamtędy nie przejeżdżał. Fale gorącego powietrza unosiły się jak dym. Nie wiał jeszcze stały wiatr, ale zniknęły już wszystkie ślady po przeprawiających się tam handlarzach — albo zostały rozwiane, albo przysypane przez późnoje-sienną bryzę. Wężyca i Melissa znajdowały się teraz na grzbiecie wschodniego pasma Gór Centralnych i szukały wzrokiem niedostrzegalnego dla nich celu wyprawy. Zsiadły z koni, żeby pozwolić im odpocząć. Melissa poprawiła pasek na nowym siodle Wiewióra, a potem popatrzyła w stronę, z której przyjechały, czyli na dolinę, stanowiącą dotychczas jej rodzinny kraj. Miasto przylegało ściśle do stromego zbocza, górując nad żyzną ziemią na dnie doliny. Okna i baterie słoneczne błyszczały w pełnym świetle dnia.

— Jeszcze nigdy nie byłam tak daleko od domu — powiedziała zadumana dziewczynka. — Nigdy w życiu. — Odwróciła się od doliny i spojrzała na uzdrowicielkę. — Dziękuję ci, Wężyco.

— Proszę bardzo, Melisso.

Melissa spuściła wzrok. Jej prawy policzek, gdzie nie było żadnych blizn, zabarwił się na fioletowo pod świeżą opalenizną.

— Powinnam ci o tym powiedzieć.

— O czym?

— O moim imieniu. Ras mówił prawdę, ono naprawdę nie jest…

— To bez znaczenia. Dla mnie jesteś Melissą. Jako dziecko też miałam inne imię.

— Ale oni nadali ci nowe imię. To zaszczyt. Ty nie wymyśliłaś go sobie tak jak ja.

Wsiadły na konie i ruszyły w dół górską serpentyną.

— Mogłam odrzucić imię, które mi zaproponowano — powiedziała Wężyca. — Gdybym to zrobiła, wybrałabym sobie dorosłe imię tak samo jak inni uzdrowiciele.

— Mogłaś je odrzucić?

— Tak.

— Ale oni bardzo rzadko takie imię nadają! Tak przynajmniej słyszałam.

— To prawda.

— Czy ktokolwiek je odrzucił?

— Z tego co wiem, nie. Ale ja jestem dopiero czwartą osobą, którą tak nazwano, toteż niewielu ludzi miało okazję nie zgodzić się na to imię. Czasami żałuję, że je przyjęłam.

— Dlaczego?

— Ze względu na odpowiedzialność.

Ręka Wężycy spoczywała na krawędzi torby z wężami. Od czasu gdy zaatakował ją szaleniec, coraz częściej dotykała swojej torby. Oderwała dłoń od skórzanej powierzchni. Uzdrowiciele umierali bardzo młodo albo dożywali późnej starości. Człowiek noszący podobne imię, który bezpośrednio ją poprzedzał, miał w chwili śmierci tylko czterdzieści trzy lata, ale dwóch pozostałych żyło ponad sto lat. Wężyca musiała jeszcze wiele osiągnąć, a jak dotąd spotykały ją same porażki.