Выбрать главу

W jego głosie dało się słyszeć rozgoryczenie. Wężyca była zaszokowana. Wiadomość o śmierci siostry będzie dla niego źródłem radości, a nie smutku.

— Ona tu wraca, prawda? — zapytał. — Wie, że rada znowu ustanowi ją głową rodziny. Niech ją szlag trafi! Równie dobrze mógłbym nie istnieć przez ostatnie dwadzieścia lat.

Wężyca słuchała go ze ściśniętym z żalu gardłem. Pomimo całej niechęci brata Jesse zostałaby ponownie przyjęta w swojej społeczności. Gdyby przeżyła, oni mogliby ją uzdrowić.

Mówienie przychodziło jej z trudem.

— Rada… Może to właśnie rada powinna usłyszeć ode mnie tę wiadomość.

Chciała porozmawiać z kimś, kto kochał Jesse, a nie z człowiekiem, który śmiałby się tylko i cieszył z jej niepowodzeń.

— To jest sprawa rodzinna, a nie zagadnienie dla rady. Właśnie mnie powinnaś przekazać wiadomość od Jesse.

— Wolałabym porozmawiać z tobą twarzą w twarz.

— Pewnie, że byś wolała — powiedział. — Ale to niemożliwe.

Moi kuzyni są przeciwni wpuszczaniu do Miasta obcych ludzi…

— Ale chyba w tym wypadku…

— No i nie mógłbym cię wpuścić, nawet gdybym chciał. Brama jest zamknięta aż do wiosny.

— Nie wierzę ci.

— Ale tak jest.

— Jesse by mnie o tym ostrzegła.

Prychnął zirytowany.

— Ona nigdy w to nie wierzyła. Wyjechała stąd, kiedy była jeszcze małą dziewczynką, a dzieci nigdy w takie rzeczy nie wierzą.

Mają świetny ubaw, gdy wracając do Miasta w ostatniej chwili, tylko udają, że mogłyby zostać za bramą po jej zamknięciu. Czasami więc tracimy tego czy innego śmiałka.

— Ona przestała wierzyć prawie we wszystko, co jej mówiliście. — W głosie Wężycy było coraz więcej rozdrażnienia.

Brat Jesse odwrócił wzrok i przez moment wpatrywał się w coś intensywnie. Następnie znowu spojrzał na Wężycę.

— Mam nadzieję, że ty wierzysz w to, co teraz ci mówię. Zbliża się burza i mogłabyś przekazać mi wreszcie wiadomość, a potem znaleźć sobie jakieś schronienie.

Nawet jeśli ją okłamywał, najwyraźniej nie zamierzał wpuścić jej do środka. Wężyca przestała już na to liczyć.

— Wiadomość od Jesse brzmi następująco — zaczęła. — Była tam bardzo szczęśliwa i chce, żebyście przestali opowiadać swoim dzieciom kłamstwa na temat tego, jak wygląda życie poza Miastem.

Brat Jesse wpatrywał się w Wężycę wyczekująco, a potem nagle wykrzywił twarz i roześmiał się krótko i zgryźliwie.

— To wszystko? To znaczy, że ona nie wraca?

— Nie może tu wrócić — odparła Wężyca. — Ona nie żyje.

Na jego tak bardzo podobnej do Jesse twarzy poczucie ulgi mieszało się z żalem.

— Nie żyje?

— Nie mogłam jej uratować. Złamała kręgosłup…

— Nigdy nie życzyłem jej śmierci. — Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc. — Złamała kręgosłup… A więc umarła błyskawicznie. Inni mają gorzej.

— Nie umarła od razu po wypadku. Miałam razem z jej partnerami przywieźć ją tutaj, bo wy moglibyście ją uzdrowić.

— Może by się nam udało — powiedział. — Jak to się stało?

— Prowadziła poszukiwania w pozostałych po wojnie kraterach. Nie wierzyła, że jest tam niebezpiecznie, bo okłamaliście ją już tyle razy… Zmarła na chorobę popromienną.

Mężczyzna wzdrygnął się.

— Byłam wtedy przy niej — ciągnęła Wężyca. — Zrobiłam, co mogłam, ale nie miałam węża snu. Nie mogłam pomóc jej umrzeć.

Miała wrażenie, że jego wzrok przenika ją na wylot.

— Mamy wobec ciebie dług wdzięczności, uzdrowicielko — powiedział. — Za oddanie przysługi członkowi naszej rodziny i za powiadomienie nas o jej śmierci. — Mówił niespokojnie, jakby coś rozproszyło jego uwagę, a następnie znowu wbił w nią swoje natarczywe spojrzenie. — Nie chcę, żeby moja rodzina miała wobec ciebie ten dług. Pozaziemscy… — Urwał, najwyraźniej bardzo czymś stropiony.

— Jeżeli pozaziemscy zdołają mi pomóc, to chciałabym z nimi porozmawiać.

— Nawet gdybym cię wpuścił, oni nie zgodzą się na rozmowę.

— Jeżeli są ludźmi, na pewno mnie wysłuchają.

— Jest… Jest pewien problem z ich człowieczeństwem — rzekł brat Jesse. — Bez testów nic nie wiadomo. Ty tego nie zrozumiesz, uzdrowicielko, nigdy ich nie widziałaś. Są niebezpieczni i nieprzewidywalni.

— Daj mi szansę. — Wężyca wyciągnęła ręce w jego stronę w błagalnym geście. — Inni też umierają tak jak Jesse, dlatego że jest za mało uzdrowicieli. I za mało węży snu. Chciałabym spotkać się z pozaziemskimi.

— Zapłacę ci teraz, uzdrowicielko — powiedział ze smutkiem brat Jesse, a Wężyca poczuła się jak w Podgórzu. — Władza w Centrum zależy od bardzo delikatnej równowagi. Rada nigdy nie zgodzi się na żadne układy między pozaziemskimi a kimś spoza Miasta.

Nie możemy pozwolić sobie na zachwianie proporcji w tym układzie. Przykro mi, że siostra skonała w strasznych cierpieniach, ale spełnienie twojej prośby wiązałoby się z narażeniem życia wielu ludzi.

— Ależ jak to możliwe, by zwykła rozmowa i jedno pytanie…

— Nie zrozumiesz, już ci mówiłem. Musiałabyś się tutaj wychować i żyć w tutejszym układzie sił. Ja uczyłem się tego przez całe życie.

— Myślę, że przez całe życie uczyłeś się wymigiwać od swoich obowiązków — powiedziała ze złością Wężyca.

— To kłamstwo! — krzyknął rozwścieczony brat Jesse. — Dałbym ci wszystko, co mogę, ale żądasz ode mnie niemożliwego. Nie pomogę ci zdobyć nowych węży snu.

— Poczekaj — przerwała mu nagle Wężyca. — Możesz mi pomóc w inny sposób.

Brat Jesse westchnął i odwrócił wzrok.

— Nie mam czasu na układy i intrygi — oświadczył. — Ty też nie. Nadciąga burza, uzdrowicielko.

Wężyca spojrzała przez ramię. Melissy nigdzie nie było. Na horyzoncie gromadziły się chmury, a tumany piasku unosiły się między niebem i ziemią. Robiło się coraz chłodniej, ale to nie dlatego Wężyca zaczęła dygotać. Grała o zbyt wielką stawkę, by w takiej chwili się poddawać. Miała pewność, że gdyby tylko wpuszczono ją do Miasta, sama dotarłaby do pozaziemskich. Odwróciła się do brata Jesse.

— Pozwól mi w takim razie wejść wiosną. Posiadacie technologię, której my jeszcze nie zdołaliśmy odkryć. — Wężyca nagle się uśmiechnęła. Nie można już było ocalić Jesse, ale można było pomóc innym. Na przykład Melissie. — Gdybyście pokazali mi, jak doprowadzać do regeneracji…

Dziwiła się, że pomyślała o tym dopiero teraz. Do tej pory całkowicie i samolubnie absorbowały ją węże snu, a tym samym jej własny prestiż i honor. Z drugiej strony tak wielu ludziom przydałaby się umiejętność regeneracji mięśni i nerwów… Ale najpierw musiała nauczyć się regenerować skórę, żeby jej córka mogła żyć bez tych okropnych blizn. Wężyca spojrzała na brata Jesse i z radością stwierdziła, że na jego twarzy maluje się wyraz ulgi.

— To całkiem możliwe — powiedział. — Tak. Omówię to z radą. Przedstawię im twoją propozycję.

— Dziękuję — rzekła Wężyca. Z trudem mogła uwierzyć, że mieszkańcy Miasta wreszcie zgadzają się na współpracę z uzdrowicielem. — To pomoże nam bardziej, niż przypuszczacie. Jeżeli usprawnimy naszą technologię, nie będziemy musieli więcej kłopotać się o nowe węże snu, ponieważ sami je wyklonujemy.

Brat Jesse zmarszczył czoło. Wężyca urwała, zdziwiona tą nagłą zmianą.