Выбрать главу

Ciemnowłosy mężczyzna wpatrywał się w niego przez kilka sekund.

— Dziwię się, że to ty mówisz o jej bezpieczeństwie — powiedział. — Ale czy po wariacie można spodziewać się spójnych wypowiedzi?

— Po wariacie?

— Uspokój się. Wiemy, że ją napadłeś.

— Napadłem? Ktoś ją napadł? Nic się jej nie stało? Gdzie ona jest?

— Ze względu na jej bezpieczeństwo nie powinienem ci chyba nic mówić.

Arevin odwrócił wzrok, próbując skoncentrować myśli. Ogarnęły go mieszane uczucia dezorientacji i ulgi. Przynajmniej wydostała się z pustyni. Na pewno jest bezpieczna.

W kamiennej ścianie widniała rysa, na którą padały promienie słońca. Wpatrując się w to miejsce, Arevin odzyskał równowagę.

Uniósł oczy, prawie się uśmiechając.

— Ta kłótnia nie ma sensu. Powiedz jej, żeby do mnie przyszła.

Ona potwierdzi, że jesteśmy przyjaciółmi.

— Czyżby? Kogo mamy zaanonsować?

— Powiedzcie jej… że ten, którego imię kiedyś poznała.

Ciemnowłosy mężczyzna zmarszczył czoło.

— Wy, barbarzyńcy, i wasze przesądy…

— Ona wie, kim jestem — rzekł Arevin, nie poddając się złości mężczyzny.

— Chcesz konfrontacji z uzdrowicielką?

— Konfrontacji?

Mężczyzna usiadł głębiej w swoim krześle i spojrzał na swojego asystenta.

— No cóż, Brianie, on z pewnością nie mówi jak wariat.

— Nie, panie — odparł staruszek.

Jego pracodawca dalej wpatrywał się w Arevina, choć tak naprawdę patrzył na ścianę znajdującej się dalej celi.

— Ciekaw jestem, co Gabriel… — Urwał, a potem popatrzył na swego sługę. — W takich sytuacjach miewał czasem niezłe pomysły. — Wyglądał na nieco zakłopotanego.

— Tak, burmistrzu, to prawda.

Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeli. Arevin wiedział, że za moment strażnicy, burmistrz i staruszek Brian wstaną i wyjdą, zostawiając go samego w tej ciasnej celi. Poczuł, jak po ciele spływa mu pot.

— No tak… — powiedział burmistrz.

— Panie…? — rzekła jedna ze strażniczek niepewnym głosem.

Burmistrz zwrócił się teraz właśnie do niej:

— No, powiedz coś. Nie mam w zwyczaju zamykać niewinnych, ale zbyt wielu wariatów kręci się na wolności.

— Kiedy go wczoraj aresztowaliśmy, sprawiał wrażenie zdziwionego. Teraz wierzę, że nie udawał. Panienka Wężyca walczyła z tamtym wariatem, burmistrzu. Widziałam ją, jak wróciła. Obroniła się wtedy, ale była mocno poturbowana. A ten człowiek nie jest nawet posiniaczony.

Gdy Arevin usłyszał, że Wężyca była ranna, musiał powstrzymać się przed ponownym zadaniem pytania o jej stan. Nie chciał jednak o nic tych ludzi prosić.

— To ma sens. Jesteś bardzo spostrzegawcza — rzekł burmistrz do strażniczki. — Masz jakieś siniaki? — zwrócił się do Arevina.

— Nie.

— Wybacz mi, ale będziesz musiał to udowodnić.

Arevin wstał, choć nie miał najmniejszej ochoty obnażać się przed nieznajomymi. Odpiął jednak spodnie, które zsunęły się do kostek. Pozwolił burmistrzowi, by ten go obejrzał. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że ubiegłej nocy wdał się w bójkę, po której mogły mu zostać ślady na ciele. Ale nikt nic nie powiedział i Arevin wciągnął spodnie.

Następnie podszedł do niego staruszek. Strażnicy zesztywnieli. Arevin również znieruchomiał. Każdy jego ruch mogli uznać za niebezpieczny.

— Ostrożnie, Brianie — powiedział burmistrz.

Brian podniósł ramiona Arevina, obejrzał je ze wszystkich stron, przyglądając się też jego dłoniom. Potem wrócił na swoje miejsce przy burmistrzu.

— Nie ma żadnych pierścieni. I chyba nigdy ich nie nosił. Ma opalone ręce, na których brak jakichkolwiek śladów. Uzdrowicielka mówiła, że przeciął jej czoło pierścieniem.

Burmistrz prychnął.

— Co zatem myślisz?

— Jak sam powiedziałeś, panie. On nie mówi jak wariat. Poza tym szaleniec wcale nie musi być głupi, a przecież głupio byłoby rozpytywać się o uzdrowicielkę w pustynnym stroju. Chyba że jest się niewinnym. Byłbym skłonny uwierzyć w słowa tego człowieka.

Burmistrz popatrzył na swojego pomocnika, a potem na strażniczkę.

— Mam nadzieję — powiedział niezbyt lekkim tonem — że zawczasu dacie mi znać, jeśli którekolwiek z was będzie ubiegać się o moje stanowisko. — Ponownie spojrzał na Arevina. — Jeżeli pozwolimy ci na spotkanie z uzdrowicielką, wytrzymasz w kajdanach do chwili, w której zostaniesz rozpoznany?

Arevin ciągle czuł przenikający go do szpiku kości chłód żelaza, w które zakuto go ubiegłej nocy. Ale Wężyca roześmiałaby się, słysząc o tych kajdanach. Tym razem Arevin się uśmiechnął.

— Przekażcie jej, co wam się podoba — powiedział. — A potem zdecydujcie, czy trzeba mnie zakuć w kajdany.

Brian pomógł wstać burmistrzowi, ten zaś spojrzał na strażniczkę, która tak bardzo wierzyła w niewinność Arevina.

— Bądź gotowa. Przyślę po niego.

Skinęła głową.

— Tak, panie.

Strażnicy wrócili z kajdanami. Arevin z przerażeniem patrzył na brzęczące łańcuchy. Miał nadzieję, że kolejną osobą, która przekroczy próg jego celi, będzie Wężyca. Stał nieruchomo, gdy podchodziła do niego strażniczka.

— Przykro mi — powiedziała.

Opasała go metalową obręczą, założyła kajdany na przegub lewej dłoni, zaczepiła łańcuch o kółko w pasie, po czym założyła kajdany na drugi nadgarstek. Wyprowadzono go na korytarz.

Wiedział, że Wężyca nie zgodziłaby się na coś takiego. Jeżeli zaś tak się stało, to osoba istniejąca w jego umyśle nigdy nie żyła w rzeczywistym świecie. Łatwiej byłoby mu już zaakceptować śmierć uzdrowicielki albo nawet własną.

Może jednak strażnicy po prostu nie zrozumieli polecenia, które dotarło do nich w zniekształconej formie albo zostało wydane im tak szybko, że nikt nie zdążył wspomnieć o łańcuchach. Arevin postanowił znieść to pomyłkowe upokorzenie dumnie i z pogodą ducha.

Strażnicy wyprowadzili go na zewnątrz budynku, gdzie natychmiast oślepiło go słoneczne światło. Kiedy znowu weszli do środka, Arevin nie widział prawie nic, toteż na schodach kilka razy się potknął.

Półmrok panował również w pomieszczeniu, do którego go potem wprowadzono. Zatrzymał się w drzwiach, dostrzegając jedynie zarysy opatulonej kocem postaci, siedzącej w fotelu i odwróconej do niego plecami.

— Uzdrowicielko — powiedział jeden ze strażników. — Oto człowiek, który twierdzi, że jest twoim przyjacielem.

Postać milczała, siedząc dalej bez ruchu. Arevin zamarł ze strachu. Jeśli ktoś ją zaatakował… Jeżeli została zraniona… Jeżeli nie mogła już mówić ani wykonać żadnego ruchu… ani roześmiać się, kiedy zapytano ją o kajdanki… Zrobił jeden niepewny krok w jej stronę, potem kolejny… Chciał do niej podbiec, powiedzieć, że się nią zaopiekuje, choć pragnął również stąd uciec i zapamiętać ją żywą, zdrową i silną.

Zauważył zwisającą bezwładnie rękę i przypadł do postaci w fotelu.

— Wężyco…

Kajdany krępowały mu ruchy. Chwycił jej rękę i pocałował ją.

Kiedy tylko jej dotknął, jeszcze zanim dostrzegł gładką skórę bez żadnych blizn, wiedział, że to nie jest Wężyca. Rzucił się do tyłu z okrzykiem rozpaczy.

— Gdzie ona jest?

Opatulona postać odrzuciła koc i również krzyknęła, tyle że ze wstydu. Uklękła przy Arevinie i wyciągnęła ku niemu ręce. Po policzkach spływały jej łzy.

— Przepraszam — powiedziała. — Wybacz mi, proszę… — Skuliła się na ziemi. Jej piękną twarz okalały długie włosy.