— Tak — powiedział. — Uzdrowicielki. Przyjaciółki. Jedzie na siwym koniu i ma również prążkowanego kucyka. Towarzyszy jej dziecko. Powinna jechać na północ, prosto z pustyni.
— Ale nie jedzie.
— Jean!
Dziewczyna spojrzała chmurnie na brata.
— Kev, on nie wygląda na kogoś, kto by ją skrzywdził. Może szuka jej, ponieważ ktoś zachorował.
— A może jest kumplem tego wariata — powiedział Kev. — Dlaczego jej szukasz?
— Jestem jej przyjacielem — odparł zaniepokojony Arevin. — Widzieliście tego wariata? Czy Wężyca jest bezpieczna?
— On jest w porządku — zwróciła się Jean do Keva.
— Nie odpowiedział na moje pytanie.
— Powiedział, że jest jej przyjacielem. Może reszta to nie twój interes.
— Nie, twój brat ma prawo mnie wypytywać — powiedział Arevin. — A może nawet powinien. Szukam Wężycy, ponieważ wyjawiłem jej moje imię.
— A jak masz na imię?
— Kev! — krzyknęła oburzona Jean.
Arevin uśmiechnął się po raz pierwszy od chwili, gdy spotkał tych dwoje. Coraz bardziej przyzwyczajał się do tutejszych bezceremonialnych zachowań.
— Tego żadnemu z was nie powiem — oświadczył łagodnie.
Kev ściągnął brwi, wyraźnie zakłopotany.
— Wiemy o tym — rzekła Jean. — Tylko tak długo byliśmy z dala od ludzi…
— Wężyca wraca — stwierdził Arevin. W jego głosie pobrzmiewało napięcie i radość. — Widzieliście ją. Kiedy to było?
— Wczoraj — odparł Kev. — Ale ona nie jedzie w tę stronę.
— Jedzie na południe — dodała Jean.
— Na południe?
Dziewczyna skinęła głową.
— Gromadzimy tu stado przed zimą. Spotkaliśmy ją, gdy schodziliśmy z wysokich pastwisk. Kupiła od nas jednego konia, na którym miał jechać ten wariat.
— Ale dlaczego on z nią jest? Przecież wcześniej na nią napadł!
Jesteście pewni, że nie zmusił jej, żeby z nim jechała?
Jean roześmiała się.
— Nie. Wężyca kontroluje sytuację. Nie mam co do tego wątpliwości.
Arevin uwierzył w jej słowa, mógł zatem odepchnąć od siebie najgorsze z dręczących go obaw. Ciągle jednak był niespokojny.
— Na południe — powtórzył. — A co znajduje się na południe od tego miejsca? Myślałem, że nie ma tam żadnych miast.
— Bo nie ma. Zapuszczamy się dalej niż inni i zdziwiliśmy się, widząc ją w tych okolicach. Prawie nikt nie trafia do tej przełęczy, nawet jadąc od strony Miasta. Ale Wężyca nie powiedziała nam, dokąd zmierza.
— Nikt nie jeździ dalej na południe niż my — rzekł Kev. — To niebezpieczne.
— Dlaczego?
Kev wzruszył ramionami.
— Chcesz jechać za nią? — zapytała Jean.
— Tak.
— Dobrze, ale czas już rozbić obóz. Chcesz na razie zostać z nami?
Arevin popatrzył na południe. Cienie gór rzeczywiście przesuwały się nad polaną i zmierzch był coraz bliżej.
— To prawda. Dzisiaj daleko już nie zajedziesz — stwierdził Kev.
— A lepsze miejsce na obóz znajdziesz dopiero pół dnia drogi stąd.
Arevin westchnął.
— Zgoda — powiedział. — Dziękuję. Zostanę na noc z wami.
Arevin z radością powitał ciepłe ognisko, które rozpalono na środku obozu. Z aromatycznego drewna strzelały iskierki. Górskie jelenie poruszały się bezszelestnie niczym widma na środku polany, konie zaś od czasu do czasu przebierały głośniej kopytami, po-skubując miękkie źdźbła trawy. Kev zawinął się już w swoje koce i chrapał lekko w świetle ogniska. Jean siedziała naprzeciwko Are-vina z kolanami przyciągniętymi do piersi, a jej twarz rozjaśniały czerwonawe błyski płomieni. Ziewnęła.
— Chyba pójdę spać — powiedziała. — A ty?
— Ja też. Za chwilę.
— Czy mogłabym coś dla ciebie zrobić? — zapytała.
Arevin uniósł wzrok.
— Już bardzo dużo dla mnie zrobiłaś — odrzekł.
Popatrzyła na niego ciekawie.
— Niezupełnie o to mi chodziło.
W jej głosie zabrzmiała ledwie dostrzegalna irytacja. Arevin uznał, że coś się stało.
— Chyba cię nie zrozumiałem.
— Jak u was się o tym mówi? Podobasz mi się. Pytam cię właśnie, czy chciałbyś spędzić ze mną tę noc.
Arevin spojrzał na nią beznamiętnie; był jednak zakłopotany. Miał nadzieję, że się nie zaczerwienił. Zarówno Thad, jak i Larril zadali mu to samo pytanie i on go nie zrozumiał. Po prostu im odmówił, a oni musieli uznać to za bardzo nieuprzejme. Arevin liczył na to, że mieli świadomość jego niezrozumienia i wiedzieli o odmienności jego zwyczajów.
— Jestem zdrowa, jeśli o to się martwisz — rzekła nieco szorstko Jean. — A moja kontrola jest bez zarzutu.
— Bardzo przepraszam — powiedział Arevin. — Zupełnie cię nie zrozumiałem. Jestem zaszczycony twoją propozycją i nie wątpię w twoje zdrowie i kontrolę. Ze mną też jest wszystko w porządku, ale nie poczuj się urażona, jeśli będę musiał odmówić.
— Nieważne — odparła Jean. — Tylko tak sobie pomyślałam…
Arevin widział, że poczuła się dotknięta. Po obcesowym odrzuceniu sugestii Thada i Larril, uważał, że powinien się teraz wytłumaczyć. Nie miał pewności, jak powinien opisać swoje uczucia, sam bowiem ich nie rozumiał.
— Bardzo mi się podobasz — zaczął. — Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Śpiąc z tobą, nie zachowałbym się uczciwie. Myślami byłbym… gdzie indziej.
Jean popatrzyła na niego poprzez fale ciepłego powietrza, unoszącego się nad ogniskiem.
— Jeśli chcesz, to obudzę Keva.
Arevin pokręcił głową.
— Dziękuję ci, ale chodziło mi o to, że myślami byłbym… poza tym obozem.
— Och. — Dziewczyna pojęła wreszcie jego słowa. — Teraz rozumiem. Nie mam do ciebie żalu. Mam nadzieję, że już niedługo ją znajdziesz.
— A ja mam nadzieję, że cię nie uraziłem.
— Nic się nie stało — odrzekła Jean nieco smutnym głosem.
— Chyba nic się nie zmieni, jeśli ci powiem, że nie szukam stałego związku? A nawet czegoś, co trwałoby dłużej niż ta noc?
— Nie — odparł Arevin. — Tak czy inaczej, przepraszam.
— W porządku. — Podniosła koc i przysunęła się bliżej do ognia. — Dobranoc.
Trochę później, leżąc na swoim posłaniu, Arevin rozmyślał, jak miło byłoby mieć obok siebie drugiego człowieka. Sypiał niekiedy z ludźmi ze swojego klanu, ale do chwili, gdy poznał Wężycę, nie brał nawet pod uwagę partnerstwa. Jednak od tamtego spotkania nikt inny nie wywoływał w nim pożądania i, co jest chyba jeszcze dziwniejsze, on sam nie zauważał, że jest atrakcyjny dla innych. Leżał teraz na twardej ziemi i przypomniał sobie, że oprócz jednego krótkiego dotknięcia nie miał dowodu na to, że Wężyca poważnie się nim interesowała. Mógł jednak mieć nadzieję.
Przez dłuższy czas Wężyca ani razu się nie poruszyła. Myślała nawet, że nie może się ruszać. Czekała na nadejście świtu, ale dalej trwała noc. Niewykluczone, że ludzie Północnego przykryli czymś otwór rozpadliny, żeby trzymać Wężycę w ciemności, ale było to mało prawdopodobne, bo przecież Północny chciał ją widzieć, aby móc się z niej śmiać.
Kiedy tak kontemplowała otaczającą ją ciemność, w górze rozbłysło jakieś światełko. Uniosła głowę, lecz ujrzała tylko rozmazane cienie. Usłyszała też zbliżające się głosy. O skalną ścianę otarły się liny i drewno. Wężyca zastanawiała się, jakiż to nowy nieszczęśnik znalazł schronienie u Północnego. Tymczasem spuszczono ku niej na linie platformę, na której znajdował się sam Północny. Nie mogła już mocniej trzymać Melissy, nie mogła również lepiej jej zasłonić; nie potrafiła też walczyć z nim w jej obronie. Jamę rozjaśniło teraz oślepiające światło z kilku lamp.