Kiedy tylko to pomyślała, usłyszała cichy szmer łusek przesuwających się po ziemi. A więc przynajmniej jeden gad się tu ostał. Ucieszyła się, gdyż oznaczało to, że nie jest zupełnie sama.
„To pewnie bardzo odporny okaz” — pomyślała.
Mógł to być ten sam, który ją ukąsił, ponieważ był na tyle duży, że mógł wytworzyć i przechować sporą ilość ciepła. Wężyca otworzyła oczy i próbowała wyciągnąć rękę w stronę, z której dobiegły ją szmery. Zanim jednak zdążyła poruszyć ramieniem, zobaczyła węże.
Okazało się bowiem, że jest ich więcej. Dwa, nie, trzy węże snu leżały splecione ze sobą, lecz żaden z nich nie był duży, żaden z nich nie przekraczał rozmiarów Trawy. Wiły się i skręcały, znakując szron ciemnymi hieroglifami, których Wężyca nie umiała odczytać. Wężyca wiedziała jednak, że te symbole mają jakieś znaczenie. Tylko fragment przekazu znajdował się w jej polu widzenia, toteż powoli obróciła głowę, aby obejrzeć kolejne znaki. Kątem oka ciągle widziała węże snu, które ocierały się o siebie, tworząc potrójną spiralę.
Wężyca stwierdziła, że te zwierzęta umierają z zimna i trzeba natychmiast zawołać Północnego, aby je uratował. Podparła się na łokciach, ale nie mogła się dalej poruszyć. Próbowała wydobyć z siebie jakiś dźwięk, lecz ogarnęła ją fala mdłości. „Północny i jego zwierzątka” — pomyślała. Odchrząknęła sucho, ale jej żołądek był pusty i nie mogła, wymiotując, wyzbyć się swoich nudności. Ciągle znajdowała się pod wpływem jadu.
Ostry ból przekształcił się w głuche pulsowanie. Starała się odepchnąć je od siebie, zmusić się do słabszego odczuwania męki, lecz jej energia była już na wyczerpaniu.
Poddała się i znowu zemdlała.
Zbudziła się teraz ze snu, a nie ze stanu omdlenia. Choć żadna z ran nie zniknęła, Wężyca miała świadomość, że pokonała ból dzięki swoim wcześniejszym wysiłkom i rzeczywiście nic już jej nie bolało. Dalej była wolna, a Północny nie zdoła zniewolić jej swoimi wężami. Szaleniec mówił coś o ekstazie, zatem jad inaczej zadziałał na Wężycę niż na ludzi Północnego. Nie wiedziała tylko, czy przyczyną jest jej wyjątkowy system odpornościowy, czy też opór, jaki stawiała jej wola. Zresztą nie miało to żadnego znaczenia.
Zrozumiała teraz, dlaczego Północny był tak bardzo pewny, że Melissa nie zamarznie na śmierć. Wężyca miała świadomość niskiej temperatury, ale było jej ciepło, wręcz gorąco. Nie wiedziała, jak długo jej ciało utrzyma tę wzmożoną przemianę materii, lecz czuła krążącą w niej krew i wiedziała, że nie musi obawiać się odmrożenia.
Przypomniała sobie również węże snu, niezwykle ożywione na pokrytej szronem skale.
„To musiał być sen” — pomyślała.
Rozejrzała się jednak i pośród ciemnych hieroglifów dostrzegła trzy zwinięte w spiralę węże. Potem zobaczyła drugą trójkę, następnie trzecią i w nagłym przebłysku zdziwienia i radości zrozumiała wiadomość, którą te stworzenia chciały jej przekazać. Poczuła się jak przedstawicielka wszystkich pokoleń uzdrowicieli, wysłana tutaj specjalnie w celu przyjęcia tego, co jej w tej chwili oferowano.
Choć niezmiernie ją to dziwiło, rozumiała, dlaczego tak wiele czasu zajęło poznanie sekretu węży snu. Kiedy skutki działania jadu nie dawały się tak bardzo we znaki, Wężyca pojęła znaczenie hieroglifów i zobaczyła znacznie więcej niż tylko trójki gadów, kopulujących ze sobą na lodowatej skale.
Ludzie z ośrodka, podobnie jak wszyscy inni mieszkańcy Ziemi, byli za bardzo zapatrzeni w siebie. Niewykluczone, że było to nieuchronne, ponieważ narzucono im przymusową izolację. W efekcie jednak uzdrowiciele stali się krótkowzroczni — chroniąc węże snu, nie pozwalali im dojrzewać. To również było nieuchronne, gady te bowiem miały zbyt wielką wartość, by ryzykować prowadzenie na nich eksperymentów. Bezpieczniej już było poprzestać na powstałych w efekcie przeszczepu klonach, niż narażać życie posiadanych przez uzdrowicieli okazów.
Wężyca uśmiechnęła się na myśl o przejrzystości i prostocie wyjaśnienia problemu. Nic dziwnego, że węże uzdrowicieli nigdy nie osiągały dojrzałości, bo na pewnym etapie swojego rozwoju potrzebne im było to lodowate zimno. I nic dziwnego, że nigdy nie oddawały się spółkowaniu, nawet te, którym udało się jakoś osiągnąć dojrzałość. No i ostatnia sprawa — w nadziei, że dojrzałe osobniki zaczną oddawać się kopulacji, uzdrowiciele łączyli je w… pary.
Odcięci od najnowszej wiedzy, uzdrowiciele mieli świadomość, że węże snu nie zachowują się w sposób typowy dla ziemskich gadów, lecz nie wiedzieli, że aż tak bardzo się od nich różnią.
Parami. Wężyca roześmiała się cicho.
Przypomniały jej się zawzięte dyskusje z innymi uzdrowicielami — w trakcie zajęć szkolnych lub podczas lunchu — na temat tego, czy węże snu są diploidalne czy heksaploidalne, ponieważ liczba chromosomów upoważniała do stawiania każdej z tych tez. Mimo to żadna ze stron sporu nie miała w tym względzie racji. Węże snu były mianowicie triploidalne i do reprodukcji potrzebna była trójka tych gadów, a nie tylko para. Wewnętrzny śmiech Wężycy zamienił się w smutny uśmiech żalu, gdy uzmysłowiła sobie wszystkie błędy, jakie ona i jej ludzie popełniali przez tyle długich lat. Brakowało im wystarczających informacji i technologii, i przeszkadzał im et-nocentryzm. Dochodziło do tego odcięcie od innych światów oraz brak kontaktu między licznymi grupami ludzi na Ziemi. Uzdrowiciele z ośrodka popełnili wiele błędów, a z wężami snu udało im się tylko przez przypadek.
Kiedy Wężyca to wszystko zrozumiała, mogło być już za późno.
Było jej ciepło i dobrze. Ze snu wyrwało ją najpierw pragnienie, a potem świadomość. Jama chyba nigdy wcześniej nie była tak jasna, a kamienie, na których leżała Wężyca, tak suche. Poruszyła ręką i poczuła, jak z czarnej skały przenosi się na nią ciepło.
Spróbowała usiąść. Bolało ją kolano, które nie było jednak spuchnięte. Czuła też lekki ból w ramieniu. Nie miała pojęcia, jak długo spała, lecz proces zdrowienia na pewno już się rozpoczął.
Na drugim końcu rozpadliny kapiąca woda utworzyła mały, bystry strumyczek. Wężyca podniosła się i podeszła do niego, podpierając się o skalną ścianę. Posuwała się chwiejnym krokiem, jakby nagle bardzo się postarzała, czuła jednak, że jej siły wracają. Przyklękła obok strumyczka, nabrała wody w dłonie i wypiła jeden ostrożny łyk. Woda była chłodna i czysta. Piła dalej z większym już przekonaniem. Otrucie uzdrowiciela jest zadaniem niezwykle trudnym, lecz nie chciała teraz narażać swojego organizmu na kolejną porcję substancji toksycznych.
Lodowata woda podrażniła jej pusty żołądek. Wężyca odepchnęła od siebie myśli o jedzeniu i stanęła na środku jamy, oglądając ją po raz pierwszy w świetle dziennym. Ściany nie były wprawdzie gładkie, ale nie było na nich zaczepienia dla palców rąk albo nóg. Krawędź znajdowała się za wysoko i nawet gdyby uzdrowicielka była w pełni sił, nie zdołałaby do niej doskoczyć. Musiała jednak się stąd wydostać. Musiała znaleźć Melissę. Musiały jakoś uciec.
Poczuła lekkie zawroty głowy. W obawie, że wpadnie w panikę, zaczerpnęła powoli kilka długich oddechów, zamknąwszy na moment oczy. Miała kłopoty z koncentracją, wiedziała bowiem, że Północny lada chwila znowu się tu pojawi. Na pewno będzie chciał popatrzeć na nią z poczuciem triumfu — po tym, jak to udało mu się wygrać z jej systemem odpornościowym i zatruć jadem węży snu. Nienawiść każe mu pragnąć widoku Wężycy wijącej się na ziemi jak szaleniec, słabnącej z każdą chwilą i błagającej go o łaskę. Zadrżała i otworzyła oczy. Jeśli Północny odkryje, jak w istocie podziałał na nią jad, z pewnością będzie chciał ją zabić.