Fritz Leiber
Wędrowiec
— A może kanał międzyprzestrzenny?
— Hm… całkiem możliwe.
W jednej chwili kosmos był pusty, w następnej pełen okrętów wojennych.
Planety. Siedem planet. Tak uzbrojonych i silnych, jak mogą być tylko planety.
I widziałem, gdy otworzył szóstą pieczęć, a oto stało się trzęsienie ziemi, a słońce sczerniało jako wiór włosiany, i księżyc wszystek stał się jako krew.
A gwiazdy niebieskie padały na ziemię tak, jako drzewo figowe zrzuca z siebie figi swoje niedostałe, gdy od wiatru wielkiego bywa zachwiane.
A niebo ustąpiło jako księgi zwinione, a wszelka góra i wyspy z miejsca się swego poruszyły…
I zatrąbił trzeci anioł, i spadła z nieba gwiazda wielka, gorejąca jako pochodnia, i upadła na trzecią część rzek, i na źródła wód.
Prawdziwe podróże międzygwiezdne stały się po raz pierwszy możliwe, kiedy za pomocą odpowiednio ustawionych czasowo i przestrzennie impulsów rakietowych oderwano planetę od jej naturalnej orbity i wysłano w kosmos z prędkością znacznie większą od normalnych prędkości planetarnej i gwiezdnej…
A potem nastąpiły wojny, jakie nigdy jeszcze nie miały miejsca w naszej galaktyce. Floty światów, prawdziwych i sztucznych, manewrowały między gwiazdami i niszczyły się subatomowymi promieniami dalekiego zasięgu. W miarę jak walka obejmowała dalsze obszary przestrzeni, całe układy planetarne ulegały zagładzie.
Rozdział 1
Opowieści o katastrofach i nadprzyrodzonych zjawiskach zaczynają się na ogół od ukazania się w rombie okna twarzy oświetlonej blaskiem Księżyca, od starych rękopisów pokrytych wyblakłym pismem albo od rozlegającego się po pustych wrzosowiskach wycia psa. Ta historia zaczęła się jednak od zaćmienia Księżyca i od czterech nowych, lśniących fotografii astronomicznych, z których każda przedstawiała pola gwiezdne i obiekt planetarny. Tylko że… coś dziwnego stało się z gwiazdami.
W chwili gdy nastąpiło zaćmienie, upłynęło dopiero siedem dni od wywołania pierwszej fotografii. Jedna z nich pochodziła z teleskopu umieszczonego na sztucznym satelicie, a pozostałe z trzech odległych od siebie obserwatoriów. Były to wyryte przez gwiazdy runy najczystszej wiedzy — stanowiły krańcowe przeciwieństwo wszelkich zabobonów, a jednak każda fotografia budziła niepokój w młodym naukowcu, który pierwszy je oglądał.
Patrząc na fotografię widział czarne kropki, które powinny były na niej się znajdować… ale widział też niewyraźne czarne zygzaki, których być nie powinno. Ogarniało go wtedy mgliste poczucie nierealności przybliżające go na chwile do jaskiniowców, czcicieli szatana i ludzi średniowiecza, żywiących lęk przed czarownicami.
Wszystkie cztery fotografie, uznane za dokumenty najwyższej wagi, dotarły do Los Angeles do Dowództwa Projektu Księżycowego przy amerykańskim lotnictwie kosmicznym — siedziby amerykańskich badań Księżyca, które ledwo dorównywały radzieckim i pozostawały daleko w tyle za radzieckimi badaniami Marsa. Toteż Dowództwo Amerykańskiego Projektu Księżycowego ogarnął niepokój, a nawet lęk, choć — jak zawsze kiedy naukowcy stają wobec spraw pozornie nadprzyrodzonych — zbywano go ironicznym śmiechem, dając jednocześnie upust bujnej wyobraźni.
Te cztery fotografie — a właściwie to, co zwiastowały — wywarły wpływ na każdą istotę ziemską, na każdy atom naszej planety. Pozostawiły głębokie bruzdy w duszy każdego człowieka.
Przez nie tysiące ludzi straciło rozum, a miliony życie. Wywarły również wpływ na Księżyc.
Możemy więc zacząć tę opowieść od czegokolwiek — od Wolfa Lonera na środku Atlantyku, od Fritza Schera w Niemczech, od Richarda Hillaryego w Somerset, od Araba Jonesa palącego skręta z marihuaną w Harlemie, od Barbary Katz w czarnym kombinezonie skradającej się przez trawnik w Palm Beach. od Sally Harris szukającej mocnych wrażeń w Nowym Jorku, od Rudolfa Brechta sprzedającego pianina w Los Angeles, od Charlie'ego Fulby prowadzącego wykład o latających talerzach, od generała Spike'a Stevens'a pełniącego obowiązki szefa w amerykańskim lotnictwie kosmicznym, od Ramy Joan Huntington interpretującej buddyzm, od Bagonga Bunga na Morzu Południowo-chińskim, od Dona Merriama w amerykańskiej bazie księżycowej, a nawet od Tigrana Biriuzowa na orbicie wokół Marsa. Moglibyśmy również zacząć od Tygryski lub od Miau, od Ragnaroka lub od prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ale ponieważ byli oni blisko pierwszego ośrodka niepokoju pod Los Angeles i ponieważ mieli odegrać w tej historii decydującą rolę, zaczniemy od Paula Hagbolta, rzecznika prasowego Projektu Księżycowego, i od Margo Gelhorn, narzeczonej jednego z czterech młodych Amerykanów, którzy odlecieli na amerykańską bazę księżycową; zaczniemy również od należącej do Margo kotki Miau, którą czekała bardzo dziwna podróż; od czterech fotografii, choć w tym czasie były one jeszcze ściśle strzeżoną tajemnicą państwową a równocześnie zagadką, nie zaś zwiastunem nieszczęścia; i od Księżyca, który miał pogrążyć się w połyskliwym mroku zaćmienia.
Wychodząc na trawnik, Margo Gelhorn ujrzała pośrodku nieba Księżyc w pełni. Satelita ziemski był wyraźnie trójwymiarowy: wyglądał jak nakrapiana, marmurowa piłka do koszykówki. Jego bladozłoty odcień idealnie pasował do tego spokojnego wieczoru wyjątkowego na zachodnim wybrzeżu.
— O, jest ta dziwka Selena — powiedziała Margo. Paul Hagbolt ukazał się w drzwiach i roześmiał się niepewnie.
— Ty zupełnie serio traktujesz Selenę jak rywalkę — rzekł.
— Do cholery, rywalka to mało. Przecież ona zabrała mi Dona — odpowiedziała stanowczo blondynka. — Zahipnotyzowała nawet Miau.
Na ręku trzymała leżącą spokojnie szarą kotkę, w której zielonych oczach Księżyc odbijał się jak dwie przybrudzone perły.
Paul również skierował wzrok na Księżyc, a właściwie na punkt przy górnym jego brzegu, nad zaciemnionym obszarem Morza Deszczów. Nie mógł dostrzec krateru Platona z amerykańską bazą księżycową, ale wiedział, że powinien znajdować się w polu widzenia.
Margo powiedziała z goryczą:
— Nie dość, że muszę patrzeć na to ohydne cmentarzysko, wiedząc, że tam jest Don, wystawiony na wszystkie niebezpieczeństwa czyhające na tym pustkowiu, ale teraz, kiedy na dodatek pomyślę o tych fotografiach astronomicznych…
— Margo! — żachnął się Paul, oglądając się odruchowo. — To jest nadal tajemnica państwowa. Nie powinniśmy o tym mówić. W każdym razie nie tutaj.
— Przez ten Projekt Księżycowy boisz się własnego cienia. Przecież nic mi prawie nie powiedziałeś…
— W ogóle nic ci nie powinienem był mówić.
— A więc o czym mamy rozmawiać? Paul westchnął.
— Słuchaj — powiedział. — Myślałem, że mamy obejrzeć zaćmienie albo może pojechać na przejażdżkę…
— Ojej, zapomniałam o zaćmieniu! Księżyc jest chyba trochę ciemniejszy. Czy już się zaczęło?