Выбрать главу

Rozległ się przytłumiony chrobot, jakby ktoś nakręcał stalowy mechanizm zegara. Kotka zesztywniała w ramionach Morgo i sierść zjeżyła się jej na karku. To zawarczał Ragnarok.

Rama Joon mówiła dalej:

— Gdzieś tam wśród gwiazd może znajdzie się Hindus, który nie zabija krów, albo nawet dżinista, który szczoteczką zamiata każdy przedmiot z obawy, żeby siadając nie zgnieść mrówki, i który na ustach nosi gazę, żeby nie połknąć muszki, ale w najlepszym razie będą to wyjątki. Reszta nie będzie się przejmowała jakimiś muchami, i w stosunku do nas będzie bezlitosna.

Dziwny, niesamowity nastrój ogarnął Paula. Wszystko wokół niego wydawało mu się aż nazbyt prawdziwe, a równocześnie mogło się lada chwila rozpłynąć w powietrzu — przypominało zatrzymany w bezruchu, iluzoryczny obraz. Spojrzał na gwiazdy i Księżyc, stukając w nich oparcia, mówiąc sobie, że w dziejach ludzkości przynajmniej niebo się nie zmieniło, ale nagle usłyszał wewnętrzny, demoniczny głos: „A gdyby tak gwiazdy zawirowały? Na fotografiach widać było przecież, że zmieniły pozycję”

Sally prowadziła Jake'a zniszczoną, drewnianą kładką do piątego, a zarazem ostatniego wagonu kolejki w lunaparku. Byli jedynymi pasażerami prócz przestraszonej pary Portorykańczyków, która siedziała w pierwszym wagonie i już teraz kurczowo trzymała się poręczy.

— Boże, Sal, ile ja się muszę naczekać — westchnął Jake. — Wciąż muszę iść na ustępstwa tylko dlatego, że ty tak chcesz. Mieszkanie Hasseltinea…

— Tss, kochasiu, tym razem nie idziesz na żadne ustępstwa. — Dziewczyna ściszyła głos, gdy mężczyzna z obsługi minął ich szybko, sprawdzając wagony. — A teraz słuchaj uważnie. Kiedy tylko ruszymy w górę, przesuń się trochę do przodu, a lewą ręką trzymaj się z całych sił oparcia siedzenia, bo prawą będziesz musiał mnie trzymać.

— Jak to prawą? Przecież ty siedzisz po lewej stronie.

— Tylko na razie — rzekła Sally i pogłaskała go pieszczotliwie.

Chłopak wytrzeszczył oczy, a potem uśmiechnął się z niedowierzaniem.

— Rób tylko, co ci mówię — powiedziała dziewczyna. Ze zgrzytem i chrzęstem kolejka zaczęła się piąć w górę. Kilka metrów przed szczytem Sally szybko wstała i zarzuciła nogi wokół bioder Jake'a. Jedną ręką trzymała go za szyję, drugą pospiesznie dopasowywała co trzeba.

— O rety, Sal — szepnął Jake, łapiąc oddech — pewnie się Ziemia poruszy jak w „Komu bije dzwon”.

— Co tam Ziemia! — krzyknęła dziewczyna i niczym walkiria wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Kolejka zwolniła na szczycie i nagle pomknęła błyskawicznie w dół. — Ja sprawię, że gwiazdy zawirują!

— Wydaje nam się — mówiła Rama Joan — że ludzie z gwiazd to istoty wyjątkowo urodziwe i równie fascynujące jak myśliwy dla dzikiego zwierzęcia, do którego jeszcze nikt nie strzelał. Sama chętnie o nich myślę, ale wiem, że dla nas byliby równie okrutni i niedostępni jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent naszych bogów. A kim są bogowie, jeżeli nie naszą wizją bardziej zaawansowanej cywilizacji? Jeżeli nie wierzycie mnie, przyjrzyjcie się dziejom ostatnich dziesięciu tysięcy lat. Zrozumiecie wtedy, że tam w górze… są diabły.

Ragnarok znów zawarczał. Miau wtuliła się mocno w ramię Margo i wczepiła w nie pazury.

— Koniec pełnego zaćmienia — oznajmił niski mężczyzna.

— Naprawdę, Ramo Joan, pani mnie zadziwia — powiedział Łysy.

— Nie bój się, Miau — szepnęła Margo.

Paul spojrzał w górę i zobaczył, że wschodnia krawędź Księżyca się rozjaśnia. Poczuł ogromną ulgę. Nagle uświadomił sobie, że jego niepojęty lęk minie, z chwilą gdy skończy się zaćmienie.

Na wschód od Księżyca kilka gwiazd zabłysło i zawirowało wokół własnych osi, niby widmowe ognie bengalskie, i po chwili zgasło.

Na swym samotnym płaskowyżu Asa Holcomb widział, że gwiazdy w pobliżu Księżyca drgają jak gdyby poruszane podmuchem granej w kosmosie fanfary, i wtem na czarnym niebie otworzyła się wielka, złocisto-fioletowa brama, cztery razy szersza od Księżyca. Asa wyciągnął do niej rękę — piękno i dostojeństwo bramy chwyciło go za serce. Aorta nie wytrzymała tego i pękła; Asa umarł.

Sally zobaczyła wirujące gwiazdy akurat w chwili, gdy na szóstym z dziesięciu szczytów kolejki górskiej na Coney Island, wespół z Jake'em tracąc chwilowo po dziesięć kilo na osobę, osiągnęła orgazm. W zaślepieniu aktu miłosnego, na pograniczu utraty świadomości, dziewczyna była pewna, że gwiazdy są kontynuacją jej samej — częścią Sally Harris, i zawołała ze śmiechem:

— Udało mi się. Mówiłam, że zawirują i zawirowały!

A kiedy po zapierającym dech w piersiach spadku w nadir i wędrówce w górę, znaleźli się na następnym szczycie i na miejscu wirujących gwiazd ukazała się żółto-fioletowa tarcza dwadzieścia razy większa od Księżyca, tarcza tak jaskrawa, że w jej świetle wyraźnie rysowały się prążki na garniturze Jake'a, który tulił twarz do piersi dziewczyny, Sally niczym walkiria odchyliła się na metalowej poręczy i krzyknęła zwycięsko:

— Jezu, ale atrakcja!

— O rany, co za numer! — wykrzyknął Duży Bundy. — Słuchaj, Pepe, po drugiej stronie kuli ziemskiej jest zwariowany stary Chińczyk, większy od King-Konga, który wymachuje do nas nogami i maluje grenadyną złote talerze, tak że wyglądają jak dwie pieprzące się krople deszczu, a potem ciska je w stronę Księżyca. Jeden właśnie zawisł nad nami.

— Fajne — odpowiedział Pepe. — Oświetla cały Nowy Jork. Talerzowe oświetlenie.

— Ja też to widzę! — zawołał Arab, który podszedł do nich. — Mmm, co za cudowne skręty!

W ciemnościach Palm Beach Knolls Kettering III, nie odrywając oczu od teleskopu, mówił trochę napuszonym v tonem:

— Rzeczownik „planeta”, panno Katz, pochodzi od greckiego czasownika planasthai — błądzić. Z początku słowo to znaczyło „Wędrowiec”, czyli ciało niebieskie, które wędruje między nieruchomymi gwiazdami.

Zamilkł na chwilę.

— Księżyc się rozjaśnia — ciągnął z przejęciem — i to nie tylko ta strona, która wychodź.! z zaćmienia. Tak, na pewno. Widać nawet kolory.

Dziewczęca dłoń spoczęła opiekuńczo na jego ramieniu i najcieńszy głos, jaki kiedykolwiek zdarzyło mu się słyszeć — zupełnie jakby Barbara nagle przemieniła się w konika polnego — odezwał się:

— Ojczulku, proszę, nie odejmuj wzroku od teleskopu. Musisz się przygotować na silny wstrząs.

— Wstrząs? Nie rozumiem, panno Katz — powiedział niespokojnie, posłusznie patrząc przez okular.

— Nie jestem jeszcze pewna — ciągnął mikroskopijny głosik. — Niebo wygląda jak okładka starego pisma o dziwach kosmosu. Zdaje mi się, ojczulku, że przybył twój Wędrowiec — sądzę, że Grecy nie przypuszczali nawet, że on może być taki wielki. To chyba planeta.

Paul wzdrygnął się i dosłownie na dwie sekundy zamknął oczy. Kiedy je otworzył, ujrzał Wędrowca promieniującego jaskrawoczerwonym i złotym światłem.

Wędrowiec o średnicy cztery razy dłuższej od średnicy Księżyca zawisł na niebie o cztery długości Księżyca od niego na wschód; jego powierzchnia, szesnaście razy większa niż powierzchnia Księżyca, była faliście przecięta nierównym łukiem w kształcie litery S na dwie części, jedną złotą, drugą kasztanowatą, i zdawało się być miększa od aksamitu, mimo wyraźnych ostrych brzegów.

To wszystko Paul ujrzał w mgnieniu oka — me było czasu na żadną analizę. W następnej chwili rzucił się na ziemię, skulił się, chowa! głowę — byle jak najdalej od Wędrowca. Miał wrażenie, że coś potężnego i ognistego wisi nad nim, jakaś ogromna bryło, która zaraz runie na Ziemię i go zmiażdży.