— Tak — mówił właśnie na podium Łysy do Paula. — Te fotografie rzeczywiście wskazują na to, że coś przywędrowało z nadprzestrzeni, ale… — grube szkła powiększały jego zmarszczone brwi — ale to nam w niczym nie pomoże. Nie powie nam, jak daleko od Ziemi jest to świństwo. — Jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
— Rudolf! Słuchaj! — krzyknął do Łysego Hunter. Rudolf, czyli Łysy, chwycił złożony parasol.
— Przepraszam, Ross, ale muszę coś sprawdzić — powiedział i trochę niezdarnie zeskoczył z podium.
Paul nagle zrozumiał: jego nagły przypływ energii był po prostu podnieceniem, które ogarnęło też pozostałych.
— Ale to ważne — mówił głośno Hunter, zwracając się po części do Paula, a po części do Rudolfa. — Jeżeli kula jest tylko sto sześćdziesiąt kilometrów nad nami, to znajduje się w cieniu Ziemi i nie może odbijać promieni słonecznych. Ale przyjmijmy, że jest tylko szesnaście kilometrów nad nami. To wystarczy, żeby oświetlić spory obszar Ziemi. Wtedy ma średnicę zaledwie około czterystu pięćdziesięciu metrów. Rudolf, słuchaj, wiem, żeśmy się wszyscy śmieli z Charlie’ego Fulby, kiedy mówił o balonie, ale wiadomo, że balony ponad stumetrowej średnicy osiągały wysokość trzydziestu pięciu kilometrów. Przypuśćmy, że to ogromny balon z niezwykle silnym źródłem światła wewnątrz. Źródło to ogrzewa gaz i sprawia, że balon unosi się jeszcze wyżej… — nagle urwał. — Rudolf, co tam robisz, do diabła? — spytał.
Rudolf wbił głęboko w piasek parasol i kucając za nim patrzył na Paula i Huntera poprzez łuk rączki. Wędrowiec wyraźnie odbijał się w jego grubych szkłach.
— Sprawdzam orbitę tego świństwa! — krzyknął do nich z dołu. — Staram się ustawić parasol na jednej linii z rogiem stołu i kulą na niebie. Niech nikt nie rusza stołu!
— Mówię ci przecież — odparł Hunter — że ta kula może wcale nie mieć orbity, że może się tylko unosi w powietrzu! To po prostu może być balon wielkości pięciu boisk do piłki nożnej.
— Panie Hunter! — zawołała z lekką drwiną w głosie Rama Joan. Brodacz obejrzał się. Inni również.
— Panie Hunter — powtórzyła Rama Joan. — Dwadzieścia minut temu opowiadałeś nam o symbolach, które widzimy na niebie, a teraz każesz się nam zadowolić wyjaśnieniem, że to wielki czerwonożółty balon. Ale z was dzieci. Spójrzcie na Księżyc!
Paul śladem innych zasłonił ręką Wędrowca. Wschodnia, trzecia część Księżyca wyszła już z zaćmienia, ale nawet ją pokrywały kolorowe plamki, tymczasem zaś na ocienionych krawędziach widać było czerwone i złote smugi. Nie było najmniejszej wątpliwości, że światło Wędrowca pada na tę stronę Księżyca z równą siłą, co na Ziemię.
Ciszę przerwał nagły terkot. Niski mężczyzna ustawił na kolanach przenośną maszynę do pisania i zawzięcie w nią walił. Nieregularne stukanie wydało się Margo czymś tak samotnym i niewłaściwym jak stepowanie na płycie grobowej pośrodku cmentarza.
— Dobra, skoro Pierwsze Dowództwo nam to zleca, do roboty! — warknął generał Spike Stevens. — Jimmy, natychmiast przekaż mój rozkaz do bazy księżycowej: WYSŁAĆ STATEK NA LOT ROZPOZNAWCZY NOWEJ PLANETY, PRZYPUSZCZALNA ODLEGŁOŚĆ OD BAZY CZTERDZIEŚCI TYSIĘCY KILOMETRÓW (tu podać księżycowe współrzędne przestrzeni), INFORMACJE NIEZBĘDNE, PRZEKAZAĆ NATYCHMIAST.
— Spike — odezwał się pułkownik Griswold — nadajniki pokładowe mają za mały zasięg, żeby nadawać bezpośrednio na Ziemię.
— Niech nadają przez bazę.
— Nie da rady. Będą po tamtej stronie Księżyca. Generał strzelił palcami.
— Dobra — powiedział. — Każ im wysłać dwa statki, jeden wywiadowczy, a jakiś czas po nim drugi, który będzie przekazywał informacje do bazy. Zaczekaj! W bazie są trzy statki gotowe do akcji, tak? Niech wyślą dwa statki wywiadowcze, na północ i na południe nowej planety, a trzeci niech krąży wokół Księżyca, — niech je osłania i przekazuje informacje. Wiem, Will, w bazie zostanie jeden człowiek bez statku, ale dla zdobycia informacji gotów jestem zaryzykować.
W napiętej atmosferze podziemnego pomieszczenia pułkownik Mabel Wallingford poczuła nagle dreszcz niepokoju: a może to wcale nie jest zadanie? Wtedy Spike nie da sobie rady. Dzięki mnie odniósł to drobne zwycięstwo, ale zaraz je utraci.
Margo usłyszała, jak kobieta, o którą opierał się Drągal, mówi do niego:
— Charlie, nie wstawaj jeszcze.
Drągal spokojnie wpatrywał się w Wędrowca. Kącikami ust uśmiechał się lekko.
Margo odruchowo pochyliła się nad nim. To samo zrobiła Rama Joan, bezwiednie podwijając wystający koniec turbanu.
— Ispanie — wyszeptał osłabiony mężczyzna. — Och, Ispanie, jakże mogłem cię nie poznać? Pewnie nigdy nie zastanawiałem się, jak wyglądasz z daleka — a potem dodał głośniej: — Ispan, fioletowy i złoty Ispan — Planeta Cesarska.
— Iszpan-Hiszpan — rzucił obojętnie niski mężczyzna, nie przerywając pisania na maszynie.
— Charlie Fulby, ty stary kłamczuchu — powiedziała niemal z czułością Rama Joan. — Dlaczego wciąż udajesz? Przecież wiesz, że nigdy w życiu noga twoja nie stanęła na innej planecie.
Kobieta podtrzymująca Drągala rzuciła Ramie Joan wściekle spojrzenie, ale Drągal popatrzył na nią bez złości.
— To prawda, Ramo Joan — powiedział — nie byłem na żadnej planecie, ale od lat odwiedzam je w myślach. Jestem tak pewien ich istnienia jak Platon był pewien uniwersalii, a Euklides nieskończoności. Ispan, Arletta i Brima istnieją tak, jak istnieje Bóg. Czuję to. Ale żeby przekonać o tym ludzi w tym materialistycznym świecie, musiałem udawać, że na nich byłem.
— Dlaczego mi teraz mówisz prawdę? — zapytała łagodnie Rama Joan, jakby z góry znała odpowiedź.
— Bo teraz nie ma potrzeby udawać — odparł cicho Drągal. — Ispan tu przybył.
Niski mężczyzna wyciągnął kartkę papieru z maszyny, przypiął ją do bloku, stanął na podium i pukając w stół poprosił o ciszę:
— Po miejscu, dacie, godzinie i minucie mam tu, co następuje — zaczął czytać: — MY, NIŻEJ PODPISANI, WIDZIELIŚMY KOLISTY OBIEKT NA NIEBIE W POBLIŻU KSIĘŻYCA. ŚREDNICA OBIEKTU BYŁA MNIEJ WIĘCEJ CZTERY RAZY WIĘKSZA OD ŚREDNICY KSIĘŻYCA. OBIEKT SKŁADAŁ SIĘ Z DWÓCH CZĘŚCI: FIOLETOWEJ I ŻÓŁTEJ, PRZYPOMINAJĄCYCH SYMBOL INJANG LUB LUSTRZANE ODBICIE CYFRY SZEŚĆDZIESIĄT DZIEWIĘĆ. JEGO ŚWIATŁO UMOŻLIWIAŁO CZYTANIE GAZETY. CO NAJMNIEJ PRZEZ DWADZIEŚCIA MINUT OBIEKT NIE ZMIENIŁ POSTACI. Czy są jakieś poprawki? Jeżeli nie, proszę się podpisywać tu niżej, i proszę od razu podawać adresy.
Ktoś ciężko westchnął, ale Łysy zawołał ze swojego posterunku na piasku:
— Słusznie, Dodd. Niech się podpisują!
Niski mężczyzna podsunął blok dwóm kobietom stojącym najbliżej. Jedna roześmiała się histerycznie, druga wyrwała mu pióro i podpisała się.
— Zaobserwowałeś już ruch? — zapytał Paul Rudolfa.
— Nie jestem jeszcze pewien — odpowiedział Rudolf, wstając ostrożnie, żeby nie poruszyć wbitego głęboko w piasek parasola. — W każdym razie kula jest daleko od Ziemi.
Wszedł na podium.
— Czy ktoś ma teleskop albo lornetkę? — spytał głośno, ale bez większej nadziei. — Może choć teatralną? — czekał chwilę na odpowiedź, a potem wzruszył ramionami. — Co za ludzie! — powiedział do Paula, zdejmując okulary, żeby je przetrzeć i rozmasować skronie.
Brodata twarz Huntera nagle się rozjaśniła.
— A może ktoś ma radio?! — zawołał.
— Ja mam — odparła chuda kobieta, siedząca na podłodze obok Drągala.