Выбрать главу

— Nie śpiesz się — poradził mu Johannsen i z porozumiewawczym chrząknięciem wyłączył się. Rozmieszczanie i zbieranie kanistrów, jak obaj dobrze wiedzieli, stanowiło przede wszystkim pretekst do wystania któregoś z kosmonautów poza obręb stacji podczas największego zagrożenia wstrząsami sejsmicznymi — to znaczy wtedy, kiedy Ziemia i Słońce tak jak teraz przyciągały Księżyc od tej samej strony albo z dwóch przeciwnych stron, co miało nastąpić za dwa tygodnie. Sadzono, że skoro siła grawitacji wywołuje trzęsienie ziemi, może też powodować wstrząsy sejsmiczne na Księżycu. W bazie księżycowej nie notowano dotąd żadnych większych wstrząsów, jedynie leciutkie drgania, podczas których wahadło sejsmografu przytwierdzonego do pokrytej pyłem skały pod stacją prawie wcale się nie poruszało; mimo to Gompert postanowił wysyłać kogoś ze stacji na kilka godzin co dwa tygodnie — w „nowiu Ziemi” i „pełni Ziemi” (to jest w czasie pełni lub w nowiu Księżyca, według terminologii ziemskiej, albo po prostu podczas pływów syzygijnych). Toteż gdyby zaszło coś nieprzewidzianego i stacja została poważnie uszkodzona, ktoś jednak mógłby się uratować.

Był to jeden z wielu przemyślnych środków ostrożności, jakie podjęto w bazie księżycowej w celu bezpieczeństwa. Ponadto miało się dobry, systematyczny sprawdzian wytrzymałości kombinezonów i zdolności personelu do pracy w pojedynkę.

Kosmonauta znów podniósł oczy i spojrzał na Ziemię. Otaczający ją pierścień stał się znacznie bardziej regularny. Nie mógł dojrzeć w ciemnym kole żadnego zarysu, chociaż wiedział, że wschodnia część Pacyfiku i obie Ameryki znajdują się po lewej stronie, Atlantyk zaś i zachodnie wybrzeża Afryki i Europy po prawej. Pomyślał o kochanej, nierozważnej Margo i o poczciwym nerwusie Paulu, ale doprawdy nawet i oni wydali mu się w tej chwili czymś nieistotnym — małymi żuczkami snującymi się pod korą atmosfery ziemskiej.

Spojrzał w dół — stał na lśniącej bieli. Powierzchnia Księżyca nie była w rzeczywistości biała, ale Don miał wrażenie, że świeżo spadły śnieg w Minnesocie, połyskujący w blasku gwiazd, został tu odtworzony z diabelską precyzją. Dwutlenek węgla ustawicznie wydobywający się przez miałki pumeks i ferryty z dna Platona skrystalizował się w suche płatki, które tworzyły się bezpośrednio na warstwie pyłu lub od razu na nią opadały.

Don uśmiechnął się, czując się przez chwilę bliższy życiu na Ziemi. Luna jeszcze nie stała się dla niego matką — daleko jej było do tego — ale zaczynała z lekka przypominać oziębłą starszą siostrę.

Orzeźwiające morskie powietrze owiewało samochód, którym Paul Hagbolt, Margo Gelhorn i kotka Miau jechali szosą wzdłuż wybrzeża Pacyfiku. W regularnych odstępach czasu wyłaniał się w blasku reflektorów podniszczony żółty znak drogowy, rósł, aż wreszcie ukazywał wyraźnie napis „Teren zagrożony” lub „Uwaga lawiny”, po czym znikł w ciemnościach nocy. Szosa biegła po wąskim paśmie między plażą a niemalże pionowym, trzydziestometrowym urwiskiem skalnym, którego nawarstwienia wskazywały na bardzo wczesną erę geologiczną — skamieniały muł, piasek, żwir i inne osady — choć gdzieniegdzie sterczały większe kamienie.

Margo siedziała bokiem z podkurczonymi nogami, żeby móc lepie] obserwować przydymiony, miedziany Księżyc. Wiatr rozwiewał jej włosy. Na kolanach miała rozłożoną kurtkę, na której zwinięta w szary kłębek Miau spała smacznie, a przynajmniej doskonale udawała, że śpi.

— Zbliżamy się do Vandenberau Dwa — powiedział Paul. — Moglibyśmy obejrzeć Księżyc przez tamtejszy teleskop.

— Czy Morton Opperly tam jest? — zapytała Margo.

— Nie — odparł z lekkim uśmiechem Paul. — Ostatnio przebywa w Dolinie, w Vandenberau Trzy, i odgrywa wielkiego czarownika przed innymi teoretykami.

Margo wzruszyła ramionami i spojrzała w górę.

— Kiedy wreszcie Księżyc zniknie nam z oczu? — spytała. — Jest już ciemniejszy, ale wciąż po widać.

Paul wytłumaczył jej, dlaczego pierścień błyszczy.

— Ale jak długo trwa zaćmienie? — spytała, a kiedy Paul odpowiedział, że dwie rodziny, zaprotestowała:

— Myślałam, że to trwa kilka sekund. Wszyscy się denerwują, aparaty fotograficzne wypadają im z rąk, a tu już koniec.

— Tak się dzieje podczas zaćmienia Słońca — i to kiedy zaćmienie jest pełne.

Margo uśmiechnęła się i usiadła wygodniej.

— Opowiedz mi teraz o fotografiach gwiazd — poprosiła. — Nikt cię tutaj nie podsłucha. A ja jestem już znacznie spokojniejsza. Przestałam się martwić o Dona — po prostu znajduje się pod złocistą osłoną zaćmienia, a to mu niczym nie grozi.

Paul zawahał się.

Dziewczyna znów się uśmiechnęła. — Przyrzekam ci, że nie będę się denerwować. Chcę tylko zrozumieć, o co chodzi.

— Nie mogę obiecać, że coś zrozumiesz — odpowiedział. — Nawet wielkie sławy astronomiczne robiły tylko mądre miny i mruczały pod nosem. Opperly też.

— Więc jak?

Paul wyminął obsunięte grudki żwiru i zaczął:

— Fotografie gwiezdne ogląda się zazwyczaj dopiero po latach, czasem w ogóle się ich nie ogląda, ale nasi w Biurze Projektu Księżycowego umówili się z kumplami z obserwatoriów, żeby ci im przekazywali zdjęcia, jeżeli będzie na nich coś niezwykłego. Mieliśmy fotografie już dzień po zrobieniu.

— Dodatek nadzwyczajny do atlasu gwiezdnego? — roześmiała się Margo.

— Właśnie! Pierwsza fotografia nadeszła tydzień temu. Przedstawiała pole gwiezdne i Plutona. Ale coś się stało podczas naświetlania i gwiazdy wokół Plutona znikły albo zmieniły pozycje. Sam widziałem tę fotografię — tam, gdzie najbardziej jaskrawe gwiazdy przy Plutonie zmieniły pozycję, zostały trzy niewyraźne wężyki. Czarne wężyki na białym tle, astronomowie oglądają tylko negatywy.

— Ściśle tajne — rzekła uroczystym tonem Margo. — Paul! — krzyknęła nagle. — W dzisiejszej gazecie był artykuł o człowieku, który twierdził, że widział, jak niektóre gwiazdy wirowały. Zapamiętałam tytuł artykułu: GWIAZDY SIĘ RUSZAŁY — MÓWI LEWOSTRONNY KIEROWCA.

— Czytałem ten artykuł — powiedział Paul i uśmiechnął się kwaśno. — Facet jechał kabrioletem i miał wypadek. Mówił, że tak go te gwiazdy zafascynowały. Okazało się, że był pijany.

— Tak, ale poparli go ludzie, z którymi jechał. A potem inni dzwonili do planetarium, meldując o tym samym.

— Wiem, do Biura Projektu Księżycowego też dzwonili — rzekł Paul. — Zwykła masowa sugestia. Słuchaj, Margo, fotografię, o której ci mówiłem, zrobiono tydzień temu, a zjawisko można było dostrzec jedynie za pomocą niezwykle silnego teleskopu. Nie zawracajmy sobie głowy tym, co piszą gazety — zawsze w nich pełno bzdur typu latające talerze. A więc, mamy zdjęcie Plutona, przedstawiające trzy niewyraźne wężyki pozostawione przez gwiazdy. Ale słuchaj — Pluton wcale nie zmienił swojego miejsca! Na negatywie był czarną kropką!

— Co w tym takiego dziwnego?

— Zazwyczaj nikogo nie dziwi światło gwiazd ani nawet lekkie drżenie gwiazd. Powoduje to atmosfera ziemska, tak jak w upalny dzień powoduje drżenie wzgórz — właśnie dlatego gwiazdy w ogóle migoczą. Ale w tym wypadku to, co zniekształciło światło gwiazd, musiało się znajdować za Plutonem. Po tej stronie gwiazd, ale za Plutonem.

— Jak daleko jest Pluton?

— Czterdzieści razy dalej od Ziemi niż Słońce.

— A co mogło zniekształcić światło gwiazd?

— To właśnie starają się rozgryźć nasi spece. Może jakieś pole elektryczne lub magnetyczne, ale musiałoby być niezwykle silne.

— No a co z innymi fotografiami? — zapytała Margo. Paul zamilkł na chwilę i wyprzedził warczącą ciężarówkę.