Tysiące lat temu rząd chciał ograniczyć wolność — nam, istotom wolnym, krnąbrnym i nieujarzmionym — ciągnęła Tygryska. — Przenieśliśmy się na jedną, wspólną planetę, zdobyliśmy uznanie i władzę, zachowaliśmy swoje tajemnice, żyliśmy po swojemu, zdawało nam się, że wszystko jest w porządku — aż tu nagle okazało się, że mieszkając razem, stanowimy łatwy i idealny cel dla policji.
Sto lat temu postawiono nas pod sąd. Wkrótce stało się jasna, że przegramy sprawę i, co za tym idzie, rząd ograniczy naszą wolność, zabroni tajnych badań i podróży w nadprzestrzeni, nie pozwoli samodzielnie rozwiązywać problemów wszechświata.
Mieliśmy się poddać czy umrzeć? Uciekliśmy.
Od tej pory trwa nieustanny pościg. Psy gończe niebios wciąż są na naszym tropie: jesteśmy planetą prześladowaną przez inne planety. Żadne miejsce w kosmosie nie jest dla nas bezpieczne. Nie ma dla nas schronienia, została tylko nadprzestrzeń ze sztormami, których nie umiemy jeszcze poskromić — rzeczywistość to huragan.
Wyobraź sobie, że morze jest nadprzestrzenią, jego powierzchnia znanym nam wszechświatem, statki planetami, a Wędrowiec łodzią podwodną.
Wypływamy na powierzchnię przy pustym Słońcu, nie zabudowanym jeszcze wokoło sztucznymi planetami. Kiedy zbliżają się nasi prześladowcy, musimy się zanurzyć. Czasem nie zdążymy w porę uciec i wtedy, zanim znikniemy w okrutnych ciemnościach próżni, musimy stoczyć bitwę. Zniszczyliśmy trzy słońca — znajdowały się w dalekich galaktykach — tylko po to, żeby ich zmylić! Może też zniszczyliśmy planetę — nie jestem pewna.
Czasem nasi bezlitośni prześladowcy ogłaszają rozejm i prowadzą rokowania, mając nadzieję, że przekonają nas. ich racje, którymi, niczym światłem lamp łukowych, przepojone jest kosmiczne więzienie, ale wkrótce znów wymierzają w nas rakiety i śmiercionośne promienie.
Dwa razy stawialiśmy wszystko na jedną kartę, aby znaleźć inny kosmos — uciekliśmy w nadprzestrzeń i płynęliśmy na oślep, ale wichura szalejąca w nadprzestrzeni zagnała nas do tego samego wszechświata, z którego wypłynęliśmy — mieliśmy uczucie, że się przedzieramy przez zaczarowany, kolczasty las wokół zamku albo brniemy przez tunel, który dziwnym trafem prowadzi do więzienia, z którego zaczęto go kopać.
Jesteśmy wielopiętrową planetą kosmiczną; niczym rycerze objeżdżamy wszechświat — a po wygiętych łukach nadprzestrzeni wciąż trwa nieustający pościg.
Staramy się nie odbiegać od swoich zasad, ale nie zawsze się nam to udaje. Niepotrzebnie wyrządziliśmy tyle złego na twojej planecie, Paul, tak mi się przynajmniej zdaje, ale pewna być nie mogę, bo jestem tylko sługą na Wędrowcu. Powiem ci jedno, wolałabym, żebyśmy, zanim zginie przez nas choćby jeszcze jedna istota, zanurzyli się na zawsze w ciemnych falach nadprzestrzeni. Podobno za trzecim razem się tonie — oby tak było! Głos jej się nagle załamał i wybuchnęła:
— Och, Paul, chcemy bronić naszych pięknych ideałów, a wyrządzamy tylko krzywdę innym. Czy cię to dziwi, że wabi nas śmierć?
Tygryska umilkła. Po chwili głosem spokojnym, lecz zimnym, jak gdyby ponownie zamknęła się w sobie, rzekła:
— Powiedziałam już małpie wszystko. Jeżeli małpa chce, może się teraz uważać za szlachetniejszą od kota.
Paul bardzo cicho wciągnął w płuca i wypuścił powietrze. Serce mu waliło. W innych warunkach może zakwestionowałby słowa Tygryski i starałby się wyjaśnić wątpliwości, ale teraz miał tylko przed oczami jej opowieść, jak gdyby wyrytą w lśniących wokół gwiazdach, brylantowy scenariusz potwierdzający wszystko.
Kabina — to niesamowite orle gniazdo — tak bardzo przypominała senne widziadło lub, jak to się żartobliwie mówi, obraz oglądany „oczyma duszy”, że Paul nie wiedział, czy to, co przeżywa, jest wytworem jego wyobraźni, czy też on sam naprawdę znajduje się w wielkim gwieździstym kosmosie: po raz pierwszy wyobraźnia i rzeczywistość były nierozdzielne.
Bez najmniejszego wysiłku odepchnął się ramionami od dużego, ciepłego okna i spojrzał na tę fantastyczną istotę, która kształtem bardziej niż kiedykolwiek przypominała szczupłą baletnicę w stroju kotki. Leżała na brzuchu z wyciągniętymi nogami i przednimi łapami podpierała wysoko podniesioną głowę — przyglądając się jej z profilu, Paul ujrzał zadarty nosek, wysokie czoło i spiczaste uszy. Koniuszek ogona powoli i miarowo poruszał się na tle gwiazd. Wyglądała jak smukły, czarny sfinks.
— Tygryska — powiedział cicho — kiedyś na mojej planecie żyła długowłosa małpa, która często bywała głodna i młodo umarła. Nazywała się Franz Schubert. Skomponowała setki małpich pieśni, ballad i lamentów. Do jednej z nich słowa napisał Schmidt von Lubeck — małpa, o której dziś już nikt nie pamięta. Przyszło mi do głowy, że ta piosenka jest jakby napisana dla ciebie i twoich towarzyszy. W każdym razie tytuł jest na cześć twojej planety — Der Wanderer… Wędrowiec. Zaśpiewam ci ją… „Ich komme von Gebirge her…” — zaczął.
— Nie — powiedział urywając. — Zaśpiewam ci ją w moim języku, trochę zmieniając niektóre obrazy, żeby je lepiej dopasować do twojej sytuacji, ale ogólny nastrój piosenki i główne fragmenty pozostaną bez zmian.
Wszystkie słowa i frazy przypomniał sobie bez trudu.
Usłyszał ciche, szeleszczące zawodzenie i melodię na kilka głosów, wysokość tonu była idealna; zdał sobie sprawę, że Tygryska odczytała z jego myśli akompaniament fortepianowy i teraz go odtwarza, uzyskując wrażenie smutku, którego nie zdołałby wywołać nawet fortepian.
Zaczął śpiewać przy szóstym takcie:
Kiedy zaśpiewał ostatnie słowa przy akompaniamencie Tygryski, kotka westchnęła i powiedziała cicho:
— Talk, to o nas. Ta małpa Schubert musi mieć w sobie coś z kota. Schmidt również. Ty zresztą też, Paul…
Patrzył przez chwilę na jej smukłą postać rysującą się na tle gwiazd, po czym wyciągnął rękę i położył jej na ramieniu. Pod ciepłym, krótkim, puszystym futrem nie wyczuł żadnego napięcia, żadnej złości. Prawie nieświadomie — może futro samo dawało wskazówki jego palcom — zaczął ją delikatnie drapać w szyję, tak jakby drapał Miau.
Tygryska nie poruszyła się, choć Paulowi zdawało się, że czuje, jak kotka rozluźnia mięśnie. Dobiegło go ciche, ledwo słyszalne mruczenie — jakby lekki szelest — i kotka odchyliła głowę, ocierając się uchem o jego rękę. Kiedy zaczął głaskać jej kark, kotka podniosła głowę i mrucząc coraz głośniej przechylała ją z boku na bok. Następnie odsunęła się i przez ułamek sekundy Paul myślał, że każe mu przestać, ale uświadomił sobie, że chce, aby ją drapać pod brodą. Nagle jedwabisty palec spoczął mu na szyi i wolno zaczął przesuwać się po ciele — Paul zdał sobie sprawę, że Tygryska głaszcze go koniuszkiem ogona.